Remigiusz Mróz

Trawers


Скачать книгу

musiał przyznać, że ubił całkiem niezły interes. Nie musiał się targować, ale z pewnością robiło to lepsze wrażenie, niż gdyby przyjął pierwszą propozycję. Przez ten czas poznał cennik więzienny na tyle dobrze, by wiedzieć, że Czachor go nie okantował.

      Klawisze – czy gady, jak nazywali ich osadzeni – sprzedawali szereg artykułów i usług. Za komórkę rzeczywiście trzeba było zapłacić około pięciuset złotych. Za gram marihuany trzy dychy, a amfetaminy kilka złotych więcej. Najdroższe były przysługi. Przeniesienie do innej celi wiązało się z wydatkiem rzędu trzech tysięcy, a dobra opinia od wychowka kosztowała dziesięć. Na to stać było tylko tych, którzy przed znalezieniem się za kratkami zdążyli nakraść najwięcej.

      – Kiedy możesz mi ją dostarczyć?

      – Za pół godziny w celi.

      – Niech będzie.

      – Potrzebujesz czegoś jeszcze?

      – Numer do urzędu pocztowego w Chełmie.

      Więzień nie pytał, do czego mu potrzebny. Ten charakterystyczny brak zainteresowania stanowił jeden z niewielu atutów tego miejsca.

      – Sprawdzę w necie.

      Forst skinął głową i odszedł. Czuł na sobie spojrzenia strażników i przypuszczał, że przed ciszą nocną czekać będzie go przeszukanie. Nie musiał uściskać sobie ręki z Czachorem, by wiedzieli, że doszło do zawarcia jakiejś umowy.

      Nie przejmował się tym. Było wiele miejsc w celi, gdzie mógł schować telefon. Wystarczyło zresztą obiecać jednemu ze współwięźniów, że będzie mógł zadzwonić do żony czy kochanki, a ten chętnie weźmie na siebie ryzyko.

      Wrócił do celi i spojrzał na zegarek. Czasu przeznaczonego na spacer pozostało już niewiele. Jeśli chciał dać sobie w żyłę, powinien zrobić to teraz. Migrena jednak mu nie dokuczała, przynajmniej na razie. Uznał, że poczeka.

      Po półgodzinie dostał telefon. Dostarczył go inny osadzony i nie musiał nawet specjalnie się kryć. Klawisze zaglądali do cel tylko co pewien czas, a nawet wtedy nietrudno było ich przechytrzyć.

      W komórce był już wprowadzony numer z kierunkowym osiemdziesiąt dwa. Forst rozejrzał się, a potem poszedł do wnęki stanowiącej namiastkę toalety. Jeśli będzie miał pecha, trafi akurat na moment, kiedy jeden ze strażników wpadnie na kontrolę. Jeśli uśmiechnie się do niego szczęście, zdąży wszystko załatwić. Pozostali więźniowie raczej nie stanowili problemu – z drugiej strony nie mógł też liczyć na ich pomoc. Gdyby ktokolwiek inny dostał komórkę, zaraz zapewniliby go, że dadzą znać, gdy tylko gad pojawi się na horyzoncie.

      Forst wybrał numer.

      – Urząd pocztowy w Chełmie, słucham – oznajmiła mechanicznie urzędniczka.

      – Dzień dobry – powiedział Wiktor najuprzejmiej, jak potrafił. – Potrzebuję informacji o nadawcy listu…

      – Nie odebrał pan przesyłki? – wpadła mu w słowo.

      – Odebrałem, ale…

      – Udzielamy informacji, jeśli przesyłka jest rejestrowana i nie została odebrana w terminie. Można to zrobić ustnie lub pisemnie po udokumentowaniu uprawnienia w przeciągu…

      – Niestety ten list nie był rejestrowany.

      – A więc przekaz pocztowy?

      – Też nie.

      – W takim razie nie mogę udzielić informacji.

      – To zwykły list.

      – Proszę więc wprowadzić numer na naszej stronie internetowej. Być może…

      – Nie mam dostępu do sieci – odparł Forst, wyciągając zmiętą kopertę. – Poza tym przesyłka nie ma numeru.

