Stąd ten pyrd.
– Pyrd?
– Zapach. Dużo ludzi, mała przestrzeń… a i bez tego nie pachnie tu nigdy najlepiej. Wie pani, jak jest.
Wadryś-Hansen powiodła wzrokiem po ludziach leżących na karimatach. Wszyscy byli zadbani i niczym nie przypominali tych, których pokazywano w telewizji. Dominice przemknęło przez myśl, że to tylko fasada. Powybierano tych, którzy najbardziej się nadawali, by potem chełpić się, że spełniono unijne normy.
– Ilu ich tu jest?
– U nas? Ponad pięćdziesięcioro.
– Gdzieś jeszcze ich zakwaterowano?
– W Witowie i Dzianiszu, też w podstawówkach.
– To była pana decyzja?
– No tak – przyznał samorządowiec. – To znaczy… nie śledzi pani, co w mediach mówią? Syćko tam było.
– Ostatnio nie śledzę.
Jeden z dzieciaków, może pięcioletni, mniej więcej w wieku dzieci Dominiki, spojrzał na grupę przybyszów. Powiedział coś do matki, ta podniosła wzrok znad kefiji, a potem uśmiechnęła się do Wadryś-Hansen. Prokurator odpowiedziała tym samym.
– Zwrócił się do mnie wojewoda, że idą uchodźcy ze Słowacji – wyjaśnił Gąsienica-Zych. – Mówi, że Zakopane nie przyjmie, Bukowina nie przyjmie, więc dobrze byłoby, żebyśmy my wzięli. Pozostali pedzieli, że nie mają gdzie, bo sale gimnastyczne są dla uczniów, a nie uciekinierów. Wie pani.
– Wiem.
– To mówię: w porządku, bierzemy. Był piątek, wojewoda obiecał, że do niedzieli wieczór znajdą im już stałe miejsce pobytu. W najgorszym wypadku zrobimy dzieciom jeden dzień wincyj wolnego.
– Słowacy powinni ich zatrzymać.
– A powinni – przyznał Gąsienica-Zych. – Według unijnego programu relokacji nie mogą wybierać, do którego kraju idą. Ale to teoria.
Miał rację. Media mogłyby zasadniczo codziennie donosić o kolejnych falach migrantów, które nielegalnie przedostawały się do Niemiec czy Szwecji. Materiału prasowego było w bród – ale popyt na tego typu informacje szybko spadał. Nie tylko Polacy mieli już dość dyskusji o uchodźcach, uciekinierach i imigrantach ekonomicznych. Temat stał się drugorzędny, przynajmniej dopóty, dopóki nie wybuchnie jakaś bomba.
W tym przypadku niestety należało się jej spodziewać. Cień oskarżenia rzucony na któregokolwiek z tych ludzi zaowocuje medialną nagonką i społecznym ostracyzmem. Obudzą się wszystkie demony, które dotychczas pozostawały w uśpieniu.
– To już będą sobie załatwiać na szczeblu MSZ – powiedział samorządowiec. – Mnie chodzi tylko o to, coby dać tym cłekom dach nad głową.
– Dobrze byłoby jeszcze dopilnować, żeby spod tego dachu nie wychodzili.
Wójt nie zareagował na przytyk Osicy.
– Macie pełną dokumentację? – spytała Dominika.
– Hej. To nie grupa przypadkowych osób, jak te fale, co pani widziała kiesi nadciągające na Węgry.
– To znaczy?
– Ci nasi stanęli przed przejściem granicnym w Jurgowie i czekali, a dyć nie ma tam już nawet szlabanu, jak pani wie.
– Mhm.
– Zjawiła się Straż Graniczna, dali im formularze do wypełnienia. Od syćkich powyżej czternastego roku życia pobrano odciski, wszystkich obfotografowano, a potem przebadano.
– To wszystko? Żadnego sprawdzenia przeszłości?
