był też Lazmet, według wszelkich doniesień w każdym izycie tak brutalny jak jego matka.
– Och, szczerze? – jęknęła Teka. – Czy to jakaś zasada rządząca wszechświatem, że przynajmniej jeden dupek z rodu Noaveków musi w danym momencie żyć?
Cyra odwróciła się w jej stronę.
– A ja co w tej chwili robię? Nie żyję może?
– Ty nie jesteś dupkiem – odpowiedziała Teka. – Wkurzaj mnie bardziej, to może zmienię zdanie.
Cyra wyglądała na lekko udobruchaną. Według Akosa wciąż nie przywykła do tego, że dla niektórych była kimś innym niż kolejną osobą z rodu Noaveków.
– Cokolwiek głosi owa zasada rządząca wszechświatem… – stwierdziła – …nie mam pojęcia, czy Lazmet rzeczywiście żyje. Jednak Ryzek nie wydawał się kłamać. Niczego nie oczekiwał w zamian, tylko… być może mnie ostrzegał.
Teka żachnęła się.
– Bo co? Lubił dawać dobre rady?
– Ponieważ bał się waszego ojca – skojarzył Akos. Kiedy Cyra opowiadała mu o Ryzeku, zawsze wspominała również i o towarzyszącym mu strachu. Co może bardziej przerażać kogoś takiego jak Ryzek niż osoba, która takim go ukształtowała? – Mam rację? Podobno jest okrutniejszy niż ktokolwiek inny. Albo oczywiście był.
Cyra kiwnęła głową.
– Jeśli Lazmet żyje… – Zamknęła oczy. – To trzeba naprawić ten błąd. Tak szybko, jak to możliwe.
Trzeba naprawić ten błąd. Zupełnie jakby to był jakiś problem matematyczny albo techniczna niedoróbka. Akos nie wyobrażał sobie, jak można mówić w ten sposób o swoim ojcu. Niepokoił się bardziej niż w przypadku, gdyby Cyra się bała. Wypowiadała się o Lazmecie tak, jakby nie był człowiekiem. Co widziała, że traktowała go w ten sposób?
– Jedno zadanie na raz – odpowiedziała Teka nieco łagodniej niż zazwyczaj.
Akos chrząknął.
– Tak, najpierw postarajmy się przeżyć lądowanie w atmosferze Ogry. Potem zajmiemy się zabijaniem najbardziej wpływowego człowieka w historii Shotet.
Cyra otworzyła oczy i zaśmiała się.
– Przygotujcie się na długi lot – oświadczyła Teka. – Kierunek Ogra!
ROZDZIAŁ 5 CISI
KAPSUŁA RATUNKOWA JEST NA TYLE MAŁA, że ledwie mieścimy się we dwie, wtulone w siebie. Ręka utknęła mi przy szklanej ścianie, sięgam jednak do panelu kontrolnego, do przycisku, który uruchamia sygnał alarmowy. Świeci się na różowo i jest jednym z zaledwie trzech guzików, jakie mam przed sobą. Nietrudno go znaleźć. Dotykam go i słyszę wysoki gwizd, co według Teki oznacza transmisję sygnału. Pozostaje mi tylko czekać, aż Isae się obudzi. I nie panikować.
Życie na niewielkiej jednostce transportowej, z której właśnie nas wystrzelono, bywa wycieńczające. Zwłaszcza dla dziewczyny z Hessy, która zaledwie kilka razy opuściła rodzinną planetę. Kapsuła ratunkowa to zupełnie inna bajka. To okna zamiast podłogi, czyste szkło zakrzywiające się nad moją głową i sięgające moich stóp. Zamiast wrażenia otwarcia na kosmos czuję się przez niego połknięta. Staram się nie myśleć o tym, bo mogłabym wpaść w panikę.
Mam nadzieję, że Isae wkrótce się obudzi.
Bezwładnie leży na ławce tuż obok mnie, otoczona przez ciemność tak bezkresną, że wydaje się jedyną osobą we wszechświecie. Przyjaźniłam się z nią zaledwie przez kilka lat. Ori przygarnęła ją wkrótce po tym, jak jej twarz przecięło ostrze Shotet. Dorastała z daleka od Thuvhe, na statku transportowym, który przewoził towary z jednej strony galaktyki na drugą. Brał wszystko, jak leci.
