najwyraźniej doszła do podobnego wniosku, bo przeniosła wzrok na Szczerbińskiego, uznając temat za zamknięty.
– Miał przy sobie jakieś dokumenty?
– Nie.
– Pieniądze?
– Też nie.
– Coś, dzięki czemu mógł ukraść… – Urwała i popatrzyła na Oryńskiego. – Wybacz, Zordon. Coś, dzięki czemu mógł dokonać zaboru pojazdu?
Szczerbaty pokręcił głową.
– To może chociaż telefon? Kartę debetową, bilet miesięczny albo klucze do mieszkania?
– Nie.
– Do cholery, Szczerbaty. Miał cokolwiek oprócz ubrania?
– Jedynie świstek papieru – odezwał się lekarz, najwyraźniej czując się nieco pominięty. – Nic poza tym.
Oryński przypuszczał, że zobaczy na twarzy policjanta niezadowolenie, ale najwyraźniej informacja była na tyle nieistotna, że ten nie miał obiekcji, by przekazać ją prawnikom.
– O jakim świstku mowa? – spytała Joanna. – Paragon? Bilecik parkingowy?
Powiodła wzrokiem od jednego do drugiego.
– Naprawdę muszę wszystko z was wyciągać? Prędzej czy później i tak to zobaczę.
Lekarz spojrzał wymownie na Szczerbińskiego, a policjant nabrał głęboko tchu.
– To skrawek papieru wielkości listka gumy – powiedział. – Do niczego ci się nie przyda.
– Ale z jakiegoś powodu chłopak go miał.
– Czy ja wiem…
– Co było na tym świstku?
– Nic, co podsunęłoby nam jakikolwiek trop – odparł ciężko Szczerbaty. – Kilka cyfr. Siedem, sześć, siedem, pięć, pięć.
Kordian zamarł.
Przez moment miał wrażenie, że tylko śni. Potem poczuł, jak uginają się pod nim nogi.
8
Gabinet Chyłki, Skylight
W kancelarii czuła się lepiej niż w domu. Choć może powinna w ten sposób określać to miejsce, a mieszkanie przy Argentyńskiej jako sypialnię. Wprawdzie w ostatnim czasie zaszyła się właśnie tam, ale gdyby to zależało wyłącznie od niej, wybrałaby raczej swój gabinet w Skylight.
W otoczeniu kodeksów i komentarzy, w minimalistycznym, biurowym wnętrzu czuła się najlepiej. Rzadko wprawdzie sięgała po któreś tomiszcze, ale sam fakt, że ją otaczały, wiązał się z komfortem.
Chyłka otworzyła laptopa i weszła na portal „Rzepy”. Prognoza medialnej pogody na dziś była jednoznaczna – nadciągał huragan Tadeusz. Dzień po wizycie na komendzie wszystkie redakcje wprost oszalały. Nad Polską znalazł się front masowego rozgrzeszania byłego opozycjonisty, a największe opady niechęci zanotowano nad prokuraturą i policją.
Był to przyjemny klimat. Przynajmniej dla niej. Wszystko wskazywało na to, że po perturbacjach związanych z Al-Jassamem jej życie znów wychodziło na prostą. Joanna na moment zamyśliła się, zawieszając wzrok za oknem. Z odrętwienia wyrwało ją pukanie do drzwi.
Zerknęła na zegarek. Minuta po dwunastej.
Oznaczało to, że ktokolwiek przyszedł, orientował się w jej rozkładzie dnia. Jeszcze sześćdziesiąt sekund wcześniej gość naraziłby się na burę, bo Chyłka pozwalała zawracać sobie gitarę dopiero od południa.
– Włazić! – poleciła.
Drzwi się otworzyły, w progu stanął Oryński. Znów wyglądał, jakby całą noc nie zmrużył oka.
– Egzaminy już oblałeś, Zordon – powitała go. – Nie musisz dłużej ślęczeć do białego rana z nosem w książkach.
Rozpiął guzik marynarki i opadł ciężko na krzesło przed biurkiem, zupełnie jakby to on nosił dodatkowy balast.
– Do kolejnej próby został ci rok, zdążysz jeszcze opanować podstawy.
– Nie wiem nawet, czy…
– Podejdziesz do egzaminów, to oczywiste.
Nie odpowiedział.
– I będziesz to robił do skutku. Od wejścia w życie ustawy Gosiewskiego nie ma limitu, możesz dobijać się do zawodu, ile wlezie.
– A jednak…
– W twoim wypadku strzelałabym na jakieś… – urwała i zmrużyła oczy. – Trzy, cztery podejścia. W końcu się uda.
Słowa same wychodziły z jej ust. Zdawała sobie sprawę, że doszło do zauważalnego regresu w ich relacjach. Tuż po zakończeniu ostatniej sprawy wszystko wydawało się przesądzone, oboje byli pewni, w którym kierunku pójdą. Teraz jednak w jakiś sposób wrócili do punktu wyjścia.
Przez moment patrzyła na Oryńskiego w milczeniu, kiedy ten wpatrywał się w widoczny z jej okna Pałac Kultury.
– Jaki mamy plan? – zapytał.
Pytanie było wieloznaczne, ale tym razem Chyłka uznała, że brzytwa Ockhama będzie odpowiednim narzędziem.
– Doprowadzamy do wznowienia postępowania, miażdżymy prokuraturę w sądzie, a potem występujemy o odszkodowanie i zadośćuczynienie od tego bandyckiego państwa.
– W wysokości dwudziestu pięciu milionów.
– Zgadza się.
– To dość sporo.
– Co ty?
– Dążę do tego, że Bogucki po oczyszczeniu z zarzutów zabójstwa Papały dostał… ile? Ponad milion?
– Nie pamiętam. Możliwe.
– A przesiedział w więzieniu kawał czasu.
– Za zabójstwo „Pershinga” – odparła pod nosem Chyłka. – Zresztą to zupełnie inna sprawa. Ja wykażę, że państwo nie tyle się pomyliło, co z premedytacją zniszczyło legendę opozycji.
„Ja” było w tej sytuacji kluczowe – i to nie tylko ze względu na egocentryzm Chyłki. Aż do następnego egzaminu Kordian nie mógł występować przed sądem, tracił niemal wszystkie uprawnienia, jakie wiązały się z robieniem aplikacji.
Oboje zamilkli, jakby w tym samym momencie zaczęli rozważać wszystkie implikacje tego, co się stało.
– Żaden sędzia o zdrowych zmysłach nie przyzna tyle Tesarewiczowi – mruknął Oryński.
– O zdrowych zmysłach nie – potwierdziła Chyłka. – Ale ilu takich jest?
– Z pewnością kilku się znajdzie.
Machnęła ręką, jakby prawdopodobieństwo rzeczywiście było nikłe. Tak naprawdę jednak sama nie liczyła na to, że uda się wydoić fiskusa na tak dużą kwotę. Nie o to chodziło.
– To wszystko strategia pod tytułem „pięścią w ryj” – zadeklarowała.
Kordian zmarszczył czoło.
– Nie słyszałeś o niej?
– Nie.
– Nic dziwnego, że nie zdałeś. Nie masz pojęcia o zawodzie adwokata.
– I wszystko wskazuje na to, że nie będę mieć – odparł cicho. – Co to za quasi-strategia?
– Nie żadna quasi, a prawdziwa przedsądowa taktyka, oparta na pogłębionych badaniach naukowych.
– I