ryty ordynacji, poświęcając osobny rozdział rytuałom ordynacji kobiet na diakona. Zauważył, że większość greckich rytów była podobna do analogicznych rytów dla mężczyzn. Oba procesy nazywa się ordynacją, odbywają się one przy ołtarzu w tej samej przestrzeni liturgicznej, sprawuje je biskup, nakładając ręce, odmawiając modlitwy oraz nakładając na szyję stułę. Również w liturgicznych tekstach zachodnich można znaleźć wzmianki o diakonisach przyjmujących orarium (stułę). Jednak na Wschodzie tradycja ta zanikła w IX wieku, a na Zachodzie ostatni raz słyszymy o niej od Abelarda. W XII wieku wschodni kanonista Teodor Balsamon odnotował, że comiesięczna nieczystość odsunęła kobiety od bliskiego i świętego sanktuarium. Podobnie w XIV wieku kanonista z Zachodu Matthew Blastares napisał, że kobietom zakazano zostawać diakonami ze względu na menstruację. Profesor Gary Macy, pisząc o historii diakonatu, stwierdza: „Wydaje się, że głównym powodem, dla którego zaprzestano ordynowania kobiet na diakonów, zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie, było stopniowe przyjmowanie praw czystości rytualnej z Biblii Hebrajskiej. Menstruacja i poród były widziane jako przeszkody w służbie kobiet przy ołtarzu, a zatem i w ich ordynacji”. Jednocześnie w XII i XIII wieku następuje zmiana w rozumieniu święceń. Podczas gdy wcześniej była to rola powierzana przez wspólnotę, rodzaj pełnionej funkcji, to w średniowieczu święcenia zaczynają być rozumiane jako ontologiczna zmiana, która następuje w wyświęconym, a nie będąca konsekwencją funkcji nadanej przez konkretną wspólnotę.
Dziś, po soborowej odnowie stałego diakonatu, nawet żonaci mężczyźni mogą przyjąć funkcję diakona, ale rola ta pozostaje niedostępna dla kobiet, choć reprezentują one większość pracujących w parafiach zarówno świeckich pracowników, jak i wolontariuszy. Szanując różnicę między pracą świeckiego w Kościele a stanem duchownym, wciąż trzeba ponawiać pytanie o to, czemu kobiety, pełniąc w praktyce obowiązki właściwe diakonom, miałyby być pozbawione łaski sakramentu. Czemu my mamy być pozbawieni kobiet duchownych, wzmocnionych łaską sakramentu? Czy może nie wierzymy, że ten sakrament robi różnicę? Ale czy to po katolicku?
O wierze w sens diakonatu mówił diakon Ademí Pereira de Abreu z Brazylii. Tam diakonat stały wprowadzono w późnych latach 60., a rozpowszechnił się w latach 70. Na początku lat 90. w Brazylii było pięćdziesięciu diakonów, ale też tysiąc wspólnot bez opieki. Kto podtrzymuje życie tych wspólnot? Czasem rzadkie wizyty duszpasterza, czasem aktywność świeckiego lidera. Większość aktywnych świeckich liderów to kobiety. One już robią wszystko to, co robiliby diakoni, więc pojawiają się argumenty, że dopuszczenie ich do diakonatu to niepotrzebna formalność. To sprawiło, że poczuły się używane i instrumentalizowane. W podobnej sytuacji znajdują się liczne siostry zakonne prowadzące parafie. Biskup Pereira wspomina też, że w wielu diecezjach nie ma diakonatu, bo nadzwyczajni świeccy administratorzy robią wszystko, co trzeba, ale łatwiej ich zwolnić.
Phyllis Zagano, religioznawczyni i teolożka, która od lat pisze na temat diakonatu kobiet, uważa, że trzeba wciąż próbować zadawać pytania, i robi to z uporem, ale ostrożnie. Podkreślając, że w diakonacie kobiet nie chodzi o dopuszczenie kobiet do kapłaństwa. Że to coś innego, tak jak czymś innym od prezbiteratu jest diakonat. „Zagano jej i podobne chcą władzy” – można potem przeczytać w gazecie słowa profesor Sary Butler, przez dziesięć lat członkini Międzynarodowej Komisji Teologicznej. Jak więc jest naprawdę? Zagano jest wściekłą, spragnioną władzy feministką czy może teolożką zadającą zasadne pytania? Butler pisze: „Dla mnie jest oczywiste, że sam Pan powierzył te funkcje mężczyznom i jest to ich odpowiedzialność, a nie jakiś elitarny przywilej”. Butler nie wierzy w istnienie wystarczających historycznych lub teologicznych dowodów na to, że kobiety pełniły funkcje diakonów. I dodaje ciekawą uwagę: „Nie sądzę, by było tak, ponieważ oni nie chcą kobiet. Ale teologia diakonatu musi zostać dogłębnie przemyślana”.
