Remigiusz Mróz

Ekspozycja


Скачать книгу

wiedziała jak. Dziennikarce zrobiło się jej szkoda.

      – Nie, wcale ci nie ufam – odezwała się Szrebska.

      – To musisz zacząć. Siadaj przy stole.

      Wiktor zasiadł po przeciwnej stronie staruszki, po czym wskazał Oldze miejsce obok. Słysząc dźwięk ciężkich policyjnych butów, Szrebska zobaczyła oczyma wyobraźni kilkudziesięciu funkcjonariuszy, którzy pędzą do głównego wejścia.

      – Zwariowałeś? – zapytała, nerwowo się rozglądając.

      – Zaufaj mi.

      – Możemy uciekać, Forst! Kiedy wszyscy się tu zbiegną, możemy…

      – Nie – uciął. – Nadal będą pilnować obejścia.

      – Posłuchaj…

      – Siadaj, do cholery – wycedził. – Nie ma innej możliwości.

      Olga spojrzała w stronę drzwi, a potem przeklęła w duchu całą sytuację i zajęła miejsce obok staruszki. Nie ufała komisarzowi, ale uznała, że nie ma innego wyjścia. Wiktor wyciągnął broń na stół i spojrzał na kobietę. Ta skinęła głową ze zrozumieniem.

      – Chciałem, żeby wszyscy się zlecieli – powiedział Forst. – W innym przypadku musielibyśmy tę szopkę powtarzać.

      Olga wbiła wzrok w jego oczy.

      – Jesteś szalony – powiedziała.

      – Nie pierwszy raz to słyszę. I mam nadzieję, że nie ostatni.

      Zaczerpnął nerwowo tchu, a staruszka posłała mu budujące spojrzenie.

      – Nie martwcie się, dzieci – odezwała się. – Pomogę wam.

      Szrebska wątpiła, by cokolwiek mogło im pomóc. Z trudem przełknęła ślinę, słysząc jak jakaś kobieta na korytarzu wydaje swoim ludziom rozkazy.

      – Muszę do ciebie wycelować – powiedział Wiktor.

      – Domyśliłam się, że powtarzamy scenariusz z parkingu.

      Skinął głową, a potem podniósł pistolet i wymierzył do niej. Wylot lufy nie był najprzyjemniejszym widokiem, nawet jeśli wiedziało się, że broń nie wystrzeli.

      Palec na spuście robił jeszcze gorsze wrażenie.

      – Jest zabezpieczony? – zapytała.

      – Nie. Zobaczyliby i zorientowali się, że to podpucha.

      Szrebska wzięła głęboki oddech, czując, że robi jej się gorąco.

      – Tylko uważaj – powiedziała. – Lepiej, żeby ci się palec nie omsknął.

      – Powiesz mi teraz, czy z tą orientacją to prawda?

      – Nie.

      – Wiesz, że ten glock dysponuje siłą rażenia w postaci dziewiętnastomilimetrowych…

      Forst urwał, gdy do kuchni wpadł jeden z funkcjonariuszy.

      – Rzuć broń! – ryknął, natychmiast celując do Wiktora.

      Potem rozpętało się piekło.

      16

      Krzykom nie było końca. Pierwszy z policjantów darł się wniebogłosy, informując resztę, że odnalazł uciekinierów w kuchni. Forst bynajmniej nie widział powodów do ekscytacji – wszak nie chowali się, a siedzieli przy stole.

      Starał się przebić przez dzikie ryki, ale ostatecznie musiał poczekać, aż funkcjonariusze się uspokoją. Wciąż trzymał Szrebską na muszce i dzięki temu to on miał wszystkie najmocniejsze karty w tym rozdaniu. Żaden ze stróżów prawa nie zaryzykuje życia cywila.

      Wiktor czuł chłód języka spustowego na opuszku palca i wiedział, jak niewiele trzeba, by glock wystrzelił. Wiedzieli to także funkcjonariusze.