To dobrze, że Ori czuwała i że początkowo zmuszała nas do rozmowy. Sama nigdy bym się do Isae nie odezwała. Onieśmielała mnie nawet bez swojego tytułu. Wysoka, szczupła i piękna mimo blizn, promieniejąca potencjałem niczym maszyna.
Nie wiem, jak długo zajmuje jej otwarcie oczu. Przez chwilę błądzi gdzieś wzrokiem, patrząc nieświadomie przed siebie, czyli w pustą nicość nakrapianą odległymi mrugnięciami gwiazd. Potem sama zaczyna mrugać. Do mnie.
– Cee? – mówi. – Gdzie jesteśmy?
– W kapsule ratunkowej – odpowiadam. – Czekamy, aż przyleci po nas Zgromadzenie.
– W kapsule ratunkowej? – Krzywi się. – Przed kim musieliśmy uciekać?
– Myślę, że to oni chcieli uciec przed nami – wyjaśniam.
– Uśpiłaś mnie? – Przeciera oczy pięścią, najpierw lewe, potem prawe. – Dałaś mi tę herbatę…
– Nie wiedziałam, że coś do niej wlali.
Potrafię dobrze kłamać i szybko się na to decyduję. Isae z pewnością nie zaakceptowałaby prawdy – że podobnie jak Akos chciałam, by odpuściła mojej rodzinie. Mama uważała tymczasem, że kanclerz zabiła Ryzeka, więc spróbuje też zabić Eijeha. Nie chciałam ryzykować. Nie mogłam znów go stracić, niezależnie od tego, kim się stał.
– Mama wspominała, że możesz skrzywdzić mojego brata – mówię.
Isae przeklina.
– Wyrocznie! To cud, że daliśmy im obywatelstwo. Oto, jak wygląda jej lojalność wobec swojej kanclerz!
Nie odpowiadam. Rzeczywiście bywa frustrująca, ale to mimo wszystko moja matka.
– Włożyli cię do tej kapsuły. Powiedziałam, że lecę z tobą – kontynuuję.
Blizny przecinające jej twarz prostują się, kiedy unosi brwi. Isae czasami gładzi je, kiedy sądzi, że nikt jej nie widzi. Twierdzi, że to pomaga uszkodzonej tkance rozciągnąć się i że pewnego dnia znów będzie mogła poruszać tą częścią twarzy. Tak przynajmniej powiedział jej lekarz. Kiedyś zapytałam ją, dlaczego pozostawiła blizny, zamiast przejść rekonstrukcję chirurgiczną twarzy na Othyr. Przecież ma odpowiednie środki. Stwierdziła, że nie chce się ich pozbywać. Że je polubiła.
– Dlaczego? – zapytała po dłuższej przerwie. – Przecież oni są twoją rodziną. Eijeh to twój brat. Czemu poleciałaś ze mną?
Udzielenie szczerej odpowiedzi nie jest tak proste, jak mawiają. Można wymienić wiele różnych powodów i wszystkie będą prawdziwe. Isae jest moją kanclerz, a ja w odróżnieniu od Akosa nie zamierzam walczyć z Thuvhe. Dbam o nią jako przyjaciółka, jako… kimkolwiek dla siebie jesteśmy. Martwię się tym strasznym smutkiem, który widziałam w jej oczach, zanim zabiła Ryzeka Noaveka. I wiem, że potrzebuje mojej pomocy, by zrobić to, co słuszne. Nie powinna ulegać pragnieniu zemsty. Lista powodów jest oczywiście znacznie dłuższa i dlatego wybrana przeze mnie odpowiedź jest jednocześnie prawdą i tym, co chcę, by ode mnie usłyszała.
– Pytałaś, czy można mi ufać – przypominam. – Cóż, ty możesz. Chcę być przy tobie niezależnie od tego, co się wydarzy. Jasne?
– Sądziłam, że kiedy zobaczyłaś mnie… – Przypominam sobie upadający na podłogę nóż, którym zabiła Ryzeka. Odpycham to wspomnienie. – Uznałam, że będziesz mnie unikać.
To, co mu zrobiła, nie przeraziło mnie. Raczej zaniepokoiło. Nie przejęłam się jego śmiercią, natomiast zmartwiłam się tym, że Isae zdołała go zabić. Nie próbuję jej tego wyjaśnić.
– Zabił Ori – mówię.
– Tak jak twój brat – szepcze. – Obaj to zrobili, Cisi. Coś jest nie tak z Eijehem. Dostrzegłam to w głowie Ryzeka, kiedy…
Dławi