Aleksander Dumas

Królowa Margot


Скачать книгу

      — Jakżeż mam go poznać — powiedział Coconnas drżąc na całym ciele — kiedy dopiero dzisiaj wieczorem przybyłem do Paryża.

      — Jest to ten, który panu oznaczył schadzkę o północy w Luwrze.

      — Książę Gwizjusz?

      — On sam. Z nim idą Marcel i były Chpron — teraźniejszy starszy zgromadzenia kupców. Oni to podniosą na nogi całe mieszczaństwo. Lecz otóż i kapitan tej dzielnicy wchodzi na naszą ulicę; uważaj pan dobrze, co j będzie robił.

      — Puka do drzwi domów. Lecz cóż to widać na drzwiach, do których;] puka?

      — Białe krzyże, takie same, jakie, mamy na naszych kapeluszach. Dawniej pozostawiono Bogu wybierać z tłumu swoich! Teraz jesteśmy bardziej] oświeceni i uwalniamy go od tego trudu.

      — A! z każdego domu, do którego puka, wychodzą uzbrojeni ludzie.

      — Zapuka i do nas, a wtedy i my także wyjdziemy.

      — Więc wszyscy tak się gromadzą dlatego tylko, ażeby zamordować jednego starego hugonota? Do diabła! to wstyd! Tak robią rozbójnicy, a niej rycerze.

      — Młodzieńcze! — powiedział Maurevel — jeżeli masz wstręt do starców, wybieraj młodych, gdyż będziesz miał w czym przebierać. Jeżeli nie lubisz sztyletu,.weź szpadę; hugonoci nie są z tych, co to pozwalają się zarzynać bez oporu. Pan wiesz, że hugonoci, starzy czy młodzi, twardą mają skórę.

      — Jak to?! Więc wszystkich ich wymordują?! — zawołał Coconnas.

      — Wszystkich.

      — Z rozkazu króla?

      — Z rozkazu króla i księcia Gwizjusza.

      — A kiedyż to? .

      — Jak uderzą w dzwon na wieży Saint-Gerniain-l'Auxerrois.

      — Aha! to dlatego ów kochany Niemiec z dworu księcia Gwizjusza... jak się nazywa?...

      — Pan de Besme.

      — Tak, tak, prawda. Więc to dlatego pan de Besme mówił mi, ażebym śpieszył zaraz na pierwsze uderzenie w dzwon alarmowy?

      — Widziałeś, hrabio, pana de Besme? __Widziałem, nawet z nim mówiłem.

      — Gdzie?

      — W Luwrze. On to wprowadził mnie, powiedział hasło i...

      — Patrz pan.

      — Na Boga! wszak to on!

      — Czy chcesz, hrabio, pomówić z nim?

      — Na mą duszę! to by nie zaszkodziło. Maurevel szybko otworzył okno.

      Besme w samej rzeczy tylko co przeszedł przed oknem z oddziałem dwudziestu ludzi.

      — Gwizjusz i Lotaryński! — rzekł Maurevel.

      Besme stanął i domyślając się, że ktoś ma mu coś do powiedzenia, przybliżył się.

      — A! to ty, panie de Maurevel.

      — Tak jest, to ja; kogo tu pan szukasz?

      — Szukam oberży „Pod Piękną Gwiazdą", gdyż chciałbym uprzedzić niejakiego pana de Coconnas.

      — Jestem tu, panie Besme — odezwał się hrabia.

      — A! bardzo dobrze... Jesteś pan gotów?

      — Gotów; lecz cóż mam robić?

      — Powie to panu Maurevel, który jest dobrym katolikiem.

      — A co, słyszysz pan? — zapytał Maurevel.

      — Słyszę — odpowiedział Coconnas. — A pan gdzie idziesz, panie de Besme?

      — Ja? — zapytał de Besme śmiejąc się...

      — Tak jest, pan.

      — Ja pójdę tylko powiedzieć słówko admirałowi.

