(świecowanie), w pewnym sensie analogiczny do wyświęcenia. To, że sami „świecowani” doceniali znaczenie rytuału, można zrozumieć, ale czemu diecezja zdecydowała się na taką kreatywność? Pytanie jest ważne, bo warto zastanowić się głębiej, czy nie wystarczy już być ochrzczonym i bierzmowanym świeckim katolikiem, by podejmować się zadań w Kościele. Czy koniecznie trzeba być świeckim „świecowanym”? I czy tworzenie takich obrzędów to nie jakaś dziwna klerykalizacja świeckich? Może to też sygnał, że bycie „po prostu katolikiem” doświadczane jest dziś jako coś gorszego, i stąd pojawia się dodatkowa potrzeba. Może to też wyraz tego, że zainteresowani traktują pracę w Kościele nie jako zwykłą pracę, ale właśnie rodzaj powołania czy charyzmatu, i chcieliby ten fakt jakoś zaznaczyć. Niektórzy twierdzą wręcz, że posługa to najbardziej nadużywane w całym posoborowym słowniku sformułowanie, powodujące, że przestajemy myśleć, co ono tak naprawdę oznacza. Nie wchodząc jednak zbyt głęboko w teologiczne spory na temat roli świeckich, poprzestańmy na pytaniu: dlaczego świeccy pracownicy Kościoła czują potrzebę oficjalnego przypisywania ich do posług, które pełnią, i czy ma to jakiś związek z tym, że większość z nich to kobiety niemające dostępu do żadnych innych sposobów oficjalnego potwierdzenia swoich zadań czy powołania w Kościele?
„Czemu kobiety miałyby być diakonami, skoro i tak wykonują ich pracę?” – odpowiedział ostatnio na pytanie dziennikarki o możliwość diakonatu kobiet kardynał Walter Kasper. Odpowiedź kardynała, skądinąd uważanego za liberała, streszcza w pigułce wiele problemów związanych z pracą kobiet w Kościele i wciąż niedostępną dla nich drogą diakonatu.
Tylko czym jest diakonat? Często myślimy o nim jako o wstępnym, poprzedzającym święcenia kapłańskie etapie. Dzieje Apostolskie wspominają o ustanowieniu diakonów (Dz 6, 1–6). Apostołowie decydują się na wybranie siedmiu mężów, by swój czas mogli intensywniej wypełnić „modlitwą i posługą słowa”, podczas kiedy diakoni zajmą się posługą stołów i rozdawaniem jałmużny. Wybrani cieszą się dobrą sławą, są pełni Ducha i mądrości. Apostołowie ustanawiają ich diakonami przez gest nałożenia na nich rąk i modlitwę.
Przez pewien czas diakonat był traktowany wyłącznie jako początek drogi kapłańskiej i w praktyce w ogóle nie funkcjonował jako odrębna funkcja. Przed soborem zaczęto się jednak w Kościele zastanawiać nad przywróceniem diakonatu w odnowionej, bardziej autonomicznej formie. Podczas przygotowań do Soboru Watykańskiego II wpłynęło aż sto jeden propozycji związanych ze stałym diakonatem i, wbrew obiegowej opinii, nie wysuwali ich tylko biskupi z krajów rozwijających się, ale także ci z Europy, zarówno Wschodniej, jak i Zachodniej. Jako pierwszy zabrał w tej sprawie głos młody niemiecki biskup Julius Döpfner, który stwierdził, że wielu świeckich, również żonatych, służy Kościołowi w rolach właściwych diakonom: „Czemu ci ludzie mieliby być pozbawieni łaski sakramentu?”. Jakże inna była odpowiedź biskupa Döpfnera w reakcji na problem pracujących dla Kościoła mężczyzn od tej, jaką czterdzieści lat później dał Kasper. Tyle tylko, że ten drugi konfrontował się z pracą kobiet, a nie mężczyzn, nawet żonatych.
Temat dopuszczenia żonatych mężczyzn do święceń był na soborze gorąco dyskutowany, ale ostatecznie uzyskał poparcie. Jak mówił biskup Döpfner, celibat nie powinien być przeszkodą dla rozwoju nowych dróg duszpasterstwa korzystnych dla Kościoła. Również kardynał Suenens z Belgii jeszcze przed soborem wyrażał nadzieję na odnowę diakonatu jako roli niezależnej od kapłaństwa i dostępnej żonatym mężczyznom. W tym tonie przemawiał także na soborze, opisując diakonat jako część ruchu całościowej odnowy Kościoła. Również papież Paweł VI, kończąc Sobór Watykański II, deklarował, że najistotniejsza dla soboru i Kościoła jest służba człowiekowi. „Całe to bogactwo doktrynalne ma na celu tylko jedno: służyć człowiekowi. Chodzi oczywiście o każdego człowieka, jakakolwiek by nie była jego kondycja, ubóstwo i potrzeby. Kościół oddał się w służbę ludzkości w momencie, kiedy jego magisterium eklezjastyczne i duszpasterskie zarządzanie z racji powagi i doniosłości soboru nabrało blasku i przeogromnej siły, a idea posługi stała się punktem centralnym soboru”.
