Aleksander Dumas

Towarzysze Jehudy


Скачать книгу

kobieta wielka, sucha i chuda – mówicie, że to na tej właśnie drodze, którą jechaliśmy, dokonano kradzieży?

      – Tak jest, obywatelu, między Lambesc i Pont-Royal. Czy zauważyliście miejsce, gdzie droga idzie pod górę i zwęża się między dwoma wzgórzami? Jest tam mnóstwo skał.

      – Tak, tak, mój drogi – rzekła kobieta, ściskając ramię męża – zauważyłam; powiedziałam nawet, chyba pamiętasz: "To niedobre miejsce, wolę przejeżdżać tędy dniem, niż nocą".

      – Ależ pani – odezwał się młodzieniec, który w zwykłych czasach wodził rej w rozmowie przy table d'hôte – dla panów towarzyszy Jehudy nie ma dnia ani nocy.

      – Jak to! Obywatelu – zapytała dama, bardziej jeszcze przerażona – zatrzymano was w biały dzień?

      – W biały dzień, obywatelko, o dziesiątej rano.

      – I iluż ich było? – pytał gruby jegomość.

      – Czterech, obywatelu.

      – Ukrytych na drodze?

      – Nie. Przyjechali konno, zamaskowani i uzbrojeni od stóp do głów.

      – Taki ich zwyczaj – wtrącił młodzieniec, stały gość table d'hôte'u – powiedzieli: "Nie brońcie się, nie stanie się wam nic złego, chcemy tylko pieniędzy rządowych", nieprawda?

      – Słowo w słowo, obywatelu.

      – Następnie – mówił dalej ten, który się wydawał tak doskonale poinformowany – dwaj zsiedli z konia, rzucili cugle towarzyszom i zażądali od konduktora, żeby im wręczył pieniądze.

      – Obywatelu – rzekł gruby jegomość, zachwycony – opowiadacie zajście tak, jak byście je widzieli.

      – Może też pan był przy tym – odezwał się jeden z podróżnych, na wpół żartobliwie, na poły z powątpiewaniem.

      – Nie wiem, obywatelu, czy mówiąc to, macie zamiar powiedzieć mi niegrzeczność – rzekł lekkim tonem młodzieniec, który tak uprzejmie i tak właściwie przyszedł w sukurs opowiadającemu – ale moje zapatrywania polityczne sprawiają, że nie uważam waszego podejrzenia za obelgę. Gdybym miał nieszczęście należeć do napadniętych albo honor zaliczania się do tych, którzy napadali, przyznałbym się szczerze, zarówno w jednym jak i w drugim wypadku; ale wczoraj rano, o godzinie dziesiątej, właśnie w chwili, gdy zatrzymywano dyliżans o cztery mile stąd, jadłem najspokojniej śniadanie na tym samym miejscu i nawet z tymi samymi dwoma obywatelami, którzy w tej chwili raczą siedzieć po mojej prawej i lewej stronie.

      – A – zapytał młodszy z dwóch podróżnych, którego towarzysz nazywał Rolandem – ilu było mężczyzn w dyliżansie?

      – Zaraz; zdaje mi się, że było… tak, tak jest, było nas siedmiu mężczyzn i trzy kobiety.

      – Siedmiu mężczyzn, nie licząc konduktora? – powtórzył Roland.

      – Ma się rozumieć.

      – I siedmiu mężczyzn pozwoliło się ograbić czterem bandytom? Winszuję panom.

      – Wiedzieliśmy z kim mamy do czynienia – odparł handlarz wina – i nie myśleliśmy się bronić.

      – Jak to! – zawołał młodzieniec. – Z kim mieliście do czynienia? Ależ, zdaje mi się, mieliście do czynienia ze złodziejami, bandytami!

      – Bynajmniej; przedstawili się.

      – Przedstawili się?

      – Powiedzieli: "Panowie, obrona wasza jest zbyteczna; panie, nie obawiajcie się, nie jesteśmy bandytami, jesteśmy towarzyszami Jehudy".

      – Tak – rzekł młodzieniec, stały gość table d'hôte'u – uprzedzają, żeby nie było pomyłki; taki ich zwyczaj.

      – Kim jest ów Jehuda, który ma takich grzecznych towarzyszy? Czy to ich kapitan?

