jeszcze ten Rosjanin. Coś o nim wiadomo?
– Koło czterdziestki, wysoki, dobrze ubrany, bardzo spokojny. Lubi dobrze zjeść i nie wylewa za kołnierz. Właściciel hotelu powiedział mi, że używał nazwiska Andriejew i wyjechał dzień po Kolcowie.
– Nazwisko może być fałszywe, a taki opis nie na wiele nam się przyda.
– Mój drogi, to i tak znacznie więcej niż za twoją pierwszą próbą, prawda? – zapytał Mentor, a w jego głosie brzmiała autentyczna uraza.
Krüger parsknął śmiechem. Po chwili Szumski zaśmiał się również.
Koń machnął ogonem, dorożkarz strzelił z bata. Dojeżdżali do dworca.
Dworzec był mały, brudny i zatłoczony, a podróżni wymęczeni długim oczekiwaniem. Pociąg zmierzający w stronę Kijowa miał nadjechać niebawem. Ewelina siedziała na niewygodnej dworcowej ławie i słuchała ludzkich głosów. Iwan Kolcow zajmował sąsiednie miejsce, tak blisko, że czuła przez płaszcz ciepło jego ciała, nie zwracała jednak na to uwagi, pochłonięta odgłosami płynącymi z wnętrza niej samej.
Słyszała każdy, najcichszy nawet dźwięk otoczenia. Tak bywało wcześniej, teraz jednak intensywność doznań zwiększyła się wielokrotnie.
Była zaskoczona.
Towarzyszący jej od urodzenia świat tonów, barw i brzmień zmienił się. Słyszała selektywnie i z niezwykłą wyrazistością nikły szmer kapiącej gdzieś wody, szelest liczonych w odległej kasie banknotów, szum toczonych półgłosem rozmów. Zaczęła precyzyjnie wyczuwać intencje mówiących, miała wrażenie, że czuje bicie każdego obecnego w pobliżu serca, rozumie czyjąś radość, razem z kimś przeżywa strach i zmęczenie. Zaskoczyło ją to i zdumiało. Domyślała się, że początek tego zjawiska miał miejsce podczas napadu, co stanowiło kolejną zagadkę. Jej doświadczenie z bronią sprowadzało się do kilku okazji, kiedy towarzyszyła Wilkowi podczas ćwiczeń na strzelnicy. Nie miała zbyt przyjemnych wspomnień; huk strzałów ogłuszył ją na półtora dnia, śmiech i rozmowy brata, Cygana i Mentora dochodziły jak zza grubej, podwójnej kotary. Co gorsza, pamiętała, że po wszystkim jeszcze mniej akceptowała powody, dla których człowiek strzela do człowieka.
Wszystko zmieniło się dzisiejszego wieczora. Iwan zabił trzech napastników, strzelał tuż obok niej, niemal nad uchem. A ona po wszystkim nadal słyszała dobrze, może nawet bardziej wyraźnie niż przed napadem. Nie było mowy o żadnej podwójnej kotarze, teraz każdy dźwięk dochodził z niezwykłą ostrością, a mózg od razu, niejako automatycznie, podsuwał gotowy obraz: kobieta wzdycha i martwi się, że nie zdąży dać mężowi kolacji. Przekupień liczy pieniądze i jest bardzo zadowolony z utargu. Jeszcze gdzie indziej małe, czteroletnie dziecko marudzi, a matka z trudem powstrzymuje wybuch złości.
Co się z nią działo? Czy dochodzące do jej świadomości dźwięki były prawdą czy tylko interpretacją podsuwaną przez wyobraźnię, wspomaganą przez nadal siedzący w niej strach i wspomnienie nie tak dawno buzującej w żyłach adrenaliny? Czy zyskała nowy kanał komunikowania się ze światem? Jeśli tak, wcale nie miała pewności, czy ten prezent ją uszczęśliwił; dźwięki układały się w obrazy i całe historie, porażały intensywnością, były tak blisko, jakby Ewelina sama uczestniczyła w wydarzeniach wokół siebie.
Jeszcze niedawno było inaczej. Natura, może tytułem rekompensaty za brak wzroku, obdarzyła ją niezwykle czułym słuchem. Ewelina nauczyła się z niego korzystać i z czasem doszła do wniosku, że wzrok nie jest jej do niczego potrzebny, przynajmniej nie pragnęła go odzyskać tak mocno jak we wczesnym dzieciństwie. W swoim świecie, świecie rozświetlonej dźwiękami ciemności, poruszała się pewnie, bez wahania. Miała wszystko, czego potrzebowała, otoczenie wydawało się spokojne, uporządkowane, wręcz przyjazne. Mogła grać, a brat ją kochał. Życie było pełne.
