państw na świecie.
To, co do niedawna wydawać by się mogło jedynie wyprodukowanym z wielkim rozmachem filmem science fiction, stało się przerażającą prawdą, która będzie kosztowała stolicę Katalonii kilka milionów euro. Wielu rannych może poświadczyć, że wydarzenia nad ich głowami nie były tylko wytworem filmowego scenarzysty ani fachowców od efektów specjalnych. Ten niespodziewany atak nie był też najazdem kosmitów, jak niektórzy próbują teraz wmawiać co podatniejszej na takie historie części społeczeństwa. Tym dziecinnym teoriom chcemy zadać kłam w niniejszym artykule. Atak ten miał konkretny cel. Za pomocą setek mniejszych i większych zdalnie sterowanych pojazdów miał wykryć i przestraszyć grupkę dzieci. Tak, nie mylicie się państwo, to nie błąd w druku – w ataku tym chodziło o trójkę młodych ludzi, którzy ośmielili się podjąć walkę z rosnącą w siłę organizacją o nazwie Koalicja Szpiegów. Niejednokrotnie o niej pisaliśmy, przestrzegaliśmy społeczeństwo i rządy państw. Lecz aż do tej pory nasz głos był niczym wołanie na puszczy. Ginął w gąszczu innych informacji. Oskarżano nas, dziennikarzy śledczych, o fantazjowanie i polecano pisanie bajek dla dzieci. A tymczasem organizacja rosła w siłę. Dziś pozostaje już tylko pytanie, czy ktoś jest w stanie jej zagrozić i ją pokonać?
Wydarzenia z Barcelony były jedynie zapowiedzią, demonstracją siły. Może był to jedynie incydent, jednorazowa tak duża operacja, jak chcą wierzyć władze wielu krajów. Ale czyż nam, obywatelom, nie powinno to otworzyć oczu? Co znaczy, że był to jedynie „incydent”? Czyżby armia dronów
wymknęła się Koalicji spod kontroli? Mamy powody przypuszczać, iż tak właśnie się stało. A to rodzi kolejne pytania: Kto przejął dowodzenie nad tą armią? Koalicja Szpiegów twierdzi, że to Dywersanci opracowali specjalne programy
komputerowe i za pomocą GPS-u przejęli kontrolę nad dronami. Nawet jeśli byłoby to prawdą,
należałoby się zastanowić nad tym,jak łatwo przechwycić taką flotę. Według przedstawicieli Koalicji bezzałogowce te są produkowane jedynie w celach naukowych, pomagają uczonym badać wulkany, archeologom lokalizować i badać znaleziska w trudno dostępnych terenach, śledzą zjawiska pogodowe i huragany, tropią przestępców, a rolnikom mogą pomagać kontrolować uprawy i opryski. Wszystko to pięknie brzmi.
Ale powszechnie wiadomo, że drony pierwotnie wykorzystywało jedynie wojsko i dziś pojazdy te uczestniczą w wielu misjach. Tajny ośrodek badawczy Koalicji prowadzi laboratorium, w którym trwają prace nad dronami do złudzenia przypominającymi ptaki czy owady. Łatwo sobie wyobrazić, do czego mogą posłużyć tak skonstruowane robociki wyposażone w kamery i mikrofony - do inwigilacji totalnej. Jak się obronić przed śledzącym nas na każdym kroku niewidocznym dronem? Jeśli nie uświadomimy sobie, jakie zagrożenia niesie ze sobą ta technologia, wkrótce może być za późno. W nieodpowiednich rękach jest równie niebezpieczna jak broń jądrowa. Niech ten pokaz siły roju dronów w Barcelonie będzie ostrzeżeniem dla nas wszystkich.
Derek skończył czytać.
– Nie za długi? – Wskazał artykuł. – Wiesz, nikt dziś nie chce czytać zbyt obszernych artykułów i komentarzy.
Walter zastanowił się przez chwilę.
– Jest w sam raz – stwierdził. – Nie powinniśmy na razie za bardzo straszyć społeczeństwa, ale musimy powoli uświadamiać opinię publiczną, jakie zagrożenia niesie ze sobą ta technologia w rękach Koalicji.
– Masz rację – zgodził się Derek. – To co, drukujemy?
– Jest okej, puszczaj do drukarni – zezwolił Walter. Zmęczony potarł czoło, a potem zerknął na zegarek. Trzecia. Za oknem noc szykowała się, by ustąpić światłu dnia. Afterman podszedł do okna
i otworzył je, by wpuścić do redakcji odrobinę świeżego powietrza. Potem z powrotem usiadł przy biurku, żeby dokończyć jeszcze jeden artykuł
mający się ukazać w kolejnym wydaniu „Virgo”,
zamierzał też napisać parę listów. Pochylił się nad laptopem i pośpiesznie przebierał palcami po klawiaturze, spisując swoje myśli. Derek już dawno wyszedł, ciesząc się, że wreszcie może położyć się spać.