      – Jeden krok, a ta suka padnie trupem – powiedział komisarz.

      Miał nadzieję, że Olga będzie robiła odpowiednio przerażone wrażenie. Gospodyni w każdym razie wyglądała, jakby miała zaraz zejść na zawał.

      Rozległy się kolejne dzikie nawoływania. Za kilkoma stojącymi w progu policjantami ustawili się kolejni. Szczęśliwie kuchnia nie była widna, więc nikt nie mierzył do niego z okien.

      – Dawać tutaj Osicę – rzucił Wiktor, nie odrywając wzroku od dziennikarki.

      Obecność dowódcy dodatkowo komplikowała sprawę, ale wolał rozmówić się z nim jako pierwszym. Edmund znał go na tyle dobrze, by zdawać sobie sprawę, że nigdy nie strzeli do niewinnego cywila. W gestii Forsta leżało przekonanie go, że się myli.

      – Rzuć broń! – ryknął kolejny funkcjonariusz.

      Wiktor wymierzył między oczy Szrebskiej i przymknął oko.

      – Jeszcze jedno słowo, a będziecie ścierać jej mózgowie ze ściany – powiedział.

      Zaraz potem rozległy się pierwsze uspokajające rozkazy i jakaś kobieta szybko okiełznała poruszenie podkomendnych. Wiktor wiedział, że ci policjanci nie stanowią problemu – gorzej będzie ze snajperami, którzy czaili się gdzieś nieopodal. Jeśli zdoła stąd wyjść i za progiem ustawi się pod niefortunnym kątem, rozłupią mu czaszkę.

      Gasić obecne pożary, potem przejmować się tymi, które dopiero wybuchną.

      Po chwili pojawił się Osica, wymijając pozostałych stróżów prawa.

      – Z drogi – burknął. – No, już, odsuwać się.

      Robili mu miejsce z oporami, nie spuszczając Wiktora z muszki.

      – Opuścić broń – dodał Edmund, mijając ostatniego funkcjonariusza. – Nie widzicie, że celowanie do niego nic nie da? Kaśkiewicz, uspokój ich i wyprowadź stąd.

      – Tak jest – powiedziała kobieta, a potem wydała jeszcze kilka krótkich rozkazów. Jej ludzie wycofywali się niechętnie, ale ostatecznie wszyscy opuścili kuchnię. Stanęli tuż za progiem, opuszczając broń. W ułamku sekundy mogliby znów ją podnieść, ale Forst zdawał sobie sprawę, że nikt nie będzie ryzykował wymiany ognia w tak małym pomieszczeniu.

      Skupił wzrok na najwyższej stopniem policjantce. Była całkiem ładną blondynką. Nieco pulchną, ale to tylko dodawało jej uroku.

      – Widzę, że się rozgościłeś – powiedział na powitanie Osica.

      – Niech pan siada obok babery – rzucił Wiktor. – I ręce na blat.

      Edmund skinął głową i bez wahania wykonał polecenie. Starał się sprawiać wrażenie rozluźnionego, jakby znał Forsta na wylot i wiedział doskonale, że dalej się nie posunie.

      – I co teraz? – zapytał podinspektor.

      – Wytłumaczę panu, co musicie zrobić, żebym nie rozwalił jej głowy.

      – Bzdura.

      Wiktor uśmiechnął się półgębkiem. Nie miał zamiaru odstawiać przed dowódcą teatrzyku, na który nie był w stanie go nabrać. Nie było to jednak konieczne.

      – Dobrze wiem, że ta kobieta działa z tobą, Forst – odezwał się cicho Osica. – Kogo chcesz zrobić w bambuko?

      – Z pewnością nie pana.

      – Ano nie.

      – Ale gdyby pana tu nie było, być może by się udało.

      – Wątpię – odparł pewnym tonem Edmund. – Każdy głupi wie, że dziennikarka nie jest tu przetrzymywana wbrew własnej woli.

      – Może i tak.

      Forst