Remigiusz Mróz

Trawers


Скачать книгу

był przekonany, że wybrał komisarza, który naprawdę stanie na wysokości zadania. Miał wszystkie niezbędne cechy, odpowiednią determinację i…

      Nie. To, co miał, się nie liczyło. Ważniejsza była druga strona medalu. Prawdziwym atutem Forsta było to, że nie miał nic do stracenia.

      Eliasz się uśmiechnął.

      – Jesteś już daleko myślami.

      – Tak – przyznał.

      – Wracasz w góry?

      Podszedł do niej i wziął ją za rękę. Naprawdę chciał podzielić się z nią wszystkim, co planował. Na tym etapie nie był jednak jeszcze na to gotowy. Problemem nie było ryzyko – lokatorka była tutaj zamknięta i nie miała żadnych szans, by opuścić piwnicę. Kłopot tkwił w barierach, jakie miał Iwo.

      Czasem zastanawiał się nad tym, skąd się wzięły. Przez większość czasu starał się jednak o tym nie myśleć. Był lepszy od innych. Bardziej wartościowy od szarej masy. Miał misję i skrupulatnie ją wykonywał.

      Jakąś cenę musiał zapłacić.

      – Kiedy będziesz z powrotem?

      – Najwyżej za tydzień – powiedział, a potem odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia.

      Lokatorka cofnęła się tak, jak wymagały tego zasady. Eliasz otworzył drzwi, a potem obejrzał się przez ramię.

      – Uważaj na siebie – powiedziała.

      Skinął jej głową, po czym wyszedł na korytarz. Zamknął obydwa zamki, przeszedł na górę, a tam zaryglował drugie drzwi. Klucze upchnął do kieszeni. Czuł podniecenie na samą myśl o tym, co zamierzał zrobić.

      Przeszedł do swojego pokoju i zaczął się pakować. W tle słyszał telewizor. Na antenie NSI trwała relacja o ofierze odnalezionej pod Czerwonymi Wierchami. Nie było to zbyt precyzyjne określenie, ale Iwo nie spodziewał się wiele po dziennikarzach, którzy lansowali teorię, jakoby Bestia z Giewontu powiesiła się pod słowackim Szatanem.

      Nie mogli być dalej od prawdy.

      10

      Istniały tylko dwa sposoby, by Forstowi udało się ustalić, gdzie znajduje się Bestia z Giewontu. Właściwie żaden z nich nie był dobry, ale innej możliwości nie było.

      Wiedział, że musi zacząć od zdobycia komórki. W zakładach karnych wbrew pozorom nie było to nader skomplikowane. Telefony często dostarczali członkowie rodziny czy znajomi, przesyłając odpowiednio skonstruowane paczki z drugim dnem. Wprawdzie w celi niełatwo było skorzystać z przeszmuglowanej komórki, ale istniały miejsca, które nadawały się do tego wprost idealnie. Jednym z nich była więzienna szwalnia. W niejednej maszynie osadzeni chowali telefony, a potem wyciągali je, kiedy przychodziła pora pracy. Ciche rozmowy były skutecznie zagłuszane przez kakofonię pracujących urządzeń.

      Forst postanowił zdobyć telefon od tego samego człowieka, który pośredniczył w załatwianiu mu kompotu. Przedstawiał się jako Czachor i trudno było powiedzieć, czy to ksywa czy nazwisko.

      By się z nim rozmówić, Wiktor musiał wyjść na spacerniak. Nie było to najmądrzejsze posunięcie, biorąc pod uwagę, ilu więźniów się tam kręciło, ale skorzystanie z jeszcze jednego pośrednika nie wchodziło w grę. Musiał załatwić to bezpośrednio z Czachorem.

      Wyszedł na niewielki plac i ściągnął poły pomarańczowej kurtki, którą narzucił bodaj po raz pierwszy. Chłód doskwierał wszystkim, ale niewielu zdecydowało się na pozostanie w celach.

      Ci, których Wiktor zdążył poznać, ignorowali go jak zawsze. Problem stanowili pozostali, z którymi dotychczas nie miał styczności. Wszyscy znali go z przekazów medialnych, ale nie wszyscy zdążyli przekonać się, że nie warto go ruszać.

