Louis de Wohl

Drzewo życia


Скачать книгу

po czym powiedział z nadąsaną miną:

      – Nie bardzo.

      – Jak jest „prawda” po grecku? – zapytała niewinnie Helena.

      – Aléteia – odparł niemal mechanicznie chłopiec.

      Skinęła głową.

      – Wiesz, jak jest po grecku – i wiesz, jak jest życiu. Nie musisz mieć dziś lekcji greki, jeśli nie chcesz. Ojciec i ja wybieramy się na przejażdżkę. Chcesz jechać z nami?

      Jej oczy promieniały. Konstantyn rzucił się jej na szyję.

      – Matka jest taka dziwna, ojcze. Zawsze czyta w moich myślach.

      – W moich też – roześmiał się Konstancjusz, patrząc jej w oczy. – Biedny Filostrat, jakie ma szanse przy takim połączeniu sił?

      Konstantyn zmarszczył brwi. Potem twarz mu pojaśniała.

      – Możemy mu kupić kawałek morskiego złota – powiedział. – Jest ich wiele w sklepie Bojoryksa przy Via Nomentina. On lubi morskie złoto. Wciąż mam ten kawałek srebra, który mi dałeś w zeszłym tygodniu.

      – Łapownictwo i korupcja – roześmiał się Konstancjusz, ale Helena była zadowolona.

      – To bardzo dobry pomysł. Tak zrobimy.

      Kiedy szli wzorzystym chodnikiem w stronę domu, Konstancjusz zaczął się zastanawiać, skąd Bojoryks brał morskie złoto. Nie było go w Brytanii, pochodziło z dalekiego kraju na północnym wschodzie – Estonii. Estowie wymieniali je na wino i wyroby ze skóry. Ożywiony handel odbywał się z niektórymi plemionami germańskimi nad Renem – złoto morskie albo „elektron”, jak nazywano je na południu, docierało do Galii i do krajów Belgów, Jutów, Fryzów i Anglów. Ale do Brytanii trafiało z Gesoriacum i wszystkie statki przybywające z tego portu lub do niego wypływające znajdowały się pod jego jurysdykcją. Widział listy ładunku każdego statku. Co najmniej od roku nie znajdował tam elektronu. Jakim cudem w sklepie Bojoryksa było go pełno? Czy towar przewożono potajemnie przez cieśniny? A jeśli tak, jaki inny ładunek był przemycany? Może broń?

      Sytuacja militarna Brytanii była wprost śmieszna. Wystarczająco zła w czasach Petroniusza Akwili, teraz znacznie się pogorszyła. Ledwie sformował Dwudziesty Legion, a już połowa jego żołnierzy została odesłana do Galii, gdzie wciąż walczono z powstańcami. Półtora legionu regularnych wojsk dla całej Brytanii! Jednostki pomocnicze też zostały rozesłane do innych prowincji, a agenci cesarza mieli w tej kwestii dar wybierania najlepszego materiału.

      Jeśli miał miejsce przemyt broni i jeśli było jej więcej niż na potrzeby tego czy innego drobnego herszta, należało coś z tym zrobić i to szybko. Postanowił odwiedzić sklep Bojoryksa i zadać mu parę przyjacielskich pytań.

      Kiedy jednak wszedł do domu, podszedł do niego Durbowiks i ukłonił się. Konstancjusz zobaczył, że mężczyzna jest trupioblady i obficie się poci.

      – Co ci się stało? Jesteś chory?

      Lokaj wziął głęboki wdech.

      – Wysłannik cesarski chce się z tobą zobaczyć, panie. Prefekt Allektus.

      Konstancjusz lekko skrzywił usta, ale odpowiedział zupełnie spokojnym głosem:

      – Dobrze, Durbowiksie, wprowadź prefekta.

      Durbowiks wyszedł na lekko drżących nogach, a mąż i żona spojrzeli na siebie.

      – W innych czasach – rzekł powoli Konstancjusz – mogłoby to oznaczać... ekhm... coś raczej nieprzyjemnego. Ale Dioklecjan nie jest Neronem ani Kommodusem.

      – Czy znasz tego wysłannika?

      – Allektus... Właściwie nie pamiętam. Tak czy inaczej, obawiam się, że przeszkodzi mi to w jeździe konnej.

      Konstantyn miał zawiedzioną minę.

