Remigiusz Mróz

Trawers


Скачать книгу

i blado się uśmiechnęła. Naprawdę uczyła się na własnych błędach.

      – Ale najpierw się rozbierz.

      Sięgnęła do guzików koszuli powoli, spokojnie. Eliasz wielokrotnie powtarzał jej, że to jedno z poleceń, przy wykonywaniu którego nie powinna się spieszyć. Guzik po guziku schodziła coraz niżej.

      Iwo kupił jej czerwono-czarne koszule w kratę. Uznał, że to może przynieść ciekawy rezultat. Teraz patrzył, jak lokatorka rozchyliła powoli poły i obnażyła przed nim pełne piersi. Nabrał głęboko tchu.

      Właściwie przyjemniejsze było patrzenie, jak skrupulatnie wykonuje każdy jego rozkaz, niż to, co następowało później. Sam akt był ukoronowaniem, ale nie dorównywał wyobrażeniom Eliasza. Ani ekstazie, którą czuł, gdy zmierzał do celu.

      Zrzuciła przetarte jeansy i chwyciła za gumkę od majtek.

      – Nie – powstrzymał ją. – Poczekaj, wsuń rękę pod.

      Zrobiła, co jej kazał, i zbliżyła się do niego. Dobrze wiedziała, co sprawia Eliaszowi przyjemność. Zaczęła przesuwać ręką w górę i w dół, oddychając nieco szybciej.

      – Rozchyl usta.

      Wlepiał w nie wzrok. Uważała, żeby nie być nachalna, miała w pamięci to, co wydarzyło się, kiedy raz próbowała załatwić sprawę zbyt szybko. Zirytowała go tamtej nocy. Wyszedł z piwnicy, zamknął ją na cztery spusty i przeszedł do pokoju, w którym mógł obserwować, co dzieje się z lokatorką. Wyłączył światło, a potem uruchomił zapętlony plik dźwiękowy. Podkręcił głośność do maksimum, przez co musiała spędzić dwanaście godzin w towarzystwie przeraźliwych, przeciągłych kobiecych krzyków. Kiedy rano wrócił, zwijała się na podłodze, nie potrafiąc zebrać myśli. Zdumiewające, ile można było osiągnąć za pomocą samego dźwięku.

      Sprawdzał różne rodzaje… niewygód. Nie po to, by sprawić jej ból, ale żeby przygotować jej psychikę. Przypalał jej ciało żarowymi zapalniczkami, sypał sól na otwarte rany, przyklejał górne powieki, umieszczał igły pod paznokciami i wypróbowywał wiele innych rzeczy, które go intrygowały. Przekonał się jednak, że metoda nie ma większego znaczenia. Osiągnięcie uległości było konsekwencją systematyczności. Każda z rzeczy, które robił, wytrwale powtarzana, przynosiła zamierzony efekt.

      Nie przez strach. Nie przez ból czy cierpienie. Nic z tych rzeczy nie miało znaczenia. Liczyło się poniżenie, odarcie z godności. Tylko to pozwalało wymuszać na niej jego wolę.

      Teraz obserwował ją, wykonującą dokładnie to, czego od niej oczekiwał, i nie czuł żadnej satysfakcji. Owszem, był podniecony, ale tylko przez chwilę. Potem skrzywił się, uświadamiając sobie, że to nie ma sensu.

      Podniósł się i bez słowa wyszedł z pomieszczenia. Słyszał jeszcze, jak lokatorka podnosi swoje rzeczy. Przestawała go satysfakcjonować.

      7

      Sygnał znów zmienił się na przerywany. Forst zaklął w duchu i odłożył słuchawkę. Była to już trzecia próba skontaktowania się z Osicą. Dawny przełożony należał jednak do osób, które z jakiegoś powodu zawsze miały problem z odbieraniem. Jakiś czas temu podinspektor ustawił sobie nawet głośny dzwonek gongu, by nie przegapiać przychodzących połączeń, ale najwyraźniej na niewiele się to zdało.

