Marcin Brzostowski

Złote spinki Jeffreya Banksa


Скачать книгу

doszło do niej, że to, co przed chwilą usłyszała, faktycznie może być prawdą. Kiedy przetrawiła w sobie tę kuriozalną opowieść, przyjrzała się uważnie partnerowi i zapytała:

      – Czy byłeś z tym u lekarza?

      – Owszem.

      – No i co?

      – Straciłem tylko czas i ponad trzy tysiące funtów.

      – I nic?

      – Zero, totalna kicha.

      – Może to jakiś frajer, a nie lekarz?

      – Na pewno nie. Profesor King jest uznanym specjalistą w tych sprawach. Poza tym faceci walą do niego drzwiami i oknami.

      – Skoro jest taki dobry i drogi, to chyba powinien ci pomóc?

      – Też tak myślałem, ale po trzeciej wizycie oświadczył, że się kompletnie zablokowałem i tylko cud mógłby temu zaradzić.

      – Tylko cud? – zapytała blondynka, patrząc na kochanka z niedowierzaniem.

      – Tak. W przypadku kibiców piłkarskich nawet lekarstwa nie pomagają.

      – A próbowałeś viagry?

      – Owszem.

      – No i co?

      – Zeżarłem kilka tabletek, ale się tylko od nich porzygałem.

      – Żadnego efektu?

      – Nic. Absolutne zero.

      Wstrząśnięta Piękna Sara Lou podniosła się z fotela i energicznym krokiem podeszła do partnera. Chwyciła go za rękę i, tłumiąc nadciągający potok łez, wyszeptała:

      – Moje biedactwo. Mój biedny Ezekiel…

      – No, cóż… – mężczyzna zaciągnął się papierosem – bywałem już w lepszej formie.

      – Ale zaraz! – wykrzyknęła dziewczyna. – Przecież musi istnieć jakieś wyjście z tej sytuacji.

      – Niestety, ja go nie znam.

      – No dobrze – powiedziała, biorąc sprawy w swoje ręce. – A co cię najbardziej kręci?

      – Co masz na myśli?

      – No wiesz… Dragi, dziewczyny, może hazard?

      – Nic z tych rzeczy. – Ezekiel Horn zgasił papierosa. – Mnie najbardziej podnieca Manchester!

      – Ciężka sprawa… – Piękna Sara Lou na moment przygasła. – Ale to nic! – zawołała, a szelmowski uśmieszek zagościł na jej twarzy. – Już ja coś wymyślę, zobaczysz!

      Ezekiel Horn przyjrzał się dziewczynie i gdy zobaczył w jej oczach autentyczną chęć niesienia pomocy, zrobiło mu się raźniej na duszy. Podbudowany, uśmiechnął się do blondynki, po czym sięgnął po kolejnego papierosa. Tymczasem Piękna Sara Lou zaczęła zbierać rozrzucone po podłodze części garderoby i w ekspresowym tempie szykować się do wyjścia. Kiedy stanęła przed lustrem, aby umalować usta, mężczyzna jęknął i schował twarz w poduszce.

