Вероника Рот

Spętani przeznaczeniem


Скачать книгу

– przyznaję. – Że jest „drażliwa”.

      – Wierzę, że w przyjaźni ma to swój walor rozrywkowy. – Starzec uśmiecha się. – Ale w dyskusjach politycznych często jest przeszkodą na drodze do postępu.

      Ulegam instynktowi i cofam się o krok.

      – Podejrzewam, że to zależy od definicji „postępu” – mówię, starając się zachować lekki ton.

      – Mam nadzieję, że do końca dnia zgodzimy się co do jego definicji – oświadcza. – Zostawię cię teraz z roślinami, panno Kereseth. Nie pomiń obszaru Tepesser – jest tam zbyt gorąco, by wejść do środka, ale gwarantuję ci, że takich okazów jeszcze nie widziałaś.

      Kiwam głową, a on odchodzi.

      Pamiętam już, gdzie wcześniej widziałam takie oczy – na zdjęciach przedstawiających elity intelektualne Kollande. Przyjmowali pewien lek, który miał utrzymywać ich na nogach dłużej, niż byli w stanie wytrzymać. Bez wrażenia zmęczenia. Jego długie przyjmowanie sprawiało, że tęczówki jasnookich ludzi często zabarwiały się na fioletowo. To, że pochodził z Kollande, niewiele mi o nim mówiło – nigdy tam nie byłam, choć wiedziałam, że to bogata planeta, niezbyt przejmująca się swoimi wyroczniami. Co innego oczy. Dzięki nim zrozumiałam, że cenił postęp wyżej niż swoje bezpieczeństwo czy zbytki. Że był skupiony i inteligentny. I prawdopodobnie sądził, że wie wszystko lepiej niż my.

      Teraz rozumiem, co Isae miała na myśli, kiedy powiedziała, że teraz jest nas troje przeciwko całej galaktyce. Nie tylko z Shotet zadzieramy, lecz także ze Zgromadzeniem.

      Ast, Isae i ja siedzimy po jednej stronie stołu z polerowanego szkła, po drugiej zaś Przewodniczący Zgromadzenia. Stół jest tak czysty, że jego szklanka z wodą i stojący obok dzbanek wyglądają, jakby unosiły się w powietrzu. Kiedy siadałam, uderzyłam w stół nogami, bo nie wiedziałam, gdzie się kończy. Jeśli miał mnie rozkojarzyć, to spełnił swoje zadanie.

      – Przede wszystkim porozmawiajmy o tym, co wydarzyło się na Shotet – mówi Przewodniczący Zgromadzenia i nalewa sobie szklankę wody.

      Znajdujemy się w zewnętrznym pierścieniu statku Zgromadzenia, który składa się z koncentrycznych okręgów. Wszystkie zewnętrzne ściany zrobione są ze szkła, które matowieje, gdy jednostka ustawia się pod słońce, bo mogłoby to uszkodzić wzrok. Ściany po mojej lewej są właśnie matowe, a temperatura w pomieszczeniu rośnie. Mój kołnierzyk powoli robi się mokry od potu. Ast wciąż skubie przód koszuli i odrywa ją od ciała, by się nie przyklejała.

      – Jestem przekonana, że materiały dostarczone przez ekrany informacyjne są wystarczające – ucina dyskusję Isae.

      Ma na sobie strój kanclerski: ciężką suknię z Thuvhe z długimi rękami oraz guzikami zapiętymi aż po szyję. Do tego ciasne buty, które wiązała, krzywiąc się. Włosy spięła z tyłu głowy i spryskała błyszczącym lakierem. Jeśli jest jej gorąco – a pewnie jest, bo to suknia uszyta z myślą o naszej planecie, a nie… tym czymś – to nie okazuje tego. Może właśnie dlatego przed wyjściem nałożyła na siebie tak grubą warstwę pudru.

      – Rozumiem twoją powściągliwość w omawianiu tej kwestii – mówi Przewodniczący Zgromadzenia. – Być może zatem panna Kereseth streści nam sytuację? Ona też tam była, zgadza się?

      Isae spogląda na mnie. Składam ręce na kolanie i uśmiecham się. Wciąż pamiętam, że ulubioną fakturą Przewodniczącego Zgromadzenia była ciepła bryza. Taka muszę być i ja – ciepła i zwyczajna jak warstwa potu, która nikomu nie przeszkadza, jak podmuch wiatru, który ledwo łaskocze.

      – Oczywiście – odpowiadam. – Cyra Noavek wyzwała swojego brata Ryzeka na pojedynek, co zaakceptował. Zanim jednak którekolwiek z nich zdołało uderzyć swojego przeciwnika, pojawił się mój brat Eijeh… – dodaję i dławię się.

