Remigiusz Mróz

Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6


Скачать книгу

bo nie musiał. Po raz kolejny zapewnił ją, że zrobi wszystko, co w jego mocy, a potem się rozłączył, nie czekając na kolejne mniej lub bardziej kąśliwe odpowiedzi.

      Joanna czekała na transport tylko chwilę. Potem pojechała prosto na Chocimską, do siedziby prokuratury okręgowej. Wpadłaby tam podobnie jak do Hard Rocka i staranowała wszystkich w drodze do gabinetu Olgierda Paderborna, ale zatrzymały ją bramki.

      Ponaglając ochroniarzy, zastanawiała się, czy Pader się jej spodziewa. Jeśli wiedział o zatrzymaniu Oryńskiego, z pewnością tak.

      Wyjęła wszystkie rzeczy z kieszeni, a potem położyła je obok torebki. Wskazała na brzuch.

      – Tego nie wyjmę. Przynajmniej jeszcze nie teraz.

      Ochroniarze nie docenili tej uwagi choćby zdawkowymi uśmiechami. Nie dziwiła się, bo nieraz dochodziło między nimi do spięć. Dziś jednak się na to nie zanosiło. Nie przeciągali kontroli, nie utrudniali wejścia do środka.

      Po chwili poinformowano Paderborna, że adwokat chce się z nim zobaczyć. Spodziewała się, że prokurator przyjmie ją w biurze, ale zamiast tego zszedł na dół.

      – Wygląda na to, że to będzie krótka rozmowa – zauważyła Joanna.

      Olgierd Paderborn jak zawsze miał na sobie dobrze skrojony garnitur, jakby uszyty pod jego muskulaturę. Nieco dłuższe włosy tylko pozornie były w lekkim nieładzie. W rzeczywistości Paderborn z pewnością codziennie rano musiał poświęcać trochę czasu na to, by przywodzić na myśl Kurta Cobaina z czasów jego świetności.

      – Nie chciałem, żebyś się fatygowała na górę.

      – Aha – odparła z powątpiewaniem.

      Podali sobie rękę. Uścisk był mocny, ale rekordowo krótki.

      – Poza tym przypuszczam, że masz apetyt na destrukcję – dodał Olgierd, rozglądając się. – Założyłem, że wśród ludzi może nieco zmaleje.

      – Nie liczyłabym na to. Ludzie z zasady mi nie przeszkadzają – odparła. – Jestem ambiwertyczką.

      – Kim?

      – Osobą zarazem intro- i ekstrawertyczną. Z jednej strony od czasu do czasu potrzebuję samotności i skrywania się w sobie, z drugiej względnie dobrze czuję się wśród ludzi.

      – Rozumiem.

      – I nie zaimponujesz mi przywoływaniem tytułów płyt Guns N’Roses.

      Wzruszył ramionami, a potem rozpiął guzik marynarki i wsunął ręce do kieszeni. Stali naprzeciwko siebie i właściwie powinni czuć się niekomfortowo, trwając w milczeniu. Oboje jednak byli przyzwyczajeni do podobnych niewerbalnych konfrontacji.

      – O co chodzi, Pader? – spytała w końcu. – Co wy odstawiacie?

      – Nie mogę o tym rozmawiać.

      Zaśmiała się i bezradnie rozłożyła ręce.

      – Wszystkim wam w końcu zupełnie odbiło? – zapytała. – Mówimy o Oryńskim, do kurwy nędzy. Czemu go zamknęliście?

      – Policja go zatrzymała.

      – Ale wy o wszystkim wiedzieliście.

      Nie odpowiedział, a ona wzięła to za potwierdzenie. Zresztą gdyby Olgierd nie miał pojęcia o sprawie, nie pofatygowałby się na dół. Wiedział, że przyszła do niego z pretensjami. Ludzi wokół potrzebował jednak nie z obawy, że na niego naskoczy. Chciał mieć świadków. Osoby, które potwierdzą, że do żadnego podejrzanego tajnego spotkania nie doszło. Wszystko odbywało się na oczach innych.

