nadzieję, że nie skłamała. Że za kilka lub kilkanaście godzin nie stawi się tutaj grupa ludzi określających się jako patrioci, którzy zrobią wszystko, by pokazać, że zapomnieli o przeszłości.
– Nie? – zapytała Amira. – Chyba pani nie rozumie, o czym mówiłam…
Dominika uciekła wzrokiem w bok. Zobaczyła, że Osica stoi wystarczająco blisko, by słyszeć rozmowę. Wątpiła jednak, by cokolwiek rozumiał. Należał jeszcze do pokolenia, które przy odrobinie szczęścia mogło czytać Dostojewskiego w oryginale, ale nie potrafiło zamówić kawy w londyńskim Starbucksie.
– Każdy z nas zostawił kogoś w domu – dodała Amira. – Mamy wystarczająco wiele powodów, by się obawiać.
Prokurator skinęła głową. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zapewnienia, że wszystko będzie dobrze, nie wydawały się adekwatne. Każde słowo pocieszenia brzmiało w jej umyśle jak żałosna próba zakłamania rzeczywistości.
Prawda była taka, że tych ludzi nie czekało nic dobrego. Trafią do ośrodków, gdzie będą prowadzić namiastkę dawnego życia. Oczywiście, nad głowami nie będą huczały im samoloty, a improwizowane ładunki wybuchowe nie będą eksplodować kawałek dalej, ale będzie to jedynie echo prawdziwej egzystencji. W dodatku będą musieli zmierzyć się z zarzutami, że porzucili swój kraj w chwili potrzeby.
Amira jeszcze bardziej ściągnęła poły chusty, niemal skrywając twarz.
– Przepraszam – odezwała się cicho. – Nie powinnam…
– Wszystko w porządku.
Wadryś-Hansen zastanawiała się, jak wrócić do tematu syryjskiego bilonu. Po wywodzie Arabki wydawało się to co najmniej nie na miejscu. Zupełnie po ludzku całkowicie to rozumiała, ale…
Prokuratorski głos podpowiadał, że ta rzewna opowieść mogła przynieść dokładnie taki efekt, jak zaplanowała to sobie Amira.
Dominika pomyślała, że będzie to bardziej skomplikowana sprawa, niż dotychczas sądziła. Będzie musiała zmierzyć się nie tylko z oporem środowiska, całym mrowiem niedomówień i tajemniczym mordercą, ale także z własnymi uprzedzeniami. I polityczną poprawnością z drugiej strony. Już była gotowa odpuścić dziewczynie tylko dlatego, że miała trudną przeszłość.
Na tej zasadzie mogłaby robić to samo względem wszystkich tych przestępców, którzy pochodzili z patologicznych rodzin.
Zebrała się w sobie. Uciszyła czysto ludzki głos i oddała pole temu prokuratorskiemu.
– Muszę cię zapytać o tę dziesięciofuntową monetę – podjęła. – Widziałaś, żeby ktoś z waszych miał ją tutaj przy sobie?
Dziewczyna zastanawiała się przez moment.
– Nie, raczej nie.
– A inne nominały? Może banknoty?
– Nie widziałam nic poza euro. Kto mógł, ten wymieniał od razu po przekroczeniu granicy. Kurs był niekorzystny… właściwie uwłaczający, ale nie było wyjścia. Wątpię, by ktoś zostawił sobie naszą walutę.
– Może komuś została reszta po wymianie?
– Dziesięć funtów? – zapytała z powątpiewaniem. – To nawet nie równowartość pięciu eurocentów… Gdyby komuś tyle zostało, raczej wyrzuciłby to po drodze.
– Chyba że zostawił na pamiątkę.
– Chyba że.
Albo po to, by użyć monety, kiedy przyjdzie na to pora. Nie, to był zbyt daleko idący wniosek.
– Mam prośbę, Amiro.
– Tak? – odparła bez cienia zainteresowania dziewczyna.
– Rozejrzyj się, popytaj. Jeśli udałoby ci się czegoś dowiedzieć, przekaż któremuś z urzędników, że chcesz skontaktować się z prokurator Wadryś-Hansen.
Syryjka powtórzyła nazwisko z trudem i przez chwilę jakby się nad nim zastanawiała.
– Ma pani skandynawskie korzenie? – spytała.
– Mój mąż był Szwedem.
– Był?
– Jest – poprawiła się. – I wrócił do ojczyzny.
– Zazdroszczę. Tam można żyć.
Dominika w pierwszej chwili chciała zaoponować, tłumacząc dziewczynie, że minęły już czasy, kiedy uchodźcy mogli szukać ratunku na północy. Ale co mogłoby to zmienić? Codziennie do Szwecji docierało dwieście nowych uciekinierów. Wszyscy byli przekonani, że trafią do krainy mlekiem i miodem płynącej – a wszystko dlatego, że obieg informacji był utrudniony. Co z tego, że któryś z krajów wprowadzał nowe obostrzenia, odsyłał uchodźców i ostrzegał nowych przed przyjazdem, skoro wieść o tym trafiała do miast takich jak Dajr az-Zaur dopiero po kilku miesiącach?
Spojrzały na siebie, ale zanim Wadryś-Hansen zdążyła się odezwać, podszedł do nich Osica. Ujął ją delikatnie za przedramię i cofnął rękę dopiero, gdy posłała mu ostrzegawcze spojrzenie.
– Mamy problem.
Dominika uśmiechnęła się lekko do Arabki, po czym wraz z Edmundem odeszła na bok.
– Sznajderman nie żyje.
– Co takiego?
– Powiesił się w celi.
– Ale… – Wadryś-Hansen czuła, jak krew odpływa jej z twarzy. – Ale dlaczego? Przecież on poszedł na układ, zmniejszono mu wymiar kary, siedział w dobrym zakładzie, mógł liczyć na szacunek więźniów i…
Urwała, a Osica rozłożył ręce.
– Co można powiedzieć? – mruknął. – Miał nierówno pod kopułą, jak każdy inny zabójca.
Edmund się nie mylił, ale nie był to powód, dla którego Sznajderman odszedł z tego świata. Dominika przypuszczała, że w istocie nie miało to wiele wspólnego z samobójstwem. Bestia z Giewontu przygotowywała sobie przedpole, by znów uderzyć.
– W tej sprawie znika stanowczo zbyt wielu ludzi, panie inspektorze.
– Tak? Moim zdaniem mogłoby zniknąć jeszcze kilku.
– Mówię poważnie.
– Wiem – odparł. – I dlatego zbywam to żartem. Nie jestem gotów rozważać pani teorii spiskowych.
Ale ona była. Coraz bardziej.
– Zresztą należy się skupić na tym – dodał Osica, zataczając ręką krąg. – Gdzieś tutaj może być nasz zabójca.
Wadryś-Hansen nie odpowiedziała.
– Pani prokurator?
– Słyszę.
– Więc co teraz zamierzamy?
Spojrzała w kierunku Amiry. Dziewczyna wróciła już do swoich. Przebywała tutaj z inną Arabką w jej wieku i małym chłopczykiem. Zapewne nie jej synem, inaczej wspomniałaby o nim podczas rozmowy.
– Znajdziemy trop – oznajmiła Dominika.
– Gdzie?
– W Urzędzie do Spraw Cudzoziemców. Mają tam wszystkie informacje, których potrzebuję.
12
Forst obserwował, jak jeden z osadzonych grzebie plastikowym widelcem w sałatce. Miała biały, gęsty dressing, w którym można było dostrzec rzodkiewkę, kawałki białego sera i mnóstwo zieleniny. Przeważał groszek, ale Wiktor dostrzegł też