Idea posługi domagała się rąk do pracy. Sobór dopuścił diakonat dojrzałych, żonatych mężczyzn w sytuacji, gdy taką decyzję podejmą lokalne episkopaty i uzyskają zgodę Rzymu. Wkrótce potwierdziło to motu proprio Sacrum Diaconatus Ordinem z 1967 roku, które wznawia stały diakonat. Trzeba jednak odpowiedzieć na pytania, czym ten odnowiony diakonat ma w praktyce być, jak będą w nim funkcjonować nowi diakoni, jak ukształtuje się ich tożsamość w Kościele. Nieśmiało wspomniane na soborze, na początku lat 70., wróciło z większą mocą pytanie o dopuszczenie do diakonatu także kobiet. Szybko jednak przyćmi je postulat kapłaństwa kobiet, a pytanie o diakonat pozostanie bez odpowiedzi.
Tymczasem stali diakoni to rosnąca z roku na rok grupa, licząca dziś czterdzieści jeden tysięcy osób na świecie. Świat ten ogranicza się jednak głównie do Ameryki Północnej (dwadzieścia sześć tysięcy) i Europy (czternaście tysięcy), skąd pochodzi zdecydowana większość diakonów. Liczba stałych diakonów rośnie więc tam, gdzie parafie zostają bez obsługi duszpasterskiej, czyli w Europie i Ameryce Północnej. Jednocześnie armia kobiet pracuje w kościołach, pełniąc codziennie właściwie te same obowiązki, co diakoni, ale bez formalnego rozpoznania. Nawiązując do słów biskupa Döpfnera, chciałoby się zapytać, czemu te kobiety miałyby być pozbawione łaski sakramentu. I czy naprawdę zawsze tak było? Bo „zawsze tak było” to przecież taki poręczny kościelny argument…
Zanim spisane pod koniec I wieku Dzieje Apostolskie opiszą ustanowienie siedmiu mężów diakonami, już w Liście do Rzymian (Rz 16, 1–2) spotykamy diakona kobietę. Apostoł Paweł wspomina tam Febe, która jest diakonem kościoła w Kenchrach w dzisiejszej Grecji. Wbrew tłumaczeniu popularnej Biblii Tysiąclecia, która mówi, że Febe jest diakonisą, tekst grecki nazywa ją diakonon, czyli diakonem. Kim był diakon w czasach, gdy Paweł pisał swój list – pod koniec lat 50. I wieku – do końca nie wiemy. Wiemy natomiast, że również 1 List do Tymoteusza (1 Tm 3, 8–11), późniejszy o mniej więcej dekadę, omawiając przymioty duchownych, wymienia biskupów i prezbiterów, ale wspomina też diakonów mężczyzn oraz kobiety. W liście czytamy, że powinny być one „godne, nieskłonne do oczerniania, trzeźwe, wierne we wszystkim”.
Czy wspomniane w tekstach Nowego Testamentu kobiety pełniły funkcję diakonów, na których nałożono ręce, jak to opisują Dzieje Apostolskie? Starożytni autorzy wydają się nie mieć wątpliwości. Tak uważają choćby Jan Chryzostom, Teodor z Mopsuestii czy Orygenes, który w komentarzu do Listu do Rzymian stwierdza, że ten fragment uczy nas, że kobiety także mogą być powołane do posług w Kościele. Wśród Ojców Kościoła jedynie Ambrozjaster nie zgadza się z taką interpretacją; w jego opinii tylko heretycy twierdzą, że chodzi tu o kobiety pełniące obowiązki diakonów.
Jednak i z innych tekstów, inskrypcji, kronik, a nawet śladów liturgicznych dowiadujemy się, że kobiety były diakonami i diakonisami i we wschodnim, i w zachodnim Kościele. Jan Chryzostom napisał cztery listy do kobiet diakonów z Konstantynopola, biskup Sewerus z Antiochii korespondował z Anastasią, kobietą diakonem, z którą wymieniał opinie na temat biblijnej egzegezy. Teodoret z Cyru pisał do diakona kobiety Celeriny z Konstantynopola, żeby przekonała znanych sobie biskupów do ortodoksyjności jego chrystologii. Celerina musiała być zatem kobietą uczoną i wpływową. Anonimowy autor spisał z kolei biografię Olimpii, młodej wdowy z dobrej rodziny, która w wieku trzydziestu kilku lat zdecydowała się zostać diakonem. Ordynowana przez biskupa Nektariusza stała się jego doradczynią i patronką. W VI wieku diakonisą została też żona Chlotara I, królowa Radegunda.
Czym konkretnie zajmowały się w Kościele wszystkie