Вероника Рот

Spętani przeznaczeniem


Скачать книгу

– powiedziała. – Śpi.

      – W porządku – rzekł. – Zanieśmy ją teraz do kapsuły ratunkowej.

      – Lecę z nią – dodała Cisi. – Jeśli mama się nie myli, zbliża się wojna…

      – Mama się nie myli.

      – No właśnie. Cóż, w takim razie każdy, kto walczy z Isae, walczy również przeciwko Thuvhe. Dlatego zamierzam trzymać się mojej kanclerz.

      Akos kiwnął głową.

      – Zakładam, że ty nie – powiedziała.

      – Przyszły zdrajca, zapomniałaś?

      – Akos! – Ukucnęła przed nim. Nieco wcześniej usiadł na ławce, która okazała się twarda, zimna i pachniała środkami odkażającymi. Cisi oparła ramię na jego kolanie. Włosy związała z tyłu, niestarannie. Kilka kosmyków uwolniło się, opadając jej na twarz. Była naprawdę ładna, ta jego siostra, ze skórą w odcieniu chłodnego brązu, który przypominał mu trellańskie garncarstwo. Trochę jak Cyra, jak Eijeh, jak Jorek. Znajomo. – Nie musisz robić niczego, na co nie masz ochoty. Wiem przecież, że mama wychowała nas na ludzi wiernych losowi, posłusznych wyroczniom i tak dalej – powiedziała Cisi. – Pochodzisz jednak z Thuvhe. Powinieneś lecieć ze mną. Zostawić wojnę innym. Wrócimy do domu i po prostu ją przeczekamy. Nikt tu nas nie potrzebuje.

      Zastanowił się nad tym. Czuł się rozdarty bardziej niż kiedykolwiek. I to nie tylko z powodu swojego losu. Powoli wyzwalał się spod działania szakwiatu i przypominał sobie, jak cudownie było tego dnia śmiać się z Cyrą, jak ciepłą osobą była, przytulając się do niego. Tak bardzo pragnął wrócić do swojego domu, wspinać się po skrzypiących schodach lub podsycać żarki na podwórzu, wzbijać mąkę w powietrze podczas ugniatania chleba… Musiał jednak żyć w prawdziwym świecie. W prawdziwym świecie, w którym Eijeh nie był sobą, a on sam mówił w shotet. Jego los pozostawał jego losem.

      – Spróbuj przecierpieć swój los – powiedział. – Bo cała reszta jest złudzeniem.

      Cisi westchnęła.

      – Spodziewałam się, że to powiesz. Czasami złudzenia bywają przyjemne.

      – Uważaj na siebie, dobrze? – poprosił, chwytając ją za rękę. – Mam nadzieję, że wiesz, iż wcale nie chcę cię opuścić. To ostatnia rzecz, jakiej pragnę.

      – Wiem. – Ścisnęła jego kciuk. – Wciąż wierzę w to, że pewnego dnia wrócisz do domu, że Eijeh wydobrzeje, że mama przestanie wygadywać te brednie-przepowiednie, że razem coś upichcimy.

      – Tak. – Próbował uśmiechnąć się dla niej. W połowie osiągnął cel.

      Pomogła mu umieścić Isae w kapsule ratunkowej. Teka powiedziała jej, jak wysłać sygnał alarmowy, by – jak to określiła – odnalazły ich „matołki” ze Zgromadzenia. Potem Cisi pocałowała mamę na pożegnanie i oplotła Akosa ramionami, aż przeniknęło przez niego jej ciepło.

      – Jesteś tak cholernie wysoki – powiedziała łagodnym tonem i odsunęła się. – Kto ci pozwolił być wyższym ode mnie?

      – Zrobiłem to na złość tobie – odpowiedział, uśmiechając się.

      Potem weszła do kapsuły i zamknęła za sobą właz. Nie wiedział, kiedy znów się zobaczą.

      Teka wskoczyła na fotel kapitański stojący na pokładzie nawigacyjnym i za pomocą klucza francuskiego, który zawsze trzymała za paskiem, zdjęła pokrywę panelu kontrolnego. Nie przestawała przy tym gwizdać.

      – Co właściwie robisz? – zapytała Cyra. – To nie jest pora na rozbieranie naszego statku na części!

      – Po pierwsze, to mój statek, a nie „nasz” – odpowiedziała, przewracając błękitnymi oczami. – Zaprojektowałam większość z podzespołów, które utrzymują nas przy życiu. Po drugie, czy wciąż chcesz odwiedzić Siedzibę Zgromadzenia?