      Próbując wypatrzyć Czachora, starał się nie rozglądać zbyt nerwowo. Raz po raz jednak musiał zerknąć gwałtownie w bok. Cały czas miał wrażenie, że kilku osadzonych na niego dybie.

      W końcu zobaczył tego, na którego czekał. Czachor rozmawiał z dwoma innymi więźniami. Miał na sobie dmuchaną kurtkę z kapturem. Były komisarz zbliżył się i odchrząknął.

      – Mam sprawę – oznajmił.

      Osadzeni odwrócili się do niego i zmierzyli go wzrokiem. Jeden z nich już otwierał usta, zapewne po to, by w niewybrednych słowach go odprawić, ale Czachor szybko uniósł rękę.

      – Spokojnie. Ta kurwa przychodzi tylko w interesach.

      Forst trwał w bezruchu, z kamiennym wyrazem twarzy.

      – Pies to pies. Nie powinieneś…

      – Zamknij ryj – uciął Czachor, a potem skinął na bok.

      Wiktor odszedł z nim kawałek, ignorując ciężkie spojrzenia, które go odprowadzały. Musiał przyznać, że idący obok więzień miał ikrę. Ubijanie biznesu z trędowatymi tego świata z pewnością nie należało do najroztropniejszych rzeczy. Z drugiej strony mógł więcej zarobić. Stawki dla byłych policjantów były chyba najwyższe.

      – Zrozum jedną rzecz, charcie – zaczął Czachor. – Rozmawiamy tylko dlatego, że płacisz na czas i nie odpierdalasz żadnych numerów. Dopóki będziesz tak robił, możesz na mnie liczyć.

      Forst nie miał zamiaru odpowiadać.

      – Słyszysz?

      – Potrzebuję czegoś – oznajmił Wiktor. – I to na już.

      – Lepszej hery?

      – Nie. Ta w zupełności mi wystarcza.

      – Do czasu. Jak będziesz chciał skuteczniej odciąć się od całego tego gówna, daj mi tylko znać.

      – Potrzebuję komórki.

      Czachor mruknął przeciągle, jakby był jubilerem mającym oszacować wartość kawałka diamentu. Szli wzdłuż ogrodzenia, z rękoma w kieszeniach, nie rozglądając się. Załatwiali interesy dokładnie tak, jak wszyscy inni więźniowie – i klawisze doskonale o tym wiedzieli. Najwyraźniej jednak szkoda im było czasu i energii, by zawczasu zapobiegać kontrabandzie. Woleli działać po fakcie, może dlatego, że wówczas mogli pstryknąć zdjęcie i pochwalić się potem swoimi osiągnięciami.

      – Jakiej?

      – Obojętnie.

      – Mogę coś mieć. Kilka dni temu dostałem w mięsie.

      Forst przez moment chciał zapytać, co to sformułowanie oznacza w gwarze więziennej, ale szybko zrozumiał, że to nie żadna metafora. Telefony często chowano w produktach spożywczych, a mięso nadawało się do tego wprost idealnie. Inną popularną metodą było wsadzanie cienkich smartfonów do podeszew butów czy umieszczanie ich w innych towarach elektronicznych.

      – To stary, gówniany model.

      – Ile ma minut?

      Czachor spojrzał na niego, jakby urodził się wczoraj.

      – Minutami się nie przejmuj, to już nie te czasy. Teraz wszyscy liczą gigabajty transmisji. Ale twoim komem nie wejdziesz do sieci. Jak chcesz smartfona, będziesz musiał poczekać do następnego…

      – Chcę tylko dzwonić.

      – Więc ten, co mam, wystarczy.

      Forst przypuszczał, że tanio nie będzie, ale nie miał zamiaru się tym przejmować. Praca w policji nie należała może do najlepiej płatnych, ale kiedy nie miało się nikogo na utrzymaniu i zasadniczo chodziło się w jednej koszuli, można było odłożyć całkiem sporo. W porównaniu do innych osadzonych Wiktor był bogaczem. Przynajmniej jeśli brać pod uwagę legalne obroty.

      – Ile?