      — Powiedz mu pan dwa, gdy się tego okaże potrzeba — dodał Maurevel — tak, że jeżeli na ten raz ocknie się po pierwszym, żeby się już nie ocknął po drugim.

      — Bądź pan spokojny, panie de Maurevel; weź tylko tego młodzieńca pod swoją opiekę.

      — Dobrze — odpowiedział Coconnas — ja jestem chartem, a psy dobrej rasy polują węchem.

      — Do widzenia.

      — Śpiesz pan.

      — A pan?

      — Zacznij pan polować, my nie spóźnimy się na podział łupu. De Besme odszedł, a Maurevel zamknął okno.

      — Słyszałeś, młodzieńcze! — rzekł Maurevel. — Jeżeli masz jakiego osobistego nieprzyjaciela, chociażby i nie ze wszystkim hugonota, wszystko jedno, połóż go na swojej liście, a pójdzie na równi z innymi.

      Coconnas, ogłuszony wszystkim, co słyszał i widział, spoglądał kolejno to na oberżystę, przybierającego groźne pozy, to na Maurevela, wyjmującego jakiś papier. — Co się mnie tyczy, oto moja lista — z zimną krwią powiedział Maurevel. — Trzystu! Jeżeli każdy dobry katolik rozprawi się tej nocy choćby z dziesiątą częścią tego, co ja na siebie liczę, to jutro nie będzie ani jednego heretyka w całym królestwie.

      — Tss! — szepnął La Huriere.

      — Cóż to? — zapytali razem Maurevel i Coconnas.

      W tej chwili dało się słyszeć pierwsze uderzenie dzwonu na wieży Saint-Germain-l'Auxerrois.

      — Sygnał! — zawołał Maurevel. — A więc zaczniemy wcześniej. Było umówione o północy... tym lepiej! Jeżeli idzie o sławę Boga lub króla, lepsze są zegary, które pośpieszają, niż te, co się spóźniają.

      W samej rzeczy, dźwięk kościelnego dzwonu ponuro rozlegał się pośród nocy.

      Zaraz potem nastąpił pierwszy wystrzał i prawie tejże samej chwili mnóstwo pochodni oświetliło jak błyskawica ulicę de l'Arbre-Sec.

      Coconnas powiódł po czole ręką zwilgotniałą od potu.

      — A więc stało się! — zawołał Maurevel. — W drogę!

      — Zaraz, zaraz! — zawołał gospodarz. —Zanim wyjdziemy, zabezpieczmy swoje mieszkania, jak to zwykle wypada robić przed wojną. Alboż ja chcę, ażeby zamordowano moją żonę i dzieci, podczas kiedy będę na mieście? Wszak u mnie w domu jest heretyk.

      — Pan de La Mole! — zawołał Coconnas zerwawszy się ze stołka.

      — A tak, sam wpadł w zasadzkę.

      — Jak to?... — zapytał Coconnas — czyż śmiałbyś napaść na swego gościa?

      — Wszak to na niego ostrzyłem rapier.

      — O! o!... — mruknął Piemontczyk marszcząc brwi.

      — Dotychczas zarzynałem tylko zające, kaczki i kury — powiedział szanowny oberżystą — nie wiem więc, jak się trzeba brać do roboty chcąc zabić człowieka. Otóż spróbuję moich zdolności na tym zuchu. Jeżeli to nie wypadnie mi bardzo zręcznie, przynajmniej nie będę miał świadków, którzy by się ze mnie mogli wyśmiewać.

      — O, na to to już nie pozwolę! — zawołał Coconnas. — Pan de La Mole jest moim towarzyszem, pan de La Mole ze mną jadł kolację, pan de La Mole grał ze mną w karty.

      — Prawda, lecz pan de La Mole jest heretykiem — dodał Maurevel — los pana de La Mole przesądzony i jeżeli my go, nie zabijemy, zabiją go inni.

      — Nie mówiąc jeszcze o tym — wtrącił gospodarz