      – Czemu nie weźmiemy go ze sobą, ojcze – może on też by chciał trochę morskiego złota?

      – Cicho, Konstantynie – powiedziała Helena.

      – Ty z nim pojedziesz – zaproponował Konstancjusz. – Ja będę musiał popracować z Allektusem. Przypuszczam, że będzie chciał jeszcze więcej wojska.

      – Pozwól mi zostać z tobą – poprosiła błagalnym głosem.

      Potrząsnął głową, uśmiechając się.

      – Przybył zobaczyć się ze mną tutaj, w moim domu, nie w biurze. Dlatego przyjmiemy go oboje. Ale potem musimy popracować tylko we dwóch.

      Durbowiks znów się pojawił i wprowadził gościa. Prefekt Allektus był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną z głową drapieżnego ptaka. Helena zobaczyła jego zimne, szare oczy i ruchliwe, zmysłowe usta. Ponieważ trzymał hełm pod pachą, widziała jego włosy, jasnobrązowe z rudawym odcieniem. Może miał domieszkę germańskiej krwi – wielu Germanów służyło w rzymskiej armii.

      Poczuła do niego niechęć dopiero wtedy, gdy się uś­miechnął, kiedy Konstancjusz go przedstawił – szarym, krzywym, bezgranicznie fałszywym uśmiechem. I miał długie żółte zęby, jak koń.

      – Pewnie będziecie chcieli porozmawiać o ważnych sprawach – powiedziała. – Mój syn i ja musimy już iść.

      Prefekt się jej ukłonił. Przyjęła to lekkim skinieniem głowy i minęła go, dając znak Konstantynowi, by poszedł za nią. Chłopiec zachował się bardzo dobrze, z naturalną godnością, która napełniała ją dumą. Cieszyła się też, widząc cień dumnego uśmiechu na ustach swego męża.

      – Chodź, Konstantynie – powiedziała. – Idziemy do stajni. Możesz dzisiaj wybrać sobie konia.

      Ku jej zdziwieniu nie zareagował wybuchem radości. Wiedziała, jak lubi jeździć. Konie były dla niego wszystkim. Przeżył oczywiście wielkie rozczarowanie, że ojciec nie może jechać z nimi. Ona odczuwała to podobnie.

      – On mi się nie podoba – rzekł z powagą Konstantyn. – Fawoniusz pokonałby go z łatwością, nie sądzisz, matko? Ma włosy jak lis. Dlaczego tu przyszedł?

      – Nie wiem, Konstantynie.

      – Mam nadzieję, że szybko sobie pójdzie – powiedział chłopiec z nutą goryczy w głosie. Po chwili dodał: – Jestem pewien, że ja też mógłbym go pokonać za jakiś rok.

      Ale w tym momencie doszli do stajni i zapomniał o całym świecie. Patrzenie, jak wybiera sobie wierzchowca, było prawdziwą przyjemnością – umiał jeździć jak centaur. Myślała czasem o dziwnym proroctwie jej ojca w dniu narodzin chłopca: „Posiądzie kraj, po którym jeździ”. Przypomniała mu o tym, kiedy go odwiedzili w Camolodunum trzy miesiące temu, ale tylko w milczeniu pokiwał głową. Był już bardzo stary, ale mężczyźni z całego kraju wciąż przychodzili do niego po radę i pomoc – i ją dostawali. Ona i Konstancjusz przyglądali się raz przez dobre trzy godziny, jak rozstrzyga sprawy upartych, kłótliwych, głupich ludzi, z bezgraniczną cierpliwością, mądrością i taktem.

      – Ale byłby z niego cesarz – orzekł Konstancjusz.

      Wciąż go widziała, siedzącego na prostym krześle na dziedzińcu, z białymi włosami powiewającymi w nieładzie na wietrze. Obok niego stał ten młody mężczyzna, Hilary, „adiutant”, jak powiedział Konstancjusz, ale był kimś więcej: służącym, sztabem i osobistą ochroną w jednym. Miał piękną, szczerą twarz i oczy marzyciela. Dobrze było wiedzieć, że opiekuje się starcem.

      – Którego konia chcesz, matko? – powtórzył po raz trzeci Konstantyn. Ocknęła się.

      – Wezmę Boreasza – powiedziała.

      Konstantyn odetchnął z ulgą. Kiedy matka