Teraz, choć jej oczy nadal pozostawały ślepe, zaczęła widzieć.
Od razu zobaczyła, że Iwan rozgląda się, jakby kogoś szukał, coś do siebie mruczy, zagaduje jednego i drugiego pasażera, dopytuje o pociąg, słucha odpowiedzi starego, zmęczonego kolejarza, który zapewnia, że pospieszny zatrzyma się na stacji, choć postój będzie bardzo krótki, a bilety należy kupić w kasie, tam, w rogu sali.
– Chodź – powiedział Kolcow, gdy kolejarz oddalił się. – Pójdziemy po bilety.
– Poczekam tu – odparła. – Jestem bardzo zmęczona.
Dostrzegła, że Iwan się waha.
– Tu dużo ludzi – dodała. – Nic mi się nie stanie.
Wiedziała, że nie to było przyczyną rozterek porywacza, ale w jakiś dziwny sposób domyślała się, że ulegnie jej sugestii. Miała rację.
– Siedź tu – powiedział w końcu. – Za chwilę wrócę.
Zaszeleścił płaszcz, skrzypnęły buty. Iwan oddalił się.
Ewelina odwróciła głowę. Musiała działać szybko. Od pewnego czasu czuła, że może zaufać jednej z osób siedzących na ławce po przeciwnej stronie niż kasa: mężczyzna, cichy i samotny, dobry i życzliwy. Była pewna, że zdoła jej pomóc.
Wstała, potknęła się o nogi siedzącej obok matrony (nie widziała jeszcze tak dobrze, jak by chciała), przeprosiła i ruszyła szybko przed siebie. Odkryła, że o każdej z osób, które mijała, mogłaby sporo powiedzieć. Nie było to wcale przyjemne uczucie, przeciwnie, nadmiar bodźców utrudniał jej orientację w przestrzeni i dekoncentrował. Mimo to zmierzała uparcie do celu. Jeszcze osiem kroków, sześć, trzy, jeden…
Stanęła tuż przed mężczyzną i wyczuła, że on na nią patrzy. Gdy nieco się pochyliła, poczuła jego oddech na policzkach. Miał około sześćdziesiątki.
Nie pomyliłam się, pomyślała ucieszona. On zlituje się nade mną.
– Panienka chce o coś zapytać? – rzekł.
Polak, myślała gorączkowo. Bóg postawił na mojej drodze Polaka.
– Tak – odpowiedziała. – Chciałabym…
Urwała, zresztą i tak nikt nie słuchałby tego, co chciała powiedzieć.
Tuż przy nich pojawił się nagle patrol wojska, dwóch sołdatów. Ewelina czuła wyraźnie woń przepoconych, brudnych płaszczy, groźny zapach broni, przesycone starym jedzeniem oddechy.
– Dokumenty! – warknął jeden z żołnierzy. Ewelina natychmiast się zorientowała, że żądanie nie zostało skierowane do niej, a do niedoszłego wybawcy. Co więcej, mężczyzna ów wyraźnie się przestraszył.
Wiedziała, że poniosła klęskę.
On też przed czymś ucieka, pomyślała. Nie ma paszportu albo za żadną cenę nie chce go pokazać. Nie chce się przyznać, kim jest.
Nim zdołała postanowić, co dalej, poczuła na ramieniu ciężką dłoń.
– Nic nie mów – syknął jej wprost w ucho Kolcow. – Zawiodłem się na tobie. Idziemy.
Zatłoczony, gwarny, zabiegany dworzec wypełniony wojskiem zdawał się nie zwracać uwagi na dwóch niepozornych cywilów pod jedną z zewnętrznych ścian. Ale była to pozorna obojętność; halę co jakiś czas przemierzał patrol wojskowej żandarmerii, legitymujący chodzących luzem młodych ludzi w mundurach i bacznie zwracający uwagę na wszystko, co nietypowe. Dwóch mężczyzn niebędących ani wojskowymi, ani kolejarzami w tym zmilitaryzowanym towarzystwie z pewnością nie należało do zjawisk typowych. Z tego właśnie powodu, po pierwszym szybkim rekonesansie, Mentor uznał, że rozsądniejsze będzie trzymanie się z dala od zatłoczonej hali dworcowej.
– Mam