jego oczu.
— Zobaczymy, czy zabijecie i księcia Franciszka — odezwał się. Mordercy ciągle się cofali, książę zaś dodał:
— Kapitanie straży! rozkaż natychmiast wywieszać wszystkich tych łotrów.
Coconnas uląkł się bardziej bezbronnego księcia, aniżeliby się przestraszył całego oddziału rajtarów. Rzucił się więc do drzwi.
La Huriere pędził po schodach jak spłoszony jeleń; żołnierze popychali się w przedsionku, starając się uciec jak można najprędzej; lecz drzwi były za wąskie, ażeby razem mogły pomieścić wszystkich uciekających.
Tymczasem Małgorzata, kierowana jakimś wewnętrznym instynktem, rzuciła na leżącego bez zmysłów La Mole'a kołdrę adamaszkową i odeszła od niego.
Kiedy już zniknął ostatni morderca, książę d'Alencon obrócił się.
— Czyś nie raniona, siostro? — zapytał spostrzegłszy krew na ramieniu Małgorzaty.
I rzucił się ku niej ze skwapliwością, która przyniosłaby zaszczyt jego uczuciom, gdyby miłości tej nie obwiniano o to, że nie była braterska.
— Zdaje się, że nie — odpowiedziała królowa. — Jeżelim zaś ranna, to bardzo lekko.
— Lecz ta krew — zapytał książę, dotykając drżącymi rękoma ciała Małgorzaty — skąd ta krew?
— Nie wiem — odrzekła młoda niewiasta. — Jeden z tych nędzników schwytał mnie za rękę, może był ranny...
— Dotknął się mojej siostry! — zawołał książę. — A! gdybyś mi tylko go wskazała, gdybyś powiedziała, kto był tym łotrem, gdybym wiedział, gdzie go szukać!...
— Tss! — syknęła Małgorzata.
— Dlaczego? — zapytał Franciszek.
— Dlatego, że jeżeli cię zobaczą o tej porze w moim pokoju...
— Czyż brat nie może przyjść do siostry?
Królowa rzuciła na niego wejrzenie tak groźne, że książę był zmuszony cofnąć się.
— Tak, tak, Małgorzato — powiedział — masz słuszność. Odchodzę. Lecz nie możesz zostać sama podczas tak okropnej nocy. Może zawołać Gillonnę?
— Nie, nikogo nie potrzebuję; idź, Franciszku, wróć do siebie.
Młody książę usłuchał. Zaledwie wyszedł, Małgorzata usłyszała za kotarą westchnienie; rzuciła się natychmiast do tajemnych drzwiczek, zaryglowała je, następnie zamknęła i drugie wejście właśnie w chwili, kiedy tłum żołnierzy, szukający innych hugonotów mieszkających w Luwrze, przebiegł jak huragan w drugim końcu korytarza.
Obejrzawszy się uważnie naokoło, aby się przekonać, czy jest sama, Małgorzata postąpiła ku alkowie, podniosła adamaszkową kołdrę, pod którą ukryła La Mole'a przed wzrokiem księcia d'Alencon, z trudem wyciągnęła bezwładne ciało na środek pokoju i widząc, że nieszczęśliwy jeszcze oddycha, usiadła obok niego, położyła jego głowę na swoich kolanach i skropiła twarz wodą, starając się przywrócić go do zmysłów.
Teraz dopiero, kiedy woda spłukała krew i proch z twarzy rannego, Małgorzata poznała w nim owego pięknego młodzieńca, który zaledwie przed czterema godzinami, pełen żypia i nadziei, prosił ją o posłuchanie u króla Nawarry i pozostawił ją tak rozmarzoną. Małgorzata krzyknęła przerażona, gdyż czuła teraz dla rannego coś więcej niż litość. La Mole był już dla niej nie zwykłym cudzoziemcem, lecz prawie znajomym. Pod staranną ręką królowej piękna twarz La Mole'a wnet była czysta; pozostała jednak blada i zmęczona cierpieniem. Małgorzata z konwulsyjnym drżeniem i prawie tak samo blada jak i raniony, przyłożyła rękę do jego serca; serce jeszcze biło. Wtedy wzięła z najbliższego stołu flakonik z trzeźwiącymi solami i dała mu je powąchać.
