Remigiusz Mróz

Deniwelacja


Скачать книгу

i podszedł bliżej. Oparł się o ścianę obok Forsta, a potem spojrzał na jego ręce. Na przegubach zaciśnięto mu gruby sznur. Już po pierwszym szarpnięciu Wiktor zorientował się, że wiązanie jest zbyt mocne, by udało mu się wyswobodzić.

      – Inaczej dlaczego miałbyś się tu pojawić? – ciągnął Siergiej. – Pracujesz pod przykrywką, tak? Czy raczej próbowałeś pracować, powinienem powiedzieć.

      – Nie.

      – Nie rozumiem jednak, na co liczyłeś.

      Forst uznał, że najlepiej będzie, jeśli nie odpowie.

      – Na to, że jesteśmy zupełnymi idiotami? – kontynuował Bałajew. – Że nie sprawdzimy cię dokładnie? Czy że tożsamość Roberta Kriegera jest na tyle mocna, że się nie zachwieje?

      Właściwie liczył tylko na to drugie. Przypuszczał, że nawet jeśli ludzie Siergieja zaczną drążyć, nie odkryją niczego, co mogłoby sprowadzić na niego kłopoty. Nawet gdyby dotarli do zdjęć Roberta, byłby stosunkowo bezpieczny. Forst wizualnie się do niego upodobnił – obydwaj byli niemal łysi i nosili gęste brody.

      – Nie masz w zanadrzu żadnej elokwentnej odpowiedzi? – dodał Bałajew.

      Forst westchnął.

      – Dziwne. Wydawałeś się dobrze przygotowany, odrobiłeś niejedną lekcję.

      Jemu też się wydawało, że tak jest. Sprawdził wszystko, co znajdowało się w jego zasięgu, dowiedział się, czego tylko mógł, o Rosjaninie i jego organizacji.

      Siergiej Bałajew był zawodnikiem wagi średniej. Zatrudniał głównie Polaków i Ukraińców, a sam pozostawał pod protekcją rosyjskich magnatów. Skupiał się przede wszystkim na handlu ludźmi i prostytucji, choć nie na masową skalę. Stopniowo poszerzał sferę swojej działalności, ale nie wychodził nigdy poza ramy, które narzucili mu ważniejsi i groźniejsi od niego.

      W regionach Walencji i Murcji było takich wielu. W tej chwili jednak z punktu widzenia Forsta to właśnie Siergiej był najbardziej niebezpieczny.

      – Miałeś nawet gotowe odpowiedzi na moje kluczowe pytania.

      – Nie.

      – Nie? Więc to była improwizacja?

      Wiktor kiwnął lekko głową. Mógł próbować nawiązać nić porozumienia, wciągnąć Bałajewa w rozmowę i liczyć na to, że w jakiś sposób uda mu się dzięki temu wywinąć z tego bagna. Ale czy był sens próbować? Nie, raczej nie. Na tym etapie nie mogło uratować go ani to, ani nic innego.

      Poniósł beznadziejne, bezapelacyjne fiasko, w dodatku już na samym początku. Znalazł się w sytuacji bez wyjścia. To nie był Czarny Delfin, gdzie obowiązywały jakieś zasady. Tutaj próżno było ich szukać. Podobnie jak nadziei na ratunek.

      Finał mógł być tylko jeden.

      Bałajew wyciągnie z niego tyle, ile zdoła, a potem go zabije. I nie będzie tracił czasu. Zrobi to nie jutro, nie wieczorem, nawet nie za godzinę. Takie sprawy załatwiało się tu od ręki.

      Forst z trudem przełknął ślinę, dopiero teraz rozumiejąc, jak blisko śmierci się znalazł. Kiedy Siergiej przykucnął obok niego, odniósł wrażenie, że ten dystans jeszcze się zmniejszył.

      – Co tutaj robisz, komisarzu?

      – Szukam pracy.

      – Pizdziet.

      – Sądziłem, że…

      – Daj spokój – uciął Bałajew. – Nie zamierzasz chyba mydlić mi oczu?

