Co, jeśli temu facetowi naprawdę odbiło tak, jak wszyscy twierdzili? Może rzeczywiście wziął dziennikarkę jako zakładniczkę, a teraz dołożył do tego jeszcze staruszkę? Nie, z pewnością tak nie było. Szrebska miałaby dziesiątki okazji żeby uciec, a skoro tego nie zrobiła, należało mniemać, że z nim współdziałała.
– To ja, Osica! – krzyknął podinspektor.
Cisza jak makiem zasiał.
Edmund obrócił się do niewielkiej grupy policjantów, którzy wyszli zza linii drzew. Przed nimi stała Kaśkiewicz, opierając dłonie na biodrach.
– Odezwij się, kretynie! – zaapelował podinspektor.
Naraz pomyślał, że Forsta nie ma w budynku. Tyle tylko, że nie miałby jak zbiec. Chata była pilnowana z każdej strony, a jego widziano w środku, gdy pierwsi funkcjonariusze zjawili się na miejscu.
Nie zastanawiając się dłużej, Osica pociągnął za klamkę. Drzwi ustąpiły ze skrzypieniem i policjant wszedł do środka. Unosił się tam zapach przypalonego mleka, w tle cicho buczało radio.
Edmund przeszedł do kuchni, gdzie zastał staruszkę siedzącą na krześle.
Nie była związana, nie miała zakneblowanych ust. Po prostu tkwiła przy stole, patrząc przed siebie.
– Gdzie ci ludzie? – zapytał, rozglądając się.
– Nie ma.
– Jak to nie ma?
– Znikli, panie. Nie ma.
– Co też pani opowiada?
– Niech pan lepiej wraca do siebie, radziecki zdrajco – burknęła pod nosem, opuszczając wzrok.
– Słucham?
– Oni wszystko mnie powiedzieli.
Osica spojrzał na puste opakowanie po gumach Big Red, leżące na parapecie.
– Co pani powiedzieli?
– Że polujecie na nich, tak jak wcześniej na Kuklińskiego.
– Co takiego?
– Słyszałeś, zdrajco narodu – odparła kobiecina, obracając się do niego. – Psie łańcuchowy na usługach bolszewików.
Edmund cofnął się, skonfundowany. Właściwie powinien się tego spodziewać. Jeśli Forst miał jakiś talent, który przyćmiewał wszystkie inne, to była nim właśnie zdolność mydlenia damskich oczu. Najwyraźniej nie miało znaczenia, czy chodzi o nastolatkę, kobietę w kwiecie wieku czy staruszkę.
– Co za brednie pani naopowiadał?
– Z bezpieką nie rozmawiam – bąknęła stara i skrzyżowała ręce na piersi.
– Niech pani mówi, gdzie oni są!
– Będziesz pan krzyczeć, to będziesz pan musiał wyjść. Nie będę tego znosić, mam już swoje lata. Czerwonoarmiści i hitlerowcy na mnie krzyczeli, nie będzie teraz milicjant jeszcze.
– Ale…
– Nic nie powiem – ucięła gospodyni, znów wbijając wzrok w ścianę przed sobą.
Osica stwierdził, że dalsza rozmowa nie ma sensu. Forst i Szrebska musieli gdzieś tutaj być. Wyszedł z kuchni i przeszedł przez sień, rozglądając się na wszystkie strony. Stanąwszy w progu drzwi wejściowych, przywołał Kaśkiewicz ruchem ręki. Policjantka zbliżyła się, uważnie się rozglądając.
– Chowają się gdzieś w chałupie – oznajmił Edmund. – Weź kilku swoich i znajdźmy ich.
15
W pierwszej chwili Szrebska miała ochotę zwyzywać kobiecinę od najgorszych jędz. W porę jednak się zmitygowała, stwierdzając, że została urobiona przez ojca dyrektora – w tym przypadku wyjątkowo przyjął taką samą linię jak wszystkie inne media.
Zaraz potem do dzieła przystąpił Wiktor.
Nastawił RMF, Zetkę, Trójkę, TOK FM… przeszedł przez wszystkie stacje, na których w kółko nadawano informacje na temat dwojga zbiegów poszukiwanych przez organy ścigania. Nie trzeba było wiele, by staruszka uwierzyła, że to wszystko zmowa żydomasońskiego konglomeratu medialnego. Sprawę uwiarygadniał fakt, że w Radiu Maryja przebąknięto tylko na ten temat, a potem do niego nie wracano.
Forst długo rozwodził się nad tym, że najwyraźniej w toruńskiej rozgłośni przejrzano na oczy i zorientowano się, że to wszystko mistyfikacja.
– Ale po co to wszystko? – zapytała nieprzekonana jeszcze babinka.
Wiktor długo milczał, patrząc na kobietę, jakby wahał się, czy może wyjawić jej tajemnicę.
– Odkryliśmy prawdę o Smoleńsku – powiedział w końcu. – Mamy dowody.
Od tego do rosyjskiego spisku było już niedaleko.
Teraz chowali się w niewielkiej komórce za kuchnią. Nie była to wymarzona kryjówka i nie mieli z niej żadnej drogi ucieczki. Nie była też w żaden sposób zakamuflowana – wystarczyło wejść do kuchni i otworzyć niewielkie drzwi po drugiej stronie.
Pomieszczenie miało może sześć metrów kwadratowych. Słoiki z ogórkami i kompotami stały jedne na drugich, a dwoje uciekinierów znajdowało się w odległości kilku centymetrów od siebie.
– Co teraz, Forst?
– Gdybyś była hetero…
– Pytam poważnie – ucięła czym prędzej Szrebska. – Zaraz tu wpadną.
– Nie wybiegałem tak daleko myślami – odparł, wpatrując się w jej oczy. – Prosta zasada mówi, by gasić trwające pożary i nie przejmować się tymi, które dopiero wybuchną.
Olga pokręciła głową.
– Mogliśmy próbować ucieczki – powiedziała.
– Zaraz by nas ściągnęli. Widziałem lufę snajperki za drzewem.
Szrebska spuściła wzrok i spojrzała na pistolet, który trzymał jej towarzysz. Nie sądziła, by był gotowy go użyć. Potrafił wprawdzie działać lekkomyślnie, ale z pewnością nie na tyle, by porywać się z motyką na słońce.
– Ilu ich tam jest? – zapytała.
– Przypuszczam, że kilkudziesięciu. Ściągają wszystkich z okolicy, więc będzie ich coraz więcej.
– Może jakoś się z nimi dogadamy?
– Z całą pewnością – odburknął.
– To co proponujesz?
– Pożegnalne zbliżenie, zanim nas rozdzielą.
Olga uśmiechnęła się i lekko go popchnęła. Zaraz potem usłyszeli głosy w kuchni. Zamarli, wsłuchując się w wymianę zdań.
– Osica – szepnął Wiktor. – Ściągnęli tu mojego przełożonego. To rodzi pewien problem.
– Nie możesz jakoś się z nim dogadać?
– Raczej nie. Zbałamuciłem jego córkę.
– Ile miała lat?
– Była pełnoletnia.
Szrebska przypuszczała, że ledwo. Przez chwilę przysłuchiwali się, jak babinka tłumaczy policjantowi, co zaszło. Potem Osica wyszedł z kuchni i zwołał posiłki.
– Teraz albo nigdy – odezwał się Forst, otwierając drzwi.
– Jezus Maria, zwariowałeś?
– Chodź – powiedział, opuszczając komórkę.
– Żartujesz?