Walter został sam. Nawet lubił te chwile i uwielbiał pracować nocą. Był jak ta ćma, która zwabiona blaskiem lampy stojącej na jego biurku, wleciała właśnie przez uchylone okno i przysiadła na pojemniku z długopisami. Afterman odegnał ją ruchem dłoni, nie zwracając na nocnego motyla większej uwagi. Ćma niechętnie odleciała. Jej delikatne, pokryte puszkiem skrzydła furkotały cichutko, gdy próbowała zbliżyć się do lampki. Walter znowu zamachał ręką, by przepędzić natrętnego owada i ze skupioną miną powrócił do pracy. Motyl niepostrzeżenie przysiadł tuż za jego plecami na regale z książkami i archiwalnymi numerami „Virgo”. Maleńkie oczka owada bacznie śledziły tekst, który wyświetlał się na ekranie laptopa.W tej chwili tajna redakcja gazety przestała być tajną, a Walter Afterman, zupełnie nieświadom, że ma za swoimi plecami szpiega, pisał list do Klubu Ogrodnika oraz do swoich kilku informatorów, których Koalicja z pewnością chciałaby schwytać.
Rozdział #3
Luminariusz celebrował zwycięstwo. Oto wreszcie nadszedł upragniony dzień pełen sukcesów. To nie komandor Frejman zdobył moduły anteny zdolnej przesyłać skupioną wiązkę energii z orbitalnej elektrowni na Ziemię, ale on! Dzięki modułom wiązką tą będzie można precyzyjnie sterować, a co najważniejsze, nadać jej taką moc, by mogła zniszczyć dowolny cel na Ziemi. Broń doskonała, tego właśnie pragnął Luminariusz, a teraz wreszcie wszedł w jej posiadanie. Pragnął broni, bo pragnął władzy absolutnej. Chciał przejąć kierowanie Koalicją Szpiegów, a nie było to takie proste. Do tej pory na drodze do władzy stał komandor Frejman, którego szefowie Koalicji darzyli zaufaniem i szacunkiem. Ale skoro Luminariusz zdobył moduły przed komandorem, udało mu się tym samym zdyskredytować nieskazitelnego do tej chwili Frejmana. Kiedy jeszcze okazało się, że zatrzymując Roberta Szykulskiego, zdobył tym samym cenny dysk z ważnymi informacjami, wcześniej wykradziony przez chłopca z kwatery samego komandora, radość Luminariusza nie miała granic. Nawet on sam nie mógłby tego lepiej zaplanować. Frejman musiał zlikwidować całą kwaterę, a wiadomo było, jak kochał Wenecję i jak bolesna była to dla niego wyprowadzka. Amsterdam, choć nazywany Wenecją Północy, nie mógł się równać z ukochanym miastem komandora. To była jedyna słabość Frejmana, za którą przyszło mu słono zapłacić.
Luminariusz z satysfakcją splótł dłonie i oparł na nich podbródek. Niebawem stanie na samym szczycie Koalicji, a wtedy…
Uśmiechnął się do swoich myśli.
Nie mógł jednak zbyt długo poprzestawać na samej radości, musiał te małe sukcesy przekuć na spektakularne zwycięstwo. A do tego były mu potrzebne wszystkie części sprawnie działającej anteny. Mężczyzna wstał od biurka i skierował się do wyjścia ze swojej chaty przytulonej do chłodnych fiordów
w Norwegii. Śmigłowiec już czekał. Niedługo przewiezie go na większe lotnisko w Bergen, tam wsiądzie w odrzutowiec i poleci do Rzymu, gdzie Elpidia Winter schwytała dzieciaki. Doprowadziły ją aż do modułów. Teraz trzeba było przetransportować urządzenia do tajnego laboratorium Koalicji i sprawdzić, czy prototypy są ukończone. Luminariusz
przeczuwał, że naukowcy zdążyli dopracować moduły. Według informacji, które posiadał, problem mogło stanowić ich uruchomienie, ponieważ najprawdopodobniej zostały zabezpieczone kodem DNA. Ale uczeni Koalicji i tym problemem mogli się zająć. Wszak razem z modułami złapano dzieci konstruktorów. Z pewnością z ich DNA da się pozyskać właściwy fragment potrzebny do uruchomienia anteny.
Pochylając głowę, Luminariusz pełen dobrych myśli, wsiadł na pokład śmigłowca. Czekał już tam na niego