La Mole otworzył oczy.
— O... Boże mój!... — szepnął. — Gdzież jestem?...
— Jesteś ocalony! Uspokój się — powiedziała Małgorzata.
La Mole z trudnością zwrócił oczy na królową i pochłaniając ją wzrokiem, wyjąkał:
— O!... jakże pani jesteś piękna!...
I jakby oślepiony, natychmiast spuścił powieki i westchnął. Małgorzata lekko krzyknęła. Młodzieniec pobladł jeszcze bardziej;
królowa westchnienie rannego wzięła już za ostatnie.
— O! mój Boże! zmiłuj się nad nim... — powiedziała.
W tej chwili zaczęto gwałtownie pukać do drzwi od strony korytarza. Małgorzata podniosła się nieco, podtrzymując La Mole'a.
— Kto tam? — zawołała.
— To ja, ja! — odezwał się głos kobiecy. — Ja, księżna de Nevers.
— Henrieta! — zawołała Małgorzata. — O! nie ma obawy, to przyjaciółka, czy słyszysz pan?
La Mole wytężył siły i przykląkł na jedno kolano.
— Staraj się pan utrzymać o własnej mocy, ja tymczasem pójdę otworzyć drzwi — powiedziała królowa.
La Mole oparł się ręką o podłogę i zdołał utrzymać równowagę. Małgorzata postąpiła ku drzwiom, lecz nagle zatrzymała się, zadrżawszy z przestrachu.
— A! tyś nie sama?... — zawołała słysząc szczęk broni.
— Nie, nie sama; mam z sobą dla straży dwunastu ludzi z gwardii, których mi zostawił szwagier mój, książę Gwizjusz.
— Gwizjusz — mruknął La Mole. — O! morderca!... morderca!...
— Milcz — powiedziała Małgorzata. — Ani słówka.
I obejrzała się naokoło, szukając wzrokiem miejsca, gdzie by mogła schować rannego.
— Szpady, sztyletu... — szepnął La Mole.
— Dla obrony? nie potrzeba; czyż pan nie słyszałeś? Ich dwunastu, a tyś sam jeden.
— Nie, nie dla obrony, ale aby mnie nie dostali żywego.
— Nie, nie — rzekła Małgorzata. — Nie, ocalę cię. A! wejdź pan do gabinetu.
Zamknęła za nim drzwi i chowając klucz do woreczka, półgłosem powiedziała przez drzwi:
— Tylko bez krzyku, narzekań i westchnień, a będziesz ocalony. Potem zarzuciwszy na siebie płaszcz, otworzyła drzwi przyjaciółce, która rzuciła się w jej objęcia.
— A! — powiedziała Henrieta — nic ci się, pani, nie stało, wszak prawda?
— Nic, nic — odparła Małgorzata, owijając się płaszczem z obawy, żeby nie spostrzeżono krwawych plam na jej ubraniu.
— Tym lepiej. Na wszelki jednak wypadek zostawiam Waszej Królewskiej Mości sześciu żołnierzy, gdyż książę Gwizjusz dał mi dwunastu, ażeby mnie odprowadzili do domu, a ja nie potrzebuję tylu. Trzeba ci wiedzieć, że sześciu żołnierzy księcia znaczy tej nocy więcej aniżeli cały pułk gwardii królewskiej.
Małgorzata nie śmiała odmówić przyjaciółce: rozstawiła sześciu ludzi w korytarzu i z wdzięcznością uściskała księżnę de Nevers, która z sześciu innymi żołnierzami szczęśliwie dostała się do pałacu Gwizjuszów, w którym zwykła była mieszkać podczas nieobecności męża.
Rozdział IX Mordercy
Rozdział