      A to oznaczać mogło tylko jedno, przynajmniej tak jej się wydawało.

      – To ty prowadzisz sprawę? – rzuciła Chyłka.

      Znów brak odpowiedzi.

      – Będziesz go oskarżać? – dodała.

      – Nie mogę rozmawiać o toczących się postępowaniach. Szczególnie z tobą.

      – Pader, litości… – rzuciła, zbliżając się o krok. – Czego ty się spodziewasz? To Zordon. Ten sam, którego chcąc nie chcąc zdążyłeś poznać podczas sprawy Al-Jassama. Przecież zdajesz sobie sprawę, że nie mógłby zrobić niczego, o co go oskarżacie.

      Co to mogło być? I kto mógłby próbować go w coś wrobić?

      Od Paderborna nie uzyska odpowiedzi, prokurator będzie twardo trzymał się zasad. Ale to właśnie tutaj musiała zacząć zbierać pierwsze okruchy informacji.

      Jeśli to rzeczywiście Olgierd miał oskarżać, było to już samo w sobie znaczące. Nie spodziewała się tego. Wyszła z założenia, że sfingowany materiał dowodowy będzie słaby. Paderborn szybko przejrzy sprawę, a jako jedna z największych szych nie będzie chciał się zajmować aktem oskarżenia, który upadnie po pierwszej rozprawie.

      Najwyraźniej jednak coś mieli. Coś mocnego.

      – Jeśli będziesz go bronić, wszystkiego się dowiesz – odparł Olgierd. – Jeśli nie, pozostaje ci czekać.

      Przysunęła się jeszcze trochę. Na tyle blisko, że mimo woli zerknął na jej brzuch, oceniając, ile brakuje, by go nim trąciła.

      – Dlaczego wziąłeś sprawę?

      – Nie powiedziałem, że ją wziąłem.

      – Nie, nie powiedziałeś.

      – Gdyby tak się jednak stało, zrobiłbym to z tego samego powodu, dla którego biorę wszystkie inne.

      – To znaczy?

      – Chcę sprawiedliwości.

      W ustach innego prawnika zabrzmiałoby to po pierwsze sztucznie, a po drugie zabawnie. Kiedy jednak takie deklaracje składał Paderborn, efekt był taki, jak nadawca zamierzył. Olgierd uścisnął Chyłce dłoń, a potem bez słowa się oddalił. Nie miała zamiaru go zatrzymywać.

      Więcej z niego nie wyciągnie. Zresztą tyle wystarczyło, by zrozumiała, że mają z Zordonem niemały problem.

      Szybkim krokiem opuściła budynek prokuratury, a potem znów wezwała Ubera. Jadąc w kierunku Skylight, poinformowała Kormaka, żeby czekał na nią w Jaskini. Z gotowymi odpowiedziami.

      – Niewiele mogę pomóc – zastrzegł chudzielec.

      – Wiesz, który raz to dziś słyszę?

      – Tyle że ja naprawdę nic nie wiem.

      – Więc dowiedz się.

      – Czego?

      – Choćby tego, co oznacza ten ciąg cyfr.

      – Ten znaleziony przy Lewickim? – spytał niepewnie Kormak. – A co on ma do rzeczy?

      – Właśnie to muszę ustalić w pierwszej kolejności.

      11

      Zakład karny, Białołęka

      Tadeusz Tesarewicz nie spodziewał się, że mężczyzna wróci tak szybko. Nie był nawet pewien, czy formalnie istniała możliwość, by tak się stało. Najwyraźniej jednak znał odpowiednich ludzi lub miał odpowiednio gruby portfel. A może jedno i drugie.

      Usiadł naprzeciwko byłego opozycjonisty i uśmiechnął się lekko. Nie był to wyraz sympatii, raczej pewna wyniosłość.

      – Sprawy posuwają się naprzód – oznajmił.

      – Jest pan pewien?

      – Trzymam rękę na pulsie. Zapewniam.

      – A mimo to straciłem jednego obrońcę.

      – Kordiana Oryńskiego?