      – Zapytałeś, więc odpowiadam – uparł się Wiktor. – Chciałem uciec od przeszłości.

      – W takim razie wybrałeś ciekawą drogę.

      Forst tak by tego nie określił.

      – W dodatku nie zostawiłeś sobie żadnej możliwości odwrotu, nie przewidziałeś żadnego planu awaryjnego. Nie zadbałeś choćby o namiastkę możliwości ratunku, komisarzu. Wedle moich ludzi spaliłeś za sobą wszystkie mosty.

      Wiktor nadal nie patrzył na rozmówcę. Wlepiał wzrok przed siebie, starając się dostrzec cokolwiek na zewnątrz.

      – W jakiś sposób przyciągam pożary – odezwał się.

      – Najwyraźniej.

      – Ten jeden raz chciałem znaleźć zarzewie, zanim zacząłem go gasić.

      – I?

      – I siedzę teraz związany w jakiejś szopie, Bóg jeden wie gdzie, czekając, aż mnie zabijesz.

      Siergiej zaśmiał się, a potem zmienił pozycję. Usiadł obok Forsta, krzyżując nogi jak jogin lub inny uczeń dalekowschodnich religii. Przez moment mu się przypatrywał.

      – Nie mam zamiaru brudzić sobie rąk – zadeklarował. – Ale Borys zrobi, co mu polecę.

      Forst spojrzał na mężczyznę. Ten trwał w zupełnym bezruchu, sprawiając wrażenie, jakby nie przysłuchiwał się wymianie zdań.

      – W takim razie nie traćmy więcej czasu – rzucił Wiktor. – Skoro i tak cię nie przekonam, nie ma sensu tego odwlekać.

      – Tak ci się spieszy w zaświaty?

      Forst w końcu obrócił ku niemu głowę.

      – Od dawna zbliżam się do nich coraz szybciej – powiedział. – Może nawet trafiłem tam, na długo zanim tu przyleciałem.

      Rozmówca zmarszczył czoło.

      – Ty postawisz tylko kropkę nad i – dodał Forst.

      Gdyby miał jednoznacznie przesądzić, czy mówi to po to, by zapozorować przed Rosjaninem obojętność, czy ze względu na to, że to prawda, miałby poważny dylemat. Wydawało mu się, że gra, ale tylko przez moment. Potem sam usłyszał w swoim głosie nutę prawdy. Stanowczo zbyt wyraźną.

      – Owszem, postawię – odezwał się Siergiej. – Ale najpierw chcę się dowiedzieć, kto cię przysłał.

      – Nikt.

      – Któreś europejskie służby mają mnie na celowniku?

      – Nie. A przynajmniej do żadnych takich informacji nie dotarłem.

      – Więc skąd o mnie wiesz?

      – Z sieci.

      – A jednak nie wyglądasz na obeznanego w temacie.

      – Pomógł mi znajomy informatyk. Czy raczej specjalista od pozyskiwania informacji, jak sam siebie nazywa.

      Rosjanin zmrużył oczy, jakby dzięki temu mógł przesądzić, czy Wiktor mówi prawdę.

      – Będę potrzebował namiar na tego człowieka.

      – Po co? – odparł lekceważącym tonem Forst. – Na dobrą sprawę poradziłbym sobie bez niego.

      – Doprawdy?

      – Sam umieszczasz wszystkie informacje w internecie. Nietrudno jest trafić na twoje dziewczyny na Instagramie, trzeba tylko wiedzieć, gdzie i jak szukać. Chodzi ci przecież o to, by twoje usługi były… jak najłatwiej osiągalne.

      – Dziewczyny to tylko pierwsza linia – zauważył Siergiej, a potem spojrzał na swojego towarzysza.

      Borys sięgnął za pasek spodni, wyjął pistolet i podszedł bliżej.

      Na Boga, P-83 „Wanad”. Kaliber dziewięć milimetrów, naboje Makarowa. Jeśli istniała broń, od której Forst nie chciał zginąć, to był to ten pistolet, niegdyś jeden z podstawowych modeli na wyposażeniu polskiej policji.

      – Znajomy widok? – spytał z zadowoleniem