a potem przyłożyła go do ucha tak energicznie, że Kordianowi wydawało się, że przywaliła sobie w skroń.
– Jesteś w pracy? – rzuciła do słuchawki. – Świetnie. Masz klemy?
Oryński w końcu przestał piłować silnik i osunął się lekko na fotelu kierowcy.
– Nie, japońska imitacja samochodu rozkraczyła się na środku Jerozolimskich, korek zobaczysz ze swojego biura – bąknęła Chyłka. – W porządku, czekamy.
Kordian przez moment zastanawiał się, czy zapytać, na kogo właściwie czekają. Ostatecznie uznał jednak, że najroztropniej będzie przez moment się nie odzywać. Przypuszczał, że zjawi się któryś ze znajdujących się najwyżej w hierarchii prawników, ale po kilku minutach dostrzegł starą skodę, za kierownicą której siedziała Anka z Recepcji.
Podpięli jeden akumulator do drugiego. Ładowali w milczeniu.
Chyłka raz po raz wyrzucała z siebie kolejne przekleństwa, patrząc na mijające ich samochody. Kierowcy kręcili głowami z