zapłacić, rozkoszom dworu oferującego, w zamian za rezygnację z samodzielnego myślenia, nieskrępowany dostęp do radia, telewizji i wielkich, festiwalowych sal.
We współczesnej Rosji historia pieśni autorskiej stała się już częścią dziedzictwa narodowego. Wydaje mi się, ze polska piosenka autorska zasługuje na podobne potraktowanie.
Następnym razem postaram się napisać tekst o Jacku Kaczmarskim.
Jan Poprawa
JACEK KACZMARSKI W KRĘGU PIOSENKI STUDENCKIEJ
1
O Jacku Kaczmarskim powiedziano wiele. Niekiedy wydaje się nawet, że za dużo. Mówiono o nim i wtedy, gdy zabłysnął na firmamencie polskiej piosenki artystycznej, w końcu lat siedemdziesiątych dwudziestego stulecia, i wtedy, gdy jego pieśń stała się – bez starań artysty, a nawet mimo jego woli – znakiem czasów przełomowych. Pisano i mówiono o Kaczmarskim, a jakże, gdy do kraju docierał zaledwie jego głos i piosenki powstające w świecie (pisano oczywiście w innym zupełnie tonie i intencji niż rozmawiano). A potem cieszono się publicznie z jego powrotów. Z czasem nasz bohater doczekał się nawet połajanek i napaści, jakie bywają udziałem twórców największej miary. Także napaści ad personam, bez związku z dziełem (choć pamiętamy, że „paradoks artysty widzi się i w tym, że dzieło niekoniecznie ma związek z osobą jego twórcy”). Tych napaści, choć zgodnych z regułą show-biznesu: „dobrze czy źle, byle po nazwisku” – właśnie wydaje się za dużo…
Generalnie jednak powiedzieć można, że osoba Jacka Kaczmarskiego patynuje się na naszych oczach. Powstały „instytucje” jego imienia, że przypomnę tylko kołobrzeski Festiwal Piosenki Poetyckiej im. Jacka Kaczmarskiego „Nadzieja” czy doroczną Nagrodę im. Jacka Kaczmarskiego, przyznawaną w czasie Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie przez kapitułę złożoną z przyjaciół artysty. Co więcej, nazwisko Kaczmarskiego wplata się często w prozę naszego życia codziennego: oto na przykład w Krakowie jedna z wielkich inwestycji drogowych ma wkrótce dostać imię artysty. Będziemy więc mieli Rondo Jacka Kaczmarskiego!
O ile etykietowanie najróżniejszych rzeczy nazwiskiem Kaczmarskiego jest dość powszechne – a nawet zrozumiałe, wszak każda nowa rzeczywistość społeczna potrzebuje „swoich”, nie zużytych przez historię bohaterów – to znacznie gorzej wygląda upowszechnianie sztuki artysty. Upowszechnianie czy nawet zwykła dostępność. Co prawda jako jeden z niewielu twórców współczesnej polskiej piosenki artystycznej Kaczmarski opublikowany został obszernie na płytach, co prawda ukazały się zbiory jego tekstów – ale konia z rzędem temu, kto dziś kupi płytowe lub książkowe dzieła zebrane Kaczmarskiego. Te jednorazowe najwyraźniej wydawnictwa są niedostępne, coraz rzadziej też głos samego artysty dobiega z radia (nie wspominamy już nawet o telewizji, w której tylko Piotr Załuski zdaje się pamiętać o Mistrzu). Za to pojawiają się co jakiś czas osobliwe przeróbki czy reinterpretacje najpopularniejszych pieśni Kaczmarskiego. W 2007 roku, być może wobec przewidywanej zwyżki zainteresowania artystą (rocznica urodzin jest jakimś zainteresowania impulsem), usłyszeliśmy dwie wprost nieprawdopodobne wersje sztandarowych Murów. Śpiewane wesolutko, skocznie, z dancingowo-knajackim zacięciem. Popkultura przywłaszcza sobie Kaczmarskiego zgodnie ze swym zwyczajem. Fala muzyczki zalewa sens, wesoluchna piosenka o cierpieniu nikogo już nie dziwi…
2
A przecież – jakimże impulsem twórczym było dla Kaczmarskiego cierpienie? Albo – coraz jaśniejsza świadomość rozmijania ideału z życiem? Albo – obcość, emigracja, oddalenie? A wcześniej – euforia sukcesu, wiara w moc pragnienia i słowa? Zapewne na te i inne pytania, wyłaniające się z krótkiego życia Kaczmarskiego, ale też z jego tekstów – odpowiedzą badacze. Mnie przyszło do głowy podzielić się pewnym tylko aspektem obecności Jacka Kaczmarskiego. Tym, co najogólniej nazwałem kontaktem z piosenką studencką czy – szerzej – kulturą studencką.
