Mona Kasten

Feel Again


Скачать книгу

czekali na nasze kolejne słowa.

      – Nie wspomniał o tobie ani słowem – powiedziałam tak cicho, że miałam nadzieję, że nikt mnie nie słyszał.

      Amanda podniosła głowę i niemożliwa do opisania wściekłość w jej oczach była jedynym znakiem ostrzegawczym, na jaki mogłam liczyć. Bo w następnej sekundzie podniosła rękę i z całej siły uderzyła mnie w twarz.

      Gwiazdy stanęły mi przed oczami.

      – Ty cholerna suko! – Głos jej się załamał. Jak przez mgłę dotarło do mnie, że wokół nas zapadła cisza jak makiem zasiał. Nikt się nie odzywał. Tymczasem w mojej głowie rozszalała się istna kakofonia. Słowa Amandy zlały się ze wspomnieniami. Szmata! Suka. Taka sama jak matka!

      Zrobiło mi się niedobrze. Amanda podnosiła rękę do kolejnego ciosu. Choć byłam w szoku, zdążyłam zareagować i złapałam ją za przegub.

      – Mścisz się na mnie, bo twój chłopak nie jest w stanie utrzymać ptaka w spodniach? – krzyknęłam i wbiłam paznokcie w jej skórę.

      – Ty nędzna…

      Jeszcze mocniej zacisnęłam dłoń.

      Przysunęłam się do niej.

      – Nic nie poradzę na to, że twój chłopak jest dupkiem – wycedziłam lodowato.

      Zwiesiła rękę i zaczęła płakać. Wokół nas powoli znowu rozległy się głosy. Zebrani zaczęli rozmawiać. Usłyszałam ciche przekleństwo. I kolejne.

      Tego było już za wiele. Bolał mnie policzek, huczało mi w głowie, nie byłam w stanie oddychać. Puściłam Amandę i odwróciłam się na pięcie. Najszybciej jak mogłam, przepychałam się przez tłum. Szłam z dumnie uniesioną głową, ale nikogo nie widziałam, nie poznawałam.

      Już prawie byłam na zewnątrz, kiedy ktoś złapał mnie za rękę. Wyrwałam się, już miałam się odwrócić…

      – Wszystko w porządku? – zapytał Isaac. Przyglądał mi się badawczo zza szkieł okularów.

      – Muszę stąd wyjść – wychrypiałam.

      Wyprzedził mnie i przytrzymał mi drzwi. Szłam za nim na miękkich nogach. Prowadził mnie przez kampus. Wreszcie stanęliśmy przy parkowej ławce, ukrytej w cieniu wielkiego drzewa. Z ulgą usiadłam.

      Z trudem zaczerpnęłam tchu.

      – Pokaż to – mruknął i pochylił się nade mną. Odwróciłam głowę tak, że dokładnie widział mój policzek. Oczy mu pociemniały.

      Zamknęłam się w sobie, opuściłam powieki. Ręce mi drżały, ale starałam się głęboko oddychać, dzięki czemu powoli odzyskiwałam panowanie nad sobą.

      – Weź – powiedział Isaac po chwili.

      Otworzyłam oczy. Podsunął mi pod nos batonika czekoladowego. Po chwili wahania wzięłam go, rozdarłam opakowanie i odgryzłam mały kawałeczek. W pierwszej chwili mój żołądek wykonał fikołka, ale potem stwierdziłam, że czekolada robi mi dobrze. I chociaż właściwie nie przepadam za słodyczami, zjadłam batonik do ostatniego okruszka.

      Potem przez dłuższą chwilę patrzyłam przed siebie.

      Nie ma mowy, żeby Isaac nie słyszał, co Amanda do mnie mówiła. Spojrzałam na niego niespokojnie.

      – Powiedz mi, dlaczego ze mną poszedłeś?

      Isaac zmarszczył brwi.

      – O co ci chodzi?

      – Dlaczego jesteś tu ze mną, skoro dobrze wiesz, co zrobiłam?

      – To, co się tam działo…

      – Taka szmata jak ja nie zasługuje na nic innego – rzuciłam ostro.

      – Sawyer! – Spojrzał na mnie z oburzeniem.

      – No co? Przecież słyszałeś Amandę.