      – Długo będziesz jeszcze próbował? – zapytał znudzony klawisz.

      – Niedługo.

      Strażnik westchnął, a potem przysiadł na starym krześle stojącym obok. Ziewnął, odgiął głowę, po czym zaczął dłubać w zębach. Wiktor na moment zawiesił na nim wzrok. Kandydat do rychłego wypalenia zawodowego, uznał. Ale to samo mógłby powiedzieć o jakimkolwiek innym funkcjonariuszu na Podgórzu.

      Spróbował zadzwonić ponownie. Tym razem Osica w końcu podniósł słuchawkę.

      – Najpierw spotkanie, teraz telefon… – mruknął na powitanie. – Niedługo pomyślę, że resocjalizacja naprawdę działa, Forst.

      – Dzień dobry, panie inspektorze.

      – Może dla ciebie.

      Wiktor się rozejrzał. Była to dziwna uwaga, zważając na sytuację i miejsce, w których się znajdował. Mimo to zbył to milczeniem.

      – Udało się panu dowiedzieć czegoś w sprawie, o której rozmawialiśmy?

      – To znaczy?

      Forst zaklął w duchu. To tyle, jeśli chodzi o to, czy Osica pokładał wiarę w jego słowach. Nie minęło wiele czasu, a zdążył zapomnieć. Więcej zasadniczo Wiktor nie musiał wiedzieć.

      – W sprawie gąbki.

      – Ach…

      – Chyba pan nie zapomniał?

      – Nie, oczywiście, że nie.

      – A więc po prostu postanowił pan mieć to w dupie.

      – Uważaj na słowa.

      – Dlaczego? Nie jestem już pańskim podkomendnym.

      – Nie. Ale jestem jedyną osobą, która może ci przysłać pieprzoną paczkę na święta. Nie zapominaj o tym.

      Wiktor kątem oka dostrzegł, że klawisz się uśmiecha. Nie miał trudności z usłyszeniem rozmówcy, co specjalnie Forsta nie dziwiło, dźwięk ze słuchawki był bowiem dość głośny. Nie przejmował się tym. Dawno uznał, że prawo do prywatności w tym miejscu jest tylko oksymoronem.

      – Mógłbym też przysłać ci coś na urodziny, ale nie wiem, kiedy wypadają.

      – Ma pan wszystko w moich aktach.

      – Do których nie zaglądam. Napawają mnie przerażeniem, że przez tyle lat miałem pod sobą takiego psychopatę.

      Forstowi trudno było z tym polemizować.

      – Interesuje mnie tylko jeden prezent, panie inspektorze.

      – No tak…

      – Dowiedział się pan czegoś?

      – Niestety jeszcze nie.

      – A zrobił coś pan, żeby się dowiedzieć?

      Osica prychnął prosto do słuchawki.

      – Za kogo ty mnie masz, Forst?

      Wiktor milczał.

      – Co?

      – Nic nie powiedziałem.

      – No właśnie. Co to ma znaczyć?

      Forst musiał przez moment się namyślić. Potem przestąpił z nogi na nogę, nie czując się zbyt komfortowo w sytuacji, w której musiał okazać ogładę.

      – Mam pana za porządnego człowieka – wydusił w końcu. – I osobę dotrzymującą obietnic.

      – Słusznie.

      – Więc…

      – Więc czekaj cierpliwie na efekty. Skontaktuję się z tobą, jak tylko będę coś miał.

      – W jaki sposób? Nie mam tu komórki, jak pan wie.

      – Czekaj cierpliwie – powtórzył machinalnie Osica, jakby myślami był już daleko. – A teraz muszę kończyć. Mamy tutaj naglącą sprawę.

      – Jaką?

      – Tajemnica poliszynela.

      Forst już otwierał usta, by uzmysłowić podinspektorowi, że to określenie nijak nie pasuje do tego, co chciał przekazać. Ostatecznie jednak były komisarz zamilkł.

      – Będziemy w kontakcie – zapewnił