      Pech Frankiego Turbo

      Walpole Street, Londyn, godzina 6.50

      Dokładnie kwadrans po szóstej Frankie Turbo wyszedł z mieszkania, położył torbę na zgniłozielonej wykładzinie i nie śpiesząc się, włożył klucz do zamka. Przekręcił go dwukrotnie, po czym szarpnął za klamkę, chcąc upewnić się, że wszystko znajduje się w należytym porządku. Kiedy uznał, że panuje nad sytuacją, zarzucił torbę na ramię i odwrócił się w stronę schodów. W jednej chwili puścił się nimi w dół i zatrzymał dopiero w saloniku, z którego miał już tylko kilka kroków do wyjścia na ulicę. Zanim tam dotarł, zapukał do drzwi pani Stone, właścicielki domu, od której wynajmował mieszkanie na piętrze i z którą wiązał go niepisany układ polegający na tym, że co piątek miał jej dostarczać butelkę Johnniego Walkera wraz z niewielkim zawiniątkiem wypełnionym po brzegi marihuaną. Siedemdziesięcioletnia Erica Stone, księgowa w stanie spoczynku, była już od dawna uzależniona od pewnego rodzaju specyfików, które, chociaż nie znajdowały się w legalnym obrocie, to bezapelacyjnie umilały jej życie. Traf chciał, że Frankie miał do nich swobodny dostęp i nie widział problemu w tym, aby dostarczać je staruszce w promocyjnych cenach. Widząc jej uśmiechniętą twarz, wiedział, że czyni dobro i pewnie dlatego jeszcze nigdy nie ożenił jej trefnego towaru. Ponadto zdawał sobie sprawę z tego, że zawarta pomiędzy nimi umowa zbliżyła ich do siebie prywatnie, co przyniosło wymierne korzyści obu umawiającym się stronom.

      Kiedy wybrzmiało pukanie, uchyliły się drzwi, w których stanęła pani Stone i bez chwili wahania zapytała:

      – Czy to znowu piątek?

      – Owszem, proszę pani.

      – Kiedy rusza liga? – rzuciła bez pardonu.

      – Na początku sierpnia, proszę pani.

      – A teraz jest?

      – Czerwiec, proszę pani.

      – Szkoda, wielka szkoda.

      – Czy coś się stało, pani Stone?

      – Nie nic, tylko mam cynk.

      – Słucham? – zdziwił się Frankie.

      – Nie wiesz, co to jest cynk?

      – Wiem, proszę pani. Ale…

      – Lepiej posłuchaj! – Staruszka spojrzała mu prosto w oczy. – Dowiedziałam się, że Wayne Rooney ma wrzody na żołądku i nie zagra do końca roku. Chyba domyślasz się, co to oznacza?

      – To bardzo cenna wiadomość, proszę pani. Ale czy to pewne?

      – Na sto procent. Mój bratanek pracuje w firmie, która zajmuje się murawą na stadionie United i od czasu do czasu informuje mnie o pewnych sprawach.

      – I mówi pani o tym dopiero po sezonie?

      – Nie gniewaj się, Frankie, ale z moją pamięcią różnie już bywa.

      – Nie szkodzi, pani Stone. Rozumiem.

      – Dobry z ciebie chłopak, Frankie. Mam nadzieję, że masz dla mnie lekarstwa?

      – Oczywiście, proszę pani. Jak co piątek.

      Uśmiechnięta Erica Stone stanęła na progu mieszkania i już po chwili dzierżyła w dłoniach butelkę Johnniego Walkera oraz foliową torebkę z niezwykle cenną zawartością. W mgnieniu oka odstawiła zdobycz na komodę stojącą w korytarzyku i nie tracąc dobrego humoru, zapytała:

      – Rozliczymy się na koniec miesiąca, OK?

      – Nie ma sprawy.

      – Aha – wyprostowała się nagle jak struna – dwa dni temu pytała o ciebie policja.

      – Tak? – Frankie Turbo na moment przygasł.

      – Chodziło im o to, gdzie spędziłeś wtorkowy wieczór.

      – I co im pani powiedziała?

      – Że spędziłeś go w domu, naprawiając zlew w mojej kuchni.

      – Doskonale, pani Stone.

      – Na pewno? – Staruszka puściła do chłopaka oko.

      – Bezapelacyjnie, proszę pani. Na sto procent!

      Zrelaksowany Frankie Turbo odwzajemnił się kobiecie uśmiechem i dziękując jej w duchu za udzielone alibi, zarzucił torbę na ramię. Nie chcąc tracić czasu na zbędne dyrdymały, pożegnał się, po czym śmiałym krokiem ruszył w kierunku drzwi.

      Po chwili znalazł się na ulicy i odszukał wzrokiem „beemkę”. Podszedł do księżniczki, klepnął ją w błotnik, po czym zerknął na tarczę zegarka