      – Nie obchodzi mnie, co zrobiłaś. Nie wolno podnosić ręki na drugiego człowieka – odparł stanowczo. Przyglądał mi się cały czas, przez szkła tych idiotycznych okularów, i nagle przeszła mi przez głowę durna myśl, czy przypadkiem nie gromadzą one i nie koncentrują wiązek światła, bo nagle zrobiło mi się gorąco.

      – Nie wiedziałam. – Nagle usłyszałam swój głos. Wbiłam wzrok w czubki butów, pochyliłam głowę, aż włosy opadły mi na twarz. Tak było lepiej. Czułam się bezpiecznie za zasłoną oddzielającą mnie od spojrzenia Isaaca. – Ani słowem nie wspominał, że ma dziewczynę – ciągnęłam. – W innym wypadku ja nie… Ja nigdy…

      – Sawyer – Issac przerwał mi cicho. – Ja ci wierzę.

      Podniosłam głowę i założyłam włosy za ucho.

      Chłopak przyglądał mi się badawczo. A potem wrócił spojrzeniem do mojego policzka, gdzie zapewne do tej pory był widoczny ślad dłoni Amandy.

      – Nie jesteśmy tym, co o nas mówią, Sawyer. Nie pozwól sobie tego wmówić. – Uśmiechnął się z otuchą i powoli, bardzo powoli bolesne pulsowanie w policzku zaczęło ustępować.

      3

      Al przyglądał mi się badawczo i skrzyżował ręce na piersi. Był to potężny, masywny facet, który wyglądał, jakby bez mrugnięcia okiem mógł powalić na ziemię mnie i jeszcze kilka osób.

      Na kogoś innego to spojrzenie zapewne podziałałoby onieśmielająco, ale ponieważ już od czterech miesięcy pracowałam w restauracji Woodshill Steakhouse, znałam go na tyle dobrze, że wiedziałam, że za groźną fasadą kryje się serce miękkie jak rozgrzane masło.

      – Daj spokój i daj mi szansę – powiedziałam i z trudem przywołałam uśmiech na twarz. Wiedziałam, że to podziała. Jak zawsze, ilekroć się na to zdobyłam, a to zdarzało się rzadko.

      – W porządku. Ale jeśli przepłoszysz mi klientów, już po tobie.

      Tym razem mój uśmiech nie był wymuszony.

      – Jesteś boski.

      Burknął coś niewyraźnie, pchnął drzwi i zniknął w kuchni.

      Wreszcie. Szybko zebrałam ostatnie szklanki i ustawiłam je za barem, a potem podeszłam do ogromnej konsoli. Odkąd kilka tygodni temu Al przytaszczył do baru ten, jakoby, relikt jego kariery didżejskiej, kusiło mnie, żeby spróbować swoich sił. Wystarczył jednak jeden krok w zakazanym kierunku, a z kuchni dobiegał groźny głos Ala i ostrzeżenie, że wywali mnie na zbity pysk, jeżeli tylko dotknę konsoli. Tymczasem od dawna uważałam, że powinniśmy grać w restauracji lepszą muzykę, bo nie możemy ciągle katować gości nudnymi, mdłymi kawałkami.

      Dawniej miał lepszy gust, stwierdziłam, przeglądając płyty w szafce pod konsolą. Czułam się trochę jak dziecko w Wigilię Bożego Narodzenia. Z niedowierzaniem sięgnęłam po płytę Bullet for My Valentine. Położyłam ją na talerzu i podkręciłam głośność. Chwilę później ostra gitarowa solówka przyprawiła mnie o przyjemny dreszcz.

      – Sawyer, mamy gości! – krzyknęła do mnie Willa.

      Stłumiłam westchnienie, poprawiłam na sobie czarny fartuszek i pocieszyłam się myślą, że przynajmniej podczas dzisiejszej zmiany będzie mi towarzyszyła dobra muzyka.

      Kiedy wyszłam zza zasłony i podeszłam do kontuaru, niejako wbrew woli na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Moja współlokatorka wspięła się na wysoki barowy stołek i układała na kontuarze swojego przedpotopowego laptopa. Jak zawsze nie mogłam wyjść z podziwu, że tak mała, drobna istotka targa ze sobą taki kawał złomu.

      – Wydawało mi się, że wybierasz się dzisiaj z ukochanym do Portland – rzuciłam na powitanie i wyjęłam butelkę coli z lodówki.

      – Cześć, Sawyer. Ja też