Remigiusz Mróz

Trawers


Скачать книгу

się, kto przyszedł. Wiktor zajął swoją pryczę, sięgnął po Chandlera i zaczął czytać.

      Nie mógł się jednak skupić. Czy rzeczywiście był jedyną osobą, która wierzyła, że Olga żyje? Jeśli tak, to siłą rzeczy był też jej jedyną nadzieją. Osica zawiódł, a oprócz niego nie było się do kogo zwrócić.

      Leżał z otwartą książką na podkulonych nogach i się zastanawiał. Mógłby skontaktować się z prokurator, która go tu wsadziła. Podczas apelacji widział w jej oczach jakąś zmianę. Musiała uświadomić sobie, że przeholowała z zarzutami. Czy to jednak wystarczyłoby, by mu uwierzyła?

      Nie, z pewnością nie. Gąbka nasączona perfumami i krótki list byłyby dla niej niewystarczającymi dowodami, by podjąć decyzję o ekshumacji. Poza tym szybko zauważyłaby objawy brania heroiny. I w przeciwieństwie do Osicy natychmiast poinformowałaby władze aresztu śledczego.

      Forst zamknął książkę i odłożył ją na bok. Jeszcze przez moment się namyślał, po czym w końcu sięgnął do skrzynki po list, który ostatnio otrzymał. Wyszedł z celi i poczekał, aż nadejdzie strażnik. Poprosił o spotkanie z kimś z personelu obsługi.

      W przeciwieństwie do członków pionu ochrony ci ludzie byli bardziej skorzy do rozmów z więźniami. Wiktor szybko został przyjęty do jednego z gabinetów. Klawisz upewnił się jeszcze, czy może zostawić osadzonego bez nadzoru, a potem wyszedł na korytarz.

      – Chodzi o korespondencję – zaczął Forst. – Dostałem niedawno list i interesuje mnie nadawca.

      Za biurkiem siedział starszy mężczyzna o twarzy pokrytej licznymi zmarszczkami. Siwe włosy miał w zupełnym nieładzie – widać było wyraźnie, na którym boku spał tej nocy. W pomieszczeniu roztaczał się zapach tanich perfum i potu. Wiktorowi przemknęło przez głowę, że dawno nie widział tak zaniedbanego faceta. Ale czego innego można się było tutaj spodziewać? Mężczyzna funkcjonował w świecie właściwie pozbawionym kobiet. Świecie, w którym inni faceci myli się raz w tygodniu i nikogo nie obchodziło, jak kto wygląda.

      – Nie wiesz, kto nadał list?

      – Nie. Na kopercie nie było informacji.

      – A w treści?

      Forst pokręcił głową.

      – To dziwne.

      – Być może – przyznał Wiktor. – Z drugiej strony w tym miejscu mało co mnie jeszcze dziwi.

      Pracownik Służby Więziennej przez moment patrzył na niego badawczo. Każdy z nich wiedział, kim jest były komisarz, niektórzy darzyli go nawet niejaką sympatią, w przeciwieństwie do strażników. Podczas głośnego procesu udało mu się zyskać zaskakująco szerokie grono zwolenników – szczególnie wśród skrajnych prawicowców, którzy doceniali egzekucję dokonaną na ukraińskim zbrodniarzu.

      Dla reszty imponujące mogło być jedynie to, że udało mu się obalić pozostałe zarzuty. Nie wykazano dowodów na jego związek z Bestią z Giewontu czy Synami Światłości. Uniewinniono go od zabójstwa Agaty Osicy, córki dowódcy. Znaleźli się tacy, którzy ze względu na to z nim sympatyzowali, nawet mu kibicowali. Od czasu do czasu dostawał listy wyrażające wsparcie.

      Mimo to w mediach czasem pojawiał się jako ten, który miał coś wspólnego z serią zabójstw w Tatrach. Nie każdy wierzył, że Forst nie współdziałał z mordercą.

      – Pogróżki? – spytał pracownik, wyrywając go z zamyślenia.

      – Nie.

      – Tak przypuszczałem. Jesteś jednym z niewielu, którym nie grożą.

      – Słucham?