      – Nie. – Cyra usiadła po jej prawej stronie, na fotelu pierwszego oficera. – Podczas mojej ostatniej wizyty podsłuchałam przedstawicielkę Trelli, która nazwała moją matkę kupą łajna. Nie sądziła, że ją zrozumiem, bo mówiła po othyrsku.

      – Ważniacy – zakpiła Teka gdzieś z głębi gardła, po czym wyciągnęła z wnętrza panelu garść kabli i przebiegła po nich palcami, jakby głaskała zwierzę. Sięgnęła pod spód, do tej części urządzenia, której Akos nie widział. Wsunęła do środka całe ramię. Tuż przed nimi zabłysnął zestaw współrzędnych. Świecił się wzdłuż wstęgi nurtu, którą mieli przed oczami. Dziób statku – Akos był pewien, że miał własną, techniczną nazwę, lecz jej nie znał, dlatego nazywał go dziobem – przesunął się, więc teraz lecieli w stronę wstęgi nurtu, a nie odwrotnie.

      – Powiesz nam, dokąd lecimy? – zapytał, wchodząc na pokład nawigacyjny. Panel kontrolny pełen dźwigni, przycisków i suwaków zaświecił się wieloma różnymi kolorami. Gdyby Teka rozłożyła ręce, nie zdołałaby objąć go całego. Nie z miejsca, w którym siedziała.

      – Chyba rzeczywiście mogę to zrobić, skoro tu razem utknęliśmy – stwierdziła. Zebrała jasne włosy na czubku głowy i związała grubą gumką, którą nosiła na nadgarstku. W przydużym kombinezonie technika, siedząc na kapitańskim fotelu z nogami skrzyżowanymi po turecku, wyglądała jak dzieciak bawiący się w pilotowanie. – Lecimy do kolonii banitów. Na planetę Ogra.

      Ogra. „Planeta cieni”, jak mawiali ludzie. Rzadko kiedy spotykało się jej mieszkańca, jeszcze rzadziej odwiedzało się jej okolice. Dalej od Thuvhe leżeć nie mogła, chyba że opuściłaby bezpieczną wstęgę nurtu krążącą po Układzie Słonecznym. Żadne systemy nadzoru nie były w stanie przebić się przez gęstą, mroczną atmosferę tej planety. Aż dziwne, że docierał do nich sygnał wiadomości. Sami nie dostarczali żadnych informacji o sobie, więc prawie nikt nie widział powierzchni ich globu. Nawet na zdjęciach.

      Pewnie dlatego oczy Cyry zaświeciły się.

      – Ogra? Ale jak się z nimi kontaktujesz?

      – Najprostszy sposób przekazywania wiadomości bez udziału rządu polega na korzystaniu z usług ludzi – odpowiedziała Teka. – Dlatego właśnie moja mama podczas wypraw znajdowała się na pokładzie statku. Wśród buntowników reprezentowała interesy banitów. Próbowaliśmy współpracować. W każdym razie kolonia to dobre miejsce na przegrupowanie się i ustalenie, co dzieje się na Voa.

      – Niech zgadnę – stwierdził Akos, splatając ręce. – Chaos.

      – I jeszcze więcej chaosu. – Dziewczyna kiwnęła głową. – Z krótkimi przerwami pośrodku. Na chaos oczywiście.

      Nie potrafił wyobrazić sobie, jak wyglądała sytuacja na Voa po tym, gdy – jak sądzili mieszkańcy Shotet – Ryzek Noavek został na ich oczach zamordowany przez swoją młodszą siostrę. Tak przynajmniej to wyglądało: Cyra pojawiła się na arenie z zamiarem zabicia go. Wyczekała jednak, aż podany mu środek usypiający zacznie działać i pozbawi go przytomności.

      W rezultacie po władzę mogła sięgnąć zawodowa armia pod dowództwem Vakreza Noaveka, starszego kuzyna Ryzeka, albo też mieszkańcy zewnętrznych części miasta wyszli z domów, wypełniając pustkę po dawnym przywódcy. Tak czy siak Akos wyobrażał sobie ulice pełne potrzaskanego szkła, przelanej krwi i podartych papierów unoszących się na wietrze.

      Cyra skryła czoło w dłoniach.

      – I jeszcze Lazmet – powiedziała.

      Brwi Teki drgnęły.

      – Co?

      – Zanim Ryzek umarł… – Wskazała