widzeń, Areszt Śledczy Warszawa-Białołęka
Joanna nie pamiętała, kiedy ostatnio tyle się naklęła. Od miejsca, gdzie ją zatrzymano, do gmachu aresztu przy Ciupagi miała raptem kilkaset metrów, ale na każdy krok przypadało co najmniej kilka wycedzonych przekleństw.
Moment, gdy dmuchała w alkomat, zapamięta z pewnością jako jedno z najgorszych przeżyć. Popełniła ten sam błąd, co każdy inny nietrzeźwy człowiek. Wypuściła powietrze zbyt wolno i zbyt słabo, przez co musiała powtórzyć przeklęty proces dwukrotnie.
Potem ze zgrozą obserwowała wynik badania. W jednym decymetrze wydychanego powietrza miała dokładnie zero przecinek dwadzieścia cztery miligramy alkoholu. Oznaczało to, że znajduje się w stanie, który ustawa określała jako „po spożyciu alkoholu”. Gdyby przekroczyła poziom zero przecinek dwudziestu pięciu miligramów, podpadłaby już pod „stan nietrzeźwości”. I mogłaby pożegnać się z życiem, jakie dotychczas znała.
Uśmiech losu sprawił jednak, że jej przewinienie kwalifikowało się jeszcze jako wykroczenie, a nie przestępstwo. Przypuszczała, że dostanie pięć tysięcy złotych grzywny, ale nic poza tym. Nie będzie mowy o ograniczaniu czy tym bardziej pozbawianiu jej wolności.
Teraz siedziała przy stoliku numer trzy, czekając na Bukano. Miała wrażenie, że cudem uniknęła prawdziwej tragedii. I nie wyszła z tego całkowicie obronną ręką – w takiej sytuacji obligatoryjnie orzekano zakaz prowadzenia pojazdów na okres od pół roku do trzech lat. Dodatkowo wzbogaci się o dziesięć punktów karnych.
Istotne było jednak to, że nie będzie figurowała w rejestrze skazanych. By tak się stało, za wykroczenie musiałaby zostać zasądzona kara aresztu. Chyłka była pewna, że uda jej się tego uniknąć.
Powiodła wzrokiem po sali, ale nigdzie nie dostrzegła Bukano. Pojawił się dopiero po chwili, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że każda minuta tego spotkania może okazać się na wagę złota.
– Miała pani być wcześniej – zauważył.
– Musiałam przełożyć.
– Jakieś kłopoty?
– Najpierw ojciec, potem policja.
– Nie brzmi to dobrze.
– W porównaniu do gówna, w którym się pan znalazł, to nic.
Popatrzył na nią z zaciekawieniem, Chyłka zaś przyglądała się jego ogólnemu stanowi. Nie wyglądał najgorzej. Spodziewała się, że trochę oberwie od współwięźniów, ale najwyraźniej władze aresztu na razie trzymały go z dala od tych, którzy nie pałali sympatią do Romów, gwałcicieli i dzieciobójców.
– W celi wszystko okej? – zapytała.
– Na tyle, na ile może być.
– Ile jest osób?
– Jedna oprócz mnie.
– A prycz?
– Cztery.
– Więc prędzej czy później będzie pan miał towarzystwo. Jak chce pan pożyć jeszcze trochę, niech się pan dogada z obecnym współwięźniem.
– Staram się – odparł i omiótł wzrokiem pusty stół. – Nie ma pani dla mnie niczego?
– Nie możemy przekazywać pieniędzy.
– Miałem na myśli coś do jedzenia – wyjaśnił, obracając się. – Klawisz mówił, że można przynosić nam produkty spożywcze, o ile tutaj je zjemy.
– Nie zdążyłam kupić. Następnym razem.
Pokiwał głową. Joanna nie dziwiła się jego rozczarowaniu. Nie trzeba było siedzieć tutaj długo, by docenić czekoladę lub puszkę pepsi przyniesione z zewnątrz.
– Mamy jakiś nowy kłopot? – zapytał Bukano.
– Słucham?
– Wspomniała pani o policji…
– Nie – zapewniła go krótko. – A z dwojga złego większym problemem jest mój ojciec.
– Rozumiem.
– Nic pan nie rozumie – odparła. – Ale dzięki temu jest pan zdrowszy na umyśle. Tego samego nie mogę powiedzieć o sobie.
Poprawił się na krześle i odchrząknął. Jednak miał poczucie, że każda chwila jest cenna. Chyłka uznała, że najwyższa pora przejść do rzeczy.
– Musimy ustalić strategię – odezwała się.
Była zadowolona ze swojego stanowczego tonu. Mimo że otarła się o niemałe niebezpieczeństwo, zachowywała zimną krew. Biorąc pod uwagę jej ostatnie wyczyny, należało uznać to za dobry prognostyk.
– Proszę bardzo – powiedział Bukano. – Ja podpiszę się pod wszystkim, co pani zasugeruje.
– Doprawdy?
– Oczywiście.
– Jeszcze niedawno nie był pan tak chętny, żeby złożyć swój los w moje ręce. Co się zmieniło?
– Nic.
Joanna potrzebowała tylko chwili, by znaleźć odpowiedź na to pytanie.
– Siedzi pan z gościem, który o mnie słyszał.
Robert Horwat potwierdził ruchem głowy.
– Co panu mówił?
– Że jest pani żyletą.
– Słusznie – odrzekła Chyłka. – I niech pan o tym pamięta, kiedy przesłuchujący pana prokurator zacznie mówić o jeździe pod wpływem alkoholu.
– Dlaczego miałby…
– Bo zatrzymano mnie przed chwilą, a jestem lekko wstawiona.
Patrzył na nią nierozumiejącym wzrokiem. Dopiero po chwili uzmysłowił sobie, że z jego punktu widzenia nie jest to zbyt istotne. Joanna podziękowała w duchu współwięźniowi, choć dobra renoma za kratkami nie była dla niej wielkim zaskoczeniem. Dzięki kilku zwyrodnialcom zasłynęła jako prawniczka, która potrafi zdziałać cuda. Może palestra już nie postrzegała jej jako osoby, z którą trzeba się liczyć, ale kryminaliści wciąż o niej pamiętali.
– Piła pani?
– Uchylam się od odpowiedzi na to pytanie – odparła Joanna. – A pan będzie robił dokładnie to samo podczas procesu, jasne?
– Jasne.
– Żadnych odpowiedzi, żadnych wypowiedzi, żadnych mrugnięć.
– Mam nie mrugać?
– Jeśli się panu uda. Mam złe wspomnienia.
Był nieco skołowany, ale starał się nie dać tego po sobie poznać. Wcześniej sądził, że trafił na przypadkową prawniczkę z centrum handlowego. Teraz wiedział, że los się do niego uśmiechnął. Jeśli ktokolwiek miał go wybronić w tak beznadziejnej sprawie, to właśnie ona.
– Postępowanie cywilne zostało wszczęte, ale właściwie od razu je zawiesili – poinformowała go. – To oznacza, że wyrok w sprawie karnej będzie rzutował na polisę.
– Otrzymam ją, kiedy mnie uniewinnią?
– Niekoniecznie. Ale wszystko po kolei.
– Oczywiście – odparł i wbił wzrok w jej oczy.
Chyłka zobaczyła to, czego widzieć nie lubiła. Nadzieję, oczekiwanie i gotowość do powierzenia jej swojego życia. Miała takich spojrzeń serdecznie dosyć.
– Zanim zacznę układać strategię, muszę