      Nie jestem w stanie dokończyć zdania.

      – Przepraszam – mówię. – Mój dar nurtu odmawia współpracy.

      – Ona nie zawsze może powiedzieć to, co chce – tłumaczy mnie Isae. – A chodzi o to, że Eijeh przyłożył nóż do gardła mojej siostry. I zabił ją. Koniec.

      – A Ryzek?

      – Też zabity – wyjaśnia Isae i przez tyk mam wrażenie, że za chwilę powie mu, co zrobiła na statku. Jak weszła z nożem do magazynku, wyciągnęła z niego ostatnie wyznanie, a potem wbiła mu ostrze w ciało niczym jakąś kąśliwą uwagę. Po chwili jednak dodaje: – Przez jego własną siostrę, która następnie zaciągnęła jego ciało na pokład. Podejrzewam, że chciała ocalić je przed tłuszczą, wśród której wybuchł chaos.

      – A ciało jest…

      – Dryfuje w kosmosie, jak sądzę – mówi Isae. – To preferowana metoda pochówku Shotet, prawda?

      – Nie jestem zaznajomiony z obyczajami Shotet – mówi Przewodniczący Zgromadzenia, opierając się o krzesło. – No dobrze, tego właśnie się spodziewałem. Z tego co wiem, reszta galaktyki zareagowała już na te wydarzenia… Cóż, od czasu nagrania przedstawiającego śmierć twojej siostry otrzymałem wiadomości od innych przewodniczących i przedstawicieli. Odebrali to zabójstwo jako działanie wojenne i chcą wiedzieć, w jaki sposób zamierzamy zareagować.

      Isae śmieje się. To ten sam gorzki śmiech, którym uraczyła Ryzeka tuż przed rozcięciem go.

      – My? – mówi. – Dwie pory temu poprosiłam Zgromadzenie o poparcie. Zamierzałam wypowiedzieć wojnę Shotet w reakcji na zabójstwo naszej upadającej wyroczni. Dowiedziałam się, że „spór cywilny” pomiędzy Shotet a Thuvhe, jak to określiłeś, jest kwestią wewnątrzplanetarną. Że muszę się tym zająć sama. A teraz zastanawiasz się, co my zamierzamy zrobić? Nie ma żadnego my, panie Przewodniczący.

      Przewodniczący Zgromadzenia spogląda na mnie z uniesionymi brwiami. Jeśli spodziewał się, że – jakiego to sformułowania użył? – ach, ukoję ją… Cóż, będzie zawiedziony. Nie zawsze kontroluję mój dar, ale też nie zamierzam robić czegoś tylko dlatego, że on tak chce. Nie jestem pewna, jaką zaletę miałoby ukojenie Isae.

      – Dwie pory temu Ryzek Noavek nie zabił siostry kanclerz – odpowiada Przewodniczący Zgromadzenia, gładko i bez emocji. – Shotet też wtedy nie wrzało. Sytuacja się zmieniła.

      Matowe panele po lewej stronie sali zaczynają jaśnieć. Powoli zamieniają się ze ściany w okno.

      – Czy wiesz, jak długo nas atakowali? – pyta Isae. – Jeszcze zanim się urodziłam. Ponad dwadzieścia pór temu.

      – Jestem świadomy historii konfliktu pomiędzy Thuvhe a Shotet.

      – Więc jaki był wasz proces myślowy? – docieka kanclerz. – Że jesteśmy tylko bandą twardogłowych hodowców lodokwiatów i nikogo nie obchodzi, czy nas atakują, dopóki produkt jest bezpieczny? – Śmieje się szorstko. – Miasto Hessę zdziesiątkowały działania partyzanckie, a ty nazywasz to sporem cywilnym. Moja twarz została rozorana, moi rodzice zginęli, a nikt nie kiwnął w tej sprawie palcem, nie licząc wysłania kondolencji. Kiedy jedna z moich wyroczni umiera, a kolejna zostaje porwana, to na mnie spoczywa obowiązek rozwiązania tej sprawy. Dlaczego więc tak podskakujecie z radości, chcąc nam pomóc? Czego się wszyscy boicie?

      Jego oczy lekko drgają.

      – Musisz zrozumieć, że do czasu, gdy Noavekowie doszli do władzy, Shotet było dla galaktyki drobnym zmartwieniem – mówi. – Kiedy zwróciłaś się do nas dwie pory temu, opisując ich jako nikczemnych wojowników, pomyśleliśmy o tych smutnych ludzkich wrakach, które co porę żebrały na progach kolejnych planet, by pozwolić im przeczesać