      – Więc jak mam panu pomóc?

      – Interesuje mnie tylko, kiedy została nadana i czy…

      – Przepraszam, ale nie udzielamy takich informacji.

      – Przecież to…

      – Monitorujemy tylko te przesyłki, które są w systemie. Jeśli chce pan uzyskać więcej informacji, proszę skontaktować się z infolinią. Podaję numer: osiemset jeden, trzysta trzydzieści trzy…

      Forst rozłączył się i zaklął w duchu. Powinien spodziewać się, że tak to będzie wyglądało. Cóż, i tak nie miał wielkich nadziei. Nawet gdyby urzędniczka była skora do przeprowadzenia małego dochodzenia, nie ustaliłby zbyt wiele. Przy odrobinie szczęścia być może udałoby się skontaktować z osobą przyjmującą list, ale wówczas i tak musiałby liczyć na to, że pracownik poczty wykazałby się świetną pamięcią.

      Wsunął telefon za pasek, a potem odsłonił zasłonkę i wyszedł z toalety. Jeden z więźniów spojrzał na niego kontrolnie. Ilekroć ktoś wchodził za parawan bez wyrecytowania odpowiednich formułek, budził w najlepszym przypadku umiarkowane zainteresowanie, w najgorszym agresję.

      Forst wyszedł na korytarz i się rozejrzał. Na froncie pocztowym nie poczynił żadnych postępów, ale był jeszcze drugi, znacznie bardziej obiecujący. Problem polegał na tym, że wiązał się z pewnym ryzykiem.

      Uzyskawszy pozwolenie od klawisza, Wiktor poszedł w kierunku celi, którą zajmowali najniebezpieczniejsi z więźniów. Znajdowała się na samym końcu bloku i kosztowała pewnie niemało. Jej lokatorów jednak było na to stać – i nie tylko na to. Tajemnicą poliszynela było, że jeden z nich zapłacił niemal sto tysięcy za przerwę w odbywaniu wyroku.

      Wcześniej był to wydatek rzędu sześćdziesięciu, może siedemdziesięciu tysięcy, ale po tym, jak media nagłośniły podobną sprawę we wrocławskim więzieniu przy Kleczkowskiej, ceny poszły w górę.

      Forst zatrzymał się przed celą, nabrał tchu, a potem stanął w progu. Spojrzał na czterech osadzonych.

      – Coś nie tak? – rzucił jeden z nich.

      Dwaj leniwie na niego spojrzeli. Byli przyzwyczajeni do nieplanowanych wizyt – jeśli na Podgórze trafiał ktoś, kto orientował się co nieco w temacie, wiedział, do której celi się skierować, by załatwić to i owo.

      Czwarty z więźniów podniósł się z pryczy i dał towarzyszom znak, że wszystko jest w porządku. Podszedł powoli do Forsta i oparł się o framugę.

      – Co jest? – spytał. – Komórka nie działa?

      – Działa.

      – Więc co tu robisz?

      Była w tym pytaniu nuta pretensji. Najwyraźniej Czachor nie podzielił się ze swoimi kumplami tym, że pomaga byłemu policjantowi w zdobywaniu narkotyków i innych rzeczy.

      – Mam dla ciebie propozycję – odparł Wiktor.

      – Nie interesuje mnie.

      – Nie wiesz nawet, jaką mam na myśli.

      – Nie muszę – powiedział Czachor i wyjrzał na zewnątrz. – Jest teraz zbyt gorąco, dopiero co dostałeś telefon.

      – Nikt o tym nie wie.

      – Nikt? – spytał więzień i się zaśmiał. – A nie zauważyłeś, jak klawisze na ciebie łypali podczas biegu na kołowrocie?

      – Zauważyłem.

      Czachor wciąż rozglądał się po pawilonie. Strażnicy na tej zmianie najwyraźniej byli opłaceni, bo wszyscy omijali szerokim łukiem celę czterech wpływowych więźniów.

      – Będą cię trzepać, gadzie – oznajmił skazaniec.