– Sprawdzają to w Urzędzie do Spraw Cudzoziemców. Wprowadzają dane do Eurodac i potem szef decyduje, czy odsyłają, czy wpuszczają do kraju. Kilku zabrano do strzeżonego ośrodka Straży Granicznej, bo nie mogli ustalić tożsamości. Reszta poszła do nas.
Edmund burknął coś niewyraźnie.
– Co pan mówi?
– Że nie wiesz pan nawet, kogo tu pan masz.
– Wiem, że cłeków potrzebujących pomocy.
– To za mało.
Dominika uniosła dłoń, uznając, że będzie to wystarczający sygnał dla Osicy, by był cicho.
– Potrzebuję na ich temat więcej informacji – powiedziała.
– Musi się pani zgłosić do UDSC. Ja nic wincyj nie wiem oprócz tego, że oni wszyscy zostali sprawdzeni. Urząd dał mi zapewnienie, że nie ma tu żadnych terrorystów ani innych takich.
Dominika powiodła wzrokiem wokół. Terrorystów być może w istocie tu nie było, ale mógł wśród nich znajdować się zabójca. I prokurator miała pomysł na to, jak go odnaleźć.
9
Tym razem Iwo Eliasz musiał odwiedzić kilka sklepów. Robił duże zakupy, co najmniej na tydzień. Wprawdzie nie przypuszczał, że będzie nieobecny aż tak długo, ale nie chciał, by lokatorka zmarła z głodu. Nie po to tyle nad nią pracował, żeby stracić ją w tak niefrasobliwy sposób.
Zdarzało się już, że jej poprzedniczki nie wytrzymywały, a jemu nie udawało się w porę zapobiec tragedii. Za każdym razem obiecywał sobie, że więcej do tego nie dopuści. Ich inwencja jednak rosła w tempie wykładniczym – im bardziej je upadlał, tym bardziej pomysłowe się stawały. Przynajmniej do pewnego, krytycznego momentu. Po jego przekroczeniu mógł być pewien, że wszystko będzie w porządku.
Tak było w przypadku tej lokatorki. Znajdowała się już na bezpiecznym gruncie, zżyła się z nim, może nawet z trudem wyobrażała sobie powrót do normalnego świata. Przygotowana przez niego piwnica stała się jedynym miejscem, w którym czuła się bezpieczna.
Eliasz szedł do domu z plecakiem wypchanym zakupami. Cieszył się z perspektywy, która go czekała. Chciałby podzielić się tym z lokatorką, ale wiedział, że nie powinien za bardzo się otwierać. Jeszcze nie. Najpierw ona musi zrobić jeszcze kilka kroków, a potem on wyciągnie do niej rękę, pozwoli na prawdziwe zbliżenie.
Kiedy wszedł do piwnicy, akurat ścierała kurze. Przez chwilę patrzył na jej spokojne, jakby robotyczne ruchy.
– Muszę na jakiś czas wyjechać – powiedział.
Przestała ścierać i obróciła się do niego. Zobaczył w jej oczach strach. Pomyślał, że to miód na jego serce – w końcu, po tak długim czasie, ona naprawdę nie wyobrażała sobie życia bez niego.
– Dokąd?
– Na Ukrainę.
– Co będziesz tam robił?
– Mam kilka rzeczy do załatwienia.
– W sprawie…
– Nie przejmuj się tym – uciął czym prędzej. – Potem muszę odwiedzić jeszcze kilka miejsc.
– Ale…
– To nic niebezpiecznego – zapewnił ją. – Po prostu trzeba domknąć pewne sprawy z przeszłości.
– Związane z Forstem?
Kiedy usłyszał to nazwisko, natychmiast się w nim zagotowało. Nie dlatego, że żywił wobec komisarza antypatię. Było bowiem wręcz przeciwnie. Iwo Eliasz wyjątkowo cenił tego człowieka, w pewnym stopniu traktował go jak przyjaciela… nie, nie jak przyjaciela. Jak członka rodziny. Jak brata.
Tym większy zawód sprawił mu, kiedy pozwolił, by wszystko potoczyło się w taki sposób. Został pokonany, zanim gra na dobre się rozpoczęła.