Tak jest.
— A więc przyszło mi na myśl, ażebyśmy najprzód grali o pieniądze, a następnie o najpierwszą otrzymaną łaskę u dworu lub też o pierwsze powodzenie w miłości.
— W istocie to bardzo dowcipnie — odparł z uśmiechem La Mole — lecz przyznam, że nie jestem tak zapalonym graczem, ażebym ośmielił się powierzyć całą mą przyszłość karcie albo kościom; gdyż tak moje życie, jak i twoje bez wątpienia zależeć będzie od pierwszej łaski u dworu.
— Więc nie stawiajmy na kartę pierwszej łaski u dworu, lecz grajmy o kochankę.
— Wykonaniu tego zamiaru przeszkadza tylko jedna okoliczność — powiedział La Mole.
— Jakaż?
— Że wcale nie mam kochanki.
— I ja również, lecz spodziewam się, że sobie niezadługo jaką wynajdę. Dzięki Bogu!... nie będę postacią swoją odstraszał kobiet ani też mi tutaj na nich nie zbraknie.
— A więc pod tym względem nie odczujesz braku, panie de Coconnas, lecz ponieważ nie bardzo wierzę w swoją gwiazdę miłosną, grać więc z panem o miłość kochanki byłoby to samo co pana okraść. Dlatego też postaw pan lepiej na kartę swoje sześć talarów, jeżeli je przegrasz, a będziesz chciał grać dłużej, przecie jesteś szlachcicem, a słowo szlacheckie warte jest tyle co złoto.
— To co innego! — zawołał Coconnas — masz pan słuszność; słowo szlacheckie warte jest złota, zwłaszcza gdy szlachcic jest w łaskach u dworu. Wierz mi pan, że, niewiele ryzykuję stawiając na kartę pierwszą otrzymaną u dworu łaskę.
— Bez wątpienia, możesz ją pan przegrać, lecz ja nie mogę wygrać, gdyż będąc na usługach króla Nawarry, nic nie mogę otrzymać od księcia Gwizjusza.
— A heretyku! zwąchałem cię — mruknął gospodarz, nie przestając czyścić starego kasku.
Lecz zaraz zamilkł i przeżegnał się.
— Aha! pokazuje się stąd — mówił Coconnas tasując podane przez chłopca karty — że pan jesteś...
— Kim?
— Hugonotem.
— Kto, ja?
— Tak.
— Przypuśćmy, że tak jest w istocie — rzekł La Mole uśmiechając się. — Czy masz coś przeciw temu?
— O!... dzięki Bogu, nie. Mnie to wszystko jedno. Z całego serca nienawidzę ich religii, lecz nie jestem nieprzyjacielem hugonotów; zresztą teraz są oni w modzie.
— Tak — odpowiedział śmiejąc się La Mole — dowodem tego jest wystrzał z rusznicy do admirała. Czy czasem nie zechcesz pan grać o wystrzał?
— Zostawiam to do woli pańskiej — rzekł Coconnas — ja bylebym tylko grał, mało mnie obchodzi o co.
— Zaczynajmy więc — powiedział La Mole, zbierając rozdane karty i układając je w ręku podług kolorów.
— Dobrze, graj pan śmiało i z zaufaniem, bo jeżeli przegram nawet sto talarów złotem, jutro zwrócę je panu.
— A więc szczęście nawiedzi pana we śnie?
— Nie, pójdę go szukać.
— Gdzie, powiedz mi pan? Pójdziemy razem.
— W Luwrze.
— Czy pan tam idziesz tej nocy?
— Tak jest; mam oznaczoną schadzkę z wielkim księciem Gwizjuszem. Skoro tylko Coconnas powiedział, że pójdzie szukać szczęścia w Luwrze, La Huriere przestał czyścić szyszak i stanął za La Mole'em tak, że sam tylko Coconnas mógł go widzieć, i zaczął dawać mu znaki, lecz Piemontczyk, zajęty grą i rozmową, wcale ich nie postrzegał.