Faktycznie, teologia diakonatu właściwie tworzyła się przez ostatnie pół wieku niejako od nowa. Nie chodzi tu o to, co mają robić diakoni, ale o przemyślenie, kim właściwie są. Jeszcze w Kodeksie prawa kanonicznego z 1917 roku diakonat jest opisywany jako święcenia tylko dla tych, którzy chcieli zostać prezbiterami (księżmi). Sobór, w dokumencie dogmatycznym Lumen gentium, stwierdzi już, że na diakonów nakłada się ręce „nie dla kapłaństwa, lecz dla posługi”, a zadania, jakie przed nimi stoją, to udzielanie chrztu, przechowywanie i udzielanie Eucharystii, błogosławienie małżeństwom, czytanie wiernym Pisma Świętego, nauczanie, przewodniczenie nabożeństwom, obrzędom pogrzebowym i żałobnym. Ponieważ w wielu okolicach nie da się obecnie spełniać tych czynności, a są one konieczne dla życia Kościoła, sobór wziął po uwagę przywrócenie diakonatu jako „właściwego i trwałego” stopnia hierarchicznego. Jeszcze ciekawiej mówi o diakonacie dokument o ewangelizacyjnej misji Kościoła Ad gentes divinitus: „Wskazane bowiem jest, aby ludzi, którzy spełniają prawdziwie diakońską posługę, głosząc Słowo Boże jako katechiści, kierując w imieniu proboszcza i biskupa rozproszonymi wspólnotami chrześcijańskimi albo praktykując miłosierdzie w działalności społecznej czy charytatywnej, wzmocnić przez przekazanie w tradycji apostołów nałożenie rąk i ściślej połączyć z ołtarzem, aby skuteczniej wypełniali swoją posługę dzięki sakramentalnej łasce diakonatu”. I znów korci, by zapytać: a co, jeśli ludźmi spełniającymi prawdziwie diakońską posługę są kobiety świeckie i siostry zakonne? Odmówić im tego sakramentalnego wzmocnienia? A może problem leży we wspomnianym tu „ściślejszym połączeniu z ołtarzem”? Łączyć kobiety z ołtarzem? Kto to widział, skoro nawet ministrantki wywołują kontrowersje!
Trzeba by przyjrzeć się również żonom diakonów. Tak, większość z nich jest żonatych i do podjęcia posługi wymagana jest zgoda żony. W wielu miejscach od żon oczekiwano, że również wezmą udział w kursach przygotowujących do diakonatu ich mężów. Reagowały różnie, tak jak różnie postrzegają swoją rolę jako życiowych partnerek diakonów. „W moje życie wkroczył nowy wymiar, kiedy po dwudziestu dziewięciu latach małżeństwa, wychowaniu sześciorga dzieci i wspólnym uczestniczeniu w społeczności i Kościele dowiedziałam się, że mój mąż – sędzia stanowy w Pensylwanii – został powołany przez Pana, by być diakonem” – rozpoczyna swoją opowieść Maureen McGovern. „W naszej parafii jest jeden ksiądz i siedemset pięćdziesiąt rodzin z tak rozmaitymi problemami, jakie tylko mogą przytrafić się w społeczeństwie. Możliwości posługi są więc nieskończone. Sama pełniłam posługę jako nadzwyczajny szafarz, lektor, nauczycielka katechezy, członkini komisji liturgicznej i komisji budowlanej. Przewodniczyłam też rytowi rozdawania Komunii Świętej poza mszą, gdy ksiądz nie był dostępny. To wszystko robiłam na długo przed święceniami mojego męża”. Maureen uważa, że diakonat został wpleciony w jej małżeństwo. Sama, mimo podejmowanych funkcji, nie szukała możliwości ordynacji. Po prostu nie czuje powołania. Ale dostrzega, że jako kobieta może trafić do ludzi tam, gdzie wyświęceni mężczyźni nie są w stanie tego zrobić. Dlatego przyznaje, że smuci ją zamknięcie Kościoła na diakonat kobiet, bo przez to jako wspólnota jesteśmy zubożeni. Inaczej myśli Ilse Schullner, która wraz z mężem czuła się powołana do diakonatu. Ostatecznie po soborze jej mąż, bez przygotowania teologicznego, został diakonem. A ona teologiem, ale bez święceń. W badaniach przeprowadzonych pośród żon diakonów pojawiły się różne głosy. Niektóre kobiety były zupełnie niezainteresowane własną posługą, inne zadowolone z tego, co już mogą robić w parafii. Dało się jednak usłyszeć również głosy frustracji. „Kościół dostaje dwoje w cenie jednego i to mnie irytuje” – mówiła jedna z żon w anonimowej ankiecie. „Byłam bardzo aktywna w parafii przed święceniami mojego męża, ale teraz stopniowo wycofałam się ze wszystkich czynności, w które wcześniej się angażowałam. Czułam się wykorzystywana”. Żony podkreślały też brak wsparcia dla rodziny, gdy mąż bierze udział w obowiązkowych kursach dla diakonów, i niezrozumienie,