      – Panie – odezwał się mężczyzna w stroju podobnym do ubioru świeckiego księdza i który również wydawał się nie tylko stałym gościem table d'hôte'u ale nadto człowiekiem świadomym tajemnic czcigodnej korporacji, o jakiej mówiono – gdyby pan znał lepiej Pismo Święte, wiedziałby pan, że mniej więcej dwa tysiące sześćset lat temu Jehuda umarł i stąd nie może obecnie zatrzymywać dyliżansów na gościńcach.

      – Księże dobrodzieju – odparł Roland, który poznał duchownego – ponieważ pomimo cierpkiego tonu, jakim przemawiasz, wydajesz się wielce wykształcony, przeto pozwól biednemu nieświadomemu człowiekowi, żeby cię zapytał o niektóre szczegóły o tym Jehudzie, który umarł dwa tysiące sześćset lat temu, a jednakże ma zaszczyt posiadania towarzyszy, noszących jego imię.

      – Jehuda – odparł człowiek duchowny tym samym cierpkim tonem – był królem Izraela, namaszczonym przez Eliasza pod warunkiem, że ukarze zbrodnie rodu Achaba i Jezabeli i wyda wyrok śmierci na wszystkich kapłanów Baala.

      – Księże dobrodzieju – rzekł młodzieniec, śmiejąc się – dziękuję za wyjaśnienie. Nie wątpię, że jest dokładne a bardzo uczone, tylko, wyznaję, niewiele mnie nauczyło.

      – Jak to, obywatelu, nie rozumiecie, że Jehuda to Jego Królewska Mość Ludwik XVIII, namaszczony pod warunkiem, że ukarze zbrodnie rewolucji i wyda wyrok śmierci na kapłanów Baala, to jest na tych wszystkich, którzy mieli jakikolwiek udział w wytworzeniu wstrętnego stanu rzeczy, nazwanego od lat siedmiu rzecząpospolitą?

      – Owszem, rozumiem – odpowiedział młodzieniec. – Ale czy do tych, których towarzysze Jehudy mają obowiązek zwalczać, zaliczacie też walecznych żołnierzy, którzy odparli cudzoziemców od granic Francji i znakomitych generałów, którzy dowodzili armiami Tyrolu, Sambre-et-Meuse i włoską?

      – Ależ naturalnie, ci przede wszystkim.

      Oczy młodzieńca rzuciły błyskawicę, nozdrza wydęły się, wargi zacisnęły, uniósł się na krześle; ale towarzysz pociągnął go za surdut i spojrzeniem nakazał mu milczenie. Następnie ten, który dał dowód swojej władzy, zabrał głos po raz pierwszy. – Obywatelu – rzekł, zwracając się do stałego gościa table d'hôte'u – wybaczcie dwom podróżnym, którzy opuścili Francję przed dwoma laty i przybywają z krańca świata, jakby z Ameryki albo z Indii. Nie wiemy zupełnie co się dzieje w kraju, pragnęlibyśmy się dowiedzieć.

      – A jakże – odparł ten, do którego słowa były skierowane – żądanie jest aż nadto słuszne, obywatelu; pytajcie a otrzymacie odpowiedź.

      – A więc – ciągnął dalej młody brunet o oku orlim, włosach kruczych i gładko przyczesanych, cerze granitowej – teraz kiedy wiem, kim jest Jehuda i w jakim celu została utworzona jego kompania, pragnąłbym dowiedzieć się, na co jego towarzysze przeznaczają zabierane pieniądze.

      – Ach, Boże! To bardzo proste, obywatelu, wszak wiecie, że powstał zamiar przywrócenia monarchii burbońskiej?

      – Nie, nie wiedziałem – odparł młody brunet tonem, któremu na próżno usiłował nadać brzmienie naiwne – przybywam, jak rzekłem, z krańca świata.

      – Jak to! Nie wiedzieliście o tym? Oznajmiam wam tedy, że za sześć miesięcy będzie to fakt dokonany.

      Dwaj młodzieńcy o postawie wojskowej wymienili spojrzenia i uśmiechy, chociaż blondyn wyraźnie tłumił żywą niecierpliwość.

      Ich rozmówca ciągnął dalej:

      – Lugdun jest główną kwaterą konspiracji, jeżeli konspiracją można nazwać spisek, który organizuje się w pełnym świetle dziennym; lepiej odpowiadałaby tutaj nazwa rządu tymczasowego.

      – A więc, obywatelu – rzekł młody brunet z grzecznością nie pozbawioną szyderstwa – powiedzmy rząd tymczasowy.

      – Ten