Pojawienie się Jacka Kaczmarskiego w tym kręgu miało miejsce w roku 1977, wczesną wiosną, w czasie warszawskich eliminacji do największej piosenkarskiej imprezy środowiska akademickiego – 14. Ogólnopolskiego Festiwalu Piosenki i Piosenkarzy Studenckich (taką jeszcze miał ów festiwal nazwę, po roku zmienioną na tę, jaka obowiązuje do dziś – czyli Studencki Festiwal Piosenki). Ogólnopolski rzeczywiście finał OFPiPS odbył się w dniach 1-3 kwietnia 1977 roku w Krakowie. Debiut Kaczmarskiego – a właściwie duetu Piotr Gierak i Jacek Kaczmarski – wypadł imponująco. Dwudziestoletni pieśniarze z zapałem wykonali Przedszkole i Idą tytani (obie piosenki Jacka Kaczmarskiego). Jury – któremu przewodniczył profesor Aleksander Bardini, a w którego skład wchodzili: Krzysztof Jasiński, Zygmunt Konieczny, Jerzy Marczyński, Wojciech Młynarski, Jan Poprawa, Jan Tadeusz Stanisławski i Stefan Wilusz (wspominam nazwiska, bo to pierwsza grupa specjalistów, którzy docenili talent Kaczmarskiego) – przyznało duetowi jedną z trzech równorzędnych, najwyższych nagród, obok wrocławskiej grupy Baba (bardzo wówczas w środowisku studenckim popularnej dzięki prześmiewczym obyczajowo-politycznym tekstom i pastiszowej muzyce) oraz krakowianki Marii Wiernikowskiej (wówczas debiutantki z kręgu poezji śpiewanej, później znanej jako dziennikarka telewizyjna). Przyznać trzeba, że na 14. Ogólnopolskim Festiwalu Piosenki i Piosenkarzy Studenckich debiutant Jacek Kaczmarski spotkał bardzo wymagającą konkurencję. Dość wymienić nazwiska: Andrzej Poniedzielski, Stanisław Klawe, Bronisław Opałko, Wojciech Drożdż, Stanisław Zygmunt, Grzegorz Bukała, Jan Błyszczak, Erwin Rogosz, zespoły Niebo, Bonieq, Jadwiga Kowalik, Duśka i Wojtek Staroniewiczowie a nawet… Beata Kozidrak z debiutującym zespołem Bajm.
Krakowski festiwal w roku 1977 był imprezą o wielkiej tradycji (istniał od roku 1962) i imponującej liście personalnych „odkryć” (z Ewą Demarczyk, Markiem Grechutą, Leszkiem Długoszem, Marylą Rodowicz, Andrzejem Sikorowskim czy Jackiem Kleyffem). Był jednakże organizmem artystycznie ukształtowanym na nowo w roku 1973. Wówczas to bowiem licencjonowane przez instytucje państwowe festiwale przejęły na siebie lekki, łatwy i przyjemny obowiązek „odkrywania gwiazd”. Środowisko studenckie – w większej mierze niż inne grupy społeczne ukształtowane mentalnie przez wydarzenia Marca i Sierpnia 1968 – coraz wyraźniej i bardziej odrębnie usiłowało mówić własnym głosem. Było to zauważalne zwłaszcza w młodzieńczych manifestacjach artystycznych. Właśnie z początkiem lat siedemdziesiątych wiąże się przecież rozkwit studenckiego „teatru otwartego” (z najwybitniejszymi jego przedstawicielami w osobach i zespołach Bogusława Litwińca i Kalamburu, Leszka Raczaka i Teatru Ósmego dnia, Teatru STU i Krzysztofa Jasińskiego, Teatru 77 Zdzisława Hejduka i innymi). Na wczesne lata siedemdziesiąte przypada druga fala kabaretów studenckich (z odnowioną Stodołą Macieja Wojtyszki i Krzysztofa Knittla, z Elitą Jana Kaczmarka et consortes, z Teyem Zenona Laskowika i Krzysztofa Jaślara czy Salonem Niezależnych Jacka Kleyffa, Michała Tarkowskiego i Janusza Weissa). Nie bez związku z tym, co się działo w środowisku młodej inteligencji – w tym właśnie czasie wyartykułowała swe manifesty i wiersze poetycka Nowa Fala (z – przede wszystkim – Adamem Zagajewskim, Julianem Kornhauserem, Stanisławem Barańczakiem, Ryszardem Krynickim). Nie bez przyczyny w owym czasie jednym z najciekawszych i najmniej pokornych (największa liczba ingerencji cenzuralnych w prasie polskiej) periodykiem był krakowski „Student”…
Gdy dwudziestoletni Jacek Kaczmarski debiutował w Krakowie, na środowisko akademickie spadła większa niż wcześniej niełaska monowładzy politycznej PRL-u. Latem 1977 administracyjnie zamknięto największy interdyscyplinarny festiwal FAMA (Festiwal Artystyczny Młodzieży Akademickiej) w Świnoujściu, dopatrując się w nim zagrożenia politycznego. Dzisiaj wiemy, że FAMIE udało się podnieść z niebytu w latach osiemdziesiątych, ale wiemy też, że w roku 1977 zakończyła się era FAMY prawdziwie artystycznej, pozostała cenna impreza „warsztatowa”.
Po zamknięciu FAMY – co warto podkreślić,