Remigiusz Mróz

Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6


Скачать книгу

najwyraźniej doszła do podobnego wniosku, bo przeniosła wzrok na Szczerbińskiego, uznając temat za zamknięty.

      – Miał przy sobie jakieś dokumenty?

      – Nie.

      – Pieniądze?

      – Też nie.

      – Coś, dzięki czemu mógł ukraść… – Urwała i popatrzyła na Oryńskiego. – Wybacz, Zordon. Coś, dzięki czemu mógł dokonać zaboru pojazdu?

      Szczerbaty pokręcił głową.

      – To może chociaż telefon? Kartę debetową, bilet miesięczny albo klucze do mieszkania?

      – Nie.

      – Do cholery, Szczerbaty. Miał cokolwiek oprócz ubrania?

      – Jedynie świstek papieru – odezwał się lekarz, najwyraźniej czując się nieco pominięty. – Nic poza tym.

      Oryński przypuszczał, że zobaczy na twarzy policjanta niezadowolenie, ale najwyraźniej informacja była na tyle nieistotna, że ten nie miał obiekcji, by przekazać ją prawnikom.

      – O jakim świstku mowa? – spytała Joanna. – Paragon? Bilecik parkingowy?

      Powiodła wzrokiem od jednego do drugiego.

      – Naprawdę muszę wszystko z was wyciągać? Prędzej czy później i tak to zobaczę.

      Lekarz spojrzał wymownie na Szczerbińskiego, a policjant nabrał głęboko tchu.

      – To skrawek papieru wielkości listka gumy – powiedział. – Do niczego ci się nie przyda.

      – Ale z jakiegoś powodu chłopak go miał.

      – Czy ja wiem…

      – Co było na tym świstku?

      – Nic, co podsunęłoby nam jakikolwiek trop – odparł ciężko Szczerbaty. – Kilka cyfr. Siedem, sześć, siedem, pięć, pięć.

      Kordian zamarł.

      Przez moment miał wrażenie, że tylko śni. Potem poczuł, jak uginają się pod nim nogi.

      8

      Gabinet Chyłki, Skylight

      W kancelarii czuła się lepiej niż w domu. Choć może powinna w ten sposób określać to miejsce, a mieszkanie przy Argentyńskiej jako sypialnię. Wprawdzie w ostatnim czasie zaszyła się właśnie tam, ale gdyby to zależało wyłącznie od niej, wybrałaby raczej swój gabinet w Skylight.

      W otoczeniu kodeksów i komentarzy, w minimalistycznym, biurowym wnętrzu czuła się najlepiej. Rzadko wprawdzie sięgała po któreś tomiszcze, ale sam fakt, że ją otaczały, wiązał się z komfortem.

      Chyłka otworzyła laptopa i weszła na portal „Rzepy”. Prognoza medialnej pogody na dziś była jednoznaczna – nadciągał huragan Tadeusz. Dzień po wizycie na komendzie wszystkie redakcje wprost oszalały. Nad Polską znalazł się front masowego rozgrzeszania byłego opozycjonisty, a największe opady niechęci zanotowano nad prokuraturą i policją.

      Był to przyjemny klimat. Przynajmniej dla niej. Wszystko wskazywało na to, że po perturbacjach związanych z Al-Jassamem jej życie znów wychodziło na prostą. Joanna na moment zamyśliła się, zawieszając wzrok za oknem. Z odrętwienia wyrwało ją pukanie do drzwi.

      Zerknęła na zegarek. Minuta po dwunastej.

      Oznaczało to, że ktokolwiek przyszedł, orientował się w jej rozkładzie dnia. Jeszcze sześćdziesiąt sekund wcześniej gość naraziłby się na burę, bo Chyłka pozwalała zawracać sobie gitarę dopiero od południa.

      – Włazić! – poleciła.

      Drzwi się otworzyły, w progu stanął Oryński. Znów wyglądał, jakby całą noc nie zmrużył oka.

      – Egzaminy już oblałeś, Zordon – powitała go. – Nie musisz dłużej ślęczeć do białego rana z nosem w książkach.

      Rozpiął guzik marynarki i opadł ciężko na krzesło przed biurkiem, zupełnie jakby to on nosił dodatkowy balast.

      – Do kolejnej próby został ci rok, zdążysz jeszcze opanować podstawy.

      – Nie wiem nawet, czy…

      – Podejdziesz do egzaminów, to oczywiste.

      Nie odpowiedział.

      – I będziesz to robił do skutku. Od wejścia w życie ustawy Gosiewskiego nie ma limitu, możesz dobijać się do zawodu, ile wlezie.

      – A jednak…

      – W twoim wypadku strzelałabym na jakieś… – urwała i zmrużyła oczy. – Trzy, cztery podejścia. W końcu się uda.

      Słowa same wychodziły z jej ust. Zdawała sobie sprawę, że doszło do zauważalnego regresu w ich relacjach. Tuż po zakończeniu ostatniej sprawy wszystko wydawało się przesądzone, oboje byli pewni, w którym kierunku pójdą. Teraz jednak w jakiś sposób wrócili do punktu wyjścia.

      Przez moment patrzyła na Oryńskiego w milczeniu, kiedy ten wpatrywał się w widoczny z jej okna Pałac Kultury.

      – Jaki mamy plan? – zapytał.

      Pytanie było wieloznaczne, ale tym razem Chyłka uznała, że brzytwa Ockhama będzie odpowiednim narzędziem.

      – Doprowadzamy do wznowienia postępowania, miażdżymy prokuraturę w sądzie, a potem występujemy o odszkodowanie i zadośćuczynienie od tego bandyckiego państwa.

      – W wysokości dwudziestu pięciu milionów.

      – Zgadza się.

      – To dość sporo.

      – Co ty?

      – Dążę do tego, że Bogucki po oczyszczeniu z zarzutów zabójstwa Papały dostał… ile? Ponad milion?

      – Nie pamiętam. Możliwe.

      – A przesiedział w więzieniu kawał czasu.

      – Za zabójstwo „Pershinga” – odparła pod nosem Chyłka. – Zresztą to zupełnie inna sprawa. Ja wykażę, że państwo nie tyle się pomyliło, co z premedytacją zniszczyło legendę opozycji.

      „Ja” było w tej sytuacji kluczowe – i to nie tylko ze względu na egocentryzm Chyłki. Aż do następnego egzaminu Kordian nie mógł występować przed sądem, tracił niemal wszystkie uprawnienia, jakie wiązały się z robieniem aplikacji.

      Oboje zamilkli, jakby w tym samym momencie zaczęli rozważać wszystkie implikacje tego, co się stało.

      – Żaden sędzia o zdrowych zmysłach nie przyzna tyle Tesarewiczowi – mruknął Oryński.

      – O zdrowych zmysłach nie – potwierdziła Chyłka. – Ale ilu takich jest?

      – Z pewnością kilku się znajdzie.

      Machnęła ręką, jakby prawdopodobieństwo rzeczywiście było nikłe. Tak naprawdę jednak sama nie liczyła na to, że uda się wydoić fiskusa na tak dużą kwotę. Nie o to chodziło.

      – To wszystko strategia pod tytułem „pięścią w ryj” – zadeklarowała.

      Kordian zmarszczył czoło.

      – Nie słyszałeś o niej?

      – Nie.

      – Nic dziwnego, że nie zdałeś. Nie masz pojęcia o zawodzie adwokata.

      – I wszystko wskazuje na to, że nie będę mieć – odparł cicho. – Co to za quasi-strategia?

      – Nie żadna quasi, a prawdziwa przedsądowa taktyka, oparta na pogłębionych badaniach naukowych.

      – I