ich ostateczny kształt.
Kordian się nie odzywał. Nie wiedział, co powiedzieć.
Żelazny się napił, a potem oblizał piankę z ust. Zrobił głęboki wdech, jakby do kawy wlano mu nie kapkę, a całą szklanicę irlandzkiej whisky.
– Rozumiesz to, prawda?
Pierwszy szok ustępował, uczucie marazmu z każdą chwilą stawało się coraz mniejsze. Pierwsze myśli zaczynały formować się w głowie Oryńskiego, ale prędkość, z jaką to robiły, odpowiadała tempu rozwijania się życia na Ziemi.
– Kordian?
– Tak, rozumiem.
– Świetnie.
Żelazny ponownie sięgnął do marynarki, tym razem wyjął długopis. Przekręcił nakrywkę, a potem położył go na dokumencie. Wskazał wzrokiem miejsce, gdzie Oryński powinien postawić podpis.
– Naturalnym odruchem jest, by odmówić – dodał. – Ale miej na uwadze, że kiedy stąd wyjdę, ta oferta wygaśnie.
Kordian szybko zważył wszystkie za i przeciw. Szef miał rację – w pierwszym momencie miał ochotę zrobić wszystko, by nie doszło do rozwiązania za porozumieniem stron.
Problem polegał na tym, że czekał go trudny rok. Bez wsparcia niełatwo będzie zaczepić się gdziekolwiek, a przy niechęci Żelaznego mógł właściwie pożegnać się z jakąkolwiek dobrą perspektywą.
Artur przypatrywał mu się przez chwilę, zupełnie jakby dokładnie wiedział, jakie myśli kłębią się Oryńskiemu w głowie. Być może tak było. Podobnych rozmów adwokat musiał odbyć na pęczki, a wszystkie przebiegały według jednego scenariusza.
– Zapewniam, że nie zostaniesz na lodzie.
– To znaczy?
– Pomogę ci znaleźć dobrze płatną pracę jako in-house w jednej z dużych korporacji. Być może nawet z tych największych.
Oryński spojrzał na długopis z logo kancelarii Żelazny & McVay.
– Z nami w CV z pewnością zainteresują się tobą w PricewaterhouseCoopers, kiedyś chciałeś tam trafić, prawda?
Przygotował się do tej rozmowy. Wprawdzie nietrudno było dotrzeć do osób, którym Kordian niegdyś wspominał o takich planach, wiązało się to jednak z pewnym wysiłkiem. Wysiłkiem, którego Żelazny zazwyczaj nie podejmował.
– Ale to niejedyne miejsce. Pomyśl o Ernst & Young, Accenture, Cisco… masz wiele możliwości.
To prawda, żadna jednak nie wiązała się z tym sposobem praktykowania prawa, który go interesował. Z trudem przełknął ślinę, tak naprawdę dopiero teraz uświadamiając sobie, że to dzieje się naprawdę. Jego kariera w Żelaznym & McVayu dobiegła końca.
Mógł kopać się z koniem, walczyć do upadłego i być może zostać w kancelarii kilka miesięcy dłużej. W dodatku miałby czas, by zastanowić się nad pozwem, być może ugrałby coś w sądzie.
Nie, nie miało to żadnego sensu. Decyzja zapadła, rzeczywistości nie uda mu się zakłamać. A ona sprowadzała się do tego, że to koniec.
Podniósł długopis i przyjrzał się napisowi.
– Chyłka o tym wie? – spytał, nie podnosząc wzroku.
– Tak, przed momentem ją o wszystkim powiadomiłem.
– I?
– Nie może tego zablokować.
Oryński popatrzył w kierunku drzwi. Miał na myśli raczej to, czy Joanna wie, jaki dokument za moment zostanie podpisany. Zapewne nie, inaczej dawno wparowałaby do Hard Rocka i skomplikowała sprawę. Zupełnie niepotrzebnie. Była prosta.
Kordian złożył podpis, Żelazny pokiwał głową z uznaniem, a potem schował dokumenty. Wręczył mu jeszcze jeden.
– Dla ciebie – powiedział, jakby dawał mu nie drugi egzemplarz, a co najmniej prezent pożegnalny.
Artur szybko dopił kawę, po czym wyjął banknot stuzłotowy i wetknął go pod spodek. Podniósł się i posłał Oryńskiemu lekki uśmiech.
– Referencje będą świadczyły, że z ciebie chłop na schwał.
Kordian miał wrażenie, że ostatnim razem takie określenie słyszał jeszcze w ubiegłym stuleciu.
– Zaczniesz nową, emocjonującą przygodę.
Oryński nie odpowiedział. Milczał aż do momentu, kiedy Żelazny wyciągnął do niego rękę. Chłopak rzucił zdawkowe „do widzenia”, ale zrobił to na tyle cicho, że Artur mógł nie usłyszeć.
Chwilę później Kordian został sam przy stoliku. Wodził wzrokiem od kancelaryjnego długopisu do banknotu. Miał wrażenie, jakby znalazł się w innej rzeczywistości.
By w ogóle zaczęła przypominać tę, którą znał, zamówił łososia. Ledwo jednak uszczknął pierwszy kawałek, do restauracji wpadł podmuch powietrza z zewnątrz. A wraz z nim nadciągnął huragan.
Chyłka stanęła przy stoliku i zgromiła Oryńskiego wzrokiem.
– Ty skretyniały durniu – syknęła.
Nie sprawiała wrażenia, jakby miała zamiar usiąść.
– Co ty zrobiłeś?
– Podpisa…
– Nie to mam na myśli.
Zanim zorientował się, w czym rzecz, powietrze w Hard Rock Cafe znów zdawało się zadrgać. Joanna obejrzała się przez ramię, a on popatrzył w kierunku drzwi. Do środka weszło dwóch umundurowanych policjantów, bacznie się rozglądając.
Kiedy wbili wzrok w Oryńskiego i ruszyli przed siebie, nie mogło dłużej ulegać wątpliwości, dlaczego się tu zjawili.
Kordian podniósł się z krzesła.
– Niech cię chuj, Zordon – powiedziała Chyłka.
Nie rozumiał, co się dzieje. Funkcjonariusze wyglądali, jakby mieli ostatnie dzielące ich metry przebiec. Podeszli do stolika, jeden z nich położył rękę na odpiętej kaburze pistoletu.
– Kordian Oryński?
– Tak, ale…
– Jest pan zatrzymany.
Kordian spojrzał na Chyłkę. Sprawiała wrażenie, jakby chciała rzucić się policjantowi do gardła.
– Zaraz, to jakieś…
– Proszę zachować spokój.
Wyraźnie nie spodziewali się problemów, ale byli gotowi w każdej chwili odpowiednio na nie zareagować. Obserwowali każdy jego najmniejszy ruch, chyba nie zdając sobie sprawy, że to nie na niego powinni zwracać uwagę.
– Pójdzie pan z nami – oznajmił jeden z nich.
Ręka funkcjonariusza drgnęła, jakby miał to być wystarczający sygnał. I może był.
Kordian pod obstawą dwóch policjantów ruszył w kierunku wyjścia.
– Chyłka… – rzucił jeszcze. – Te numery…
Joanna odprowadziła go wzrokiem, nie ruszając się ani o krok.
10
pl. Defilad, Śródmieście
Puste miejsce parkingowe obok żółtego daihatsu potwierdzało to, czego Chyłka i tak już się domyślała. Żelazny o wszystkim wiedział. Zawczasu załatwił formalności, by kancelaria nie została zamieszana w sprawę, a potem czym prędzej się zwinął.
Jeśli