— Dziwna rzecz — powiedział La Mole — prawdę pan mówiłeś, że urodziliśmy się pod jedną gwiazdą. I ja także mam tej nocy oznaczoną schadzkę w Luwrze, nie z księciem Gwizjuszem jednak, lecz z królem Nawarry.
— A hasło znasz pan?
— Znam.
— I umówiony znak?
— Nie.
— A ja wiem; moje hasło jest...
Przy tych słowach Piemontczyka La Huriere zrobił tak wyraźny gest, że Coconnas, właśnie w chwili kiedy podniósł głowę, aby wyjawić swą tajemnicę, zatrzymał się jak wryty. Mina gospodarza uderzyła go bardziej aniżeli przegrana trzech talarów.
La Mole, zauważywszy zdziwienie malujące się na twarzy partnera, obrócił się, lecz ujrzał za sobą oberżystę z założonymi rękoma, ubranego w kask, który przed chwilą czyścił.
— Co panu jest? — zapytał swego towarzysza.
Coconnas spojrzał na gospodarza, następnie na La Mole'a, nie odpowiedziawszy ani słowa, gdyż zgoła nie pojmował znaków La Huriere'a. Ten zaś poznał, że już czas pośpieszyć mu na pomoc.
— Ja także bardzo lubię grać — odezwał się nagle — i właśnie kiedy przyszedłem przyjrzeć się, jak panowie gracie, zobaczył mnie pan hrabia w kasku i bez wątpienia zdziwiło go, że zobaczył w takim ubraniu biednego mieszczanina.
— Zabawna figura, nie ma co mówić — zawołał La Mole parsknąwszy śmiechem.
— I cóż — powiedział La Huriere, sprytnie udając człowieka ograniczonego i wzruszając ramionami, jakby chciał ich przekonać o swej niższości — myśmy nie rycerze i wcale nie mamy postaci wykwintnej! Taka szlachta jak panowie łatwo może paradować w złoconych kaskach i z ozdobnymi rapierami. A my bylebyśmy tylko dobrze odbyli wartę...
— Czy chodzisz na wartę? — zapytał La Mole, z kolei tasując karty.
— A jakże, panie hrabio. Jestem sierżantem w oddziale policji miejskiej. Powiedziawszy to, La Huriere, korzystając z tego, że La Mole rozdawał karty, położył palec na ustach na znak milczenia i odszedł.
Coconnas, jeszcze bardziej zdumiony i roztargniony, stracił wkrótce resztę swoich pieniędzy.
— Dobrze, już przegrałeś pan całe sześć talarów. Czy chcesz jeszcze odegrać się na rachunek swego przyszłego szczęścia?
— Jak najchętniej — odrzekł Coconnas.
— Lecz mówiłeś, zdaje mi się, że masz oznaczoną schadzkę z księciem Gwizjuszem?
Coconnas zwrócił spojrzenie ku miejscu, gdzie była kuchnia, i zobaczył gospodarza dającego mu, jak i poprzednio, znaki oczyma.
— Tak jest — odparł — lecz jeszcze wcześnie. Lepiej pomówmy o tobie, panie de La Mole.
— Ja myślę, że lepiej będzie pomówić o grze, kochany panie de Coconnas, gdyż jeżeli się nie mylę powinienem wygrać jeszcze sześć talarów.
— A, prawda... zawsze mi mówiono, że hugonoci są szczęśliwi w grze. Niech to diabli porwą! Mam wielką chęć zostać hugonotem.
Oczy La Huriere'a błysnęły jak dwa węgle, lecz Coconnas, zupełnie zajęty grą, nie spostrzegł tego.
— Uczyń to, hrabio, uczyń! — powiedział La Mole — przyjmiemy cię wszyscy z radością.
Coconnas podrapał się za uchem.
— Gdybym był przekonany, że pańskie szczęście stąd się bierze...
— A przy tym — przerwał La Mole — religia nasza tak jest piękna, prosta, czysta!
— I w modzie — dodał Coconnas — a co najgłówniejsze,