      – Do innych przychodzą różne listy. Jak ktoś zabił nienarodzone dziecko, piszą ci od ojca dyrektora. Jak ktoś poszedł siedzieć za zabójstwo na tle homofobicznym, przypominają o sobie ci od prezydenta Słupska czy innych… U ciebie był spokój.

      – To pan przeglądał moją korespondencję?

      – Czasem. Jak akurat byłem w robocie – przyznał mężczyzna i pociągnął nosem. – Ostatnio nie, byłem na chorobowym. Pierdolony mróz. – Wskazał na okno i się skrzywił. – A teraz wygląda na to, że masz spokój, cofnięto decyzję o cenzurze listów.

      – Tak.

      – W porę, co? Akurat wtedy, kiedy potrzebujesz się czegoś dowiedzieć.

      Forst skinął głową.

      – Jest szansa, żeby ustalić, kto to przysłał?

      – Szansa zawsze jest – odparł mężczyzna. – Wszystko zapisujemy tu skrupulatniej niż u żyda. Pokaż no ten list.

      Wiktor wyciągnął pogiętą kopertę i położył na biurku. Rozmówca założył okulary, charknął i przysunął sobie list.

      – Stempel z Chełma.

      – Zgadza się.

      – Dlaczego akurat stamtąd? Masz tam jakąś rodzinę, znajomych?

      – Nie.

      – Nieślubne dziecko?

      – Akurat tam nie.

      Pracownik aresztu podniósł wzrok, przez moment patrzył na Forsta, a potem podrapał się po nosie i wrócił do analizowania koperty. Wiktor doskonale zdawał sobie sprawę, dlaczego wiadomość pochodziła z Chełma. To w tamtejszym szpitalu Bestia z Giewontu zaatakowała Olgę. Był to kolejny prztyczek.

      – Dobra… mamy tu numer, więc zaraz to sprawdzę.

      Rozmówca podniósł się, a potem podszedł do wąskiej metalowej szafki – tutejszego odpowiednika elektronicznej bazy danych, która zapewne funkcjonowała także w analogicznych ośrodkach w innych krajach.

      Wiktor czekał cierpliwie, podczas gdy mężczyzna przerzucał kolejne teczki, raz po raz przesuwając palcem pod nosem. W końcu wyjął odpowiedni dokument, przejrzał go, po czym schował na miejsce i zasunął szufladę.

      – Nie ma nadawcy.

      – Słucham?

      – Nie wpisano. Dostaliśmy ten list pocztą, dokładnie tak, jak dostałbyś go, będąc na wolności. Tylko od nadawcy zależy, czy wpisze się w lewym górnym rogu.

      Mężczyzna usiadł na swoim miejscu i podsunął Forstowi kopertę. Wiktor spojrzał na nią okiem dochodzeniowca. Stanowiła materiał o niemal zerowych walorach dowodowych. Gdyby od razu zapakował ją do woreczka i nie pozwolił, by ktokolwiek jej dotykał, być może na coś by się zdała. Teraz jednak mógł zgnieść ją i wyrzucić do kosza.

      – Coś jeszcze?

      – Nie – odparł Wiktor, po czym podniósł się i skierował do wyjścia.

      Zanim mężczyzna zdążył wezwać klawisza, Forst był już na korytarzu. Nie miał zamiaru tracić czasu, było wiele do zrobienia. Wprawdzie prowadzenie śledztwa zza murów więzienia nie należało do najłatwiejszych rzeczy, ale nie było niemożliwe.

      Mógł tylko dziękować losowi czy sędziemu, że trafił na Podgórze. Dzięki temu nie miał problemu z poruszaniem się po terenie zakładu. Mógł dzwonić, kontaktować się ze światem zewnętrznym, a trzy razy w miesiącu można też było go odwiedzać.

      Niektórzy więźniowie mieli jeszcze lepiej. Ci najmniej groźni dostawali przepustki, pozostali pracowali w terenie pod okiem konwojentów. On jednak należał do grupy, która nie mogła liczyć na takie udogodnienia.

      Gdyby nie ucieczka z Czarnego Delfina, być może byłoby inaczej. Po tamtej spektakularnej akcji każdy rozsądny naczelnik musiał jednak patrzeć na niego co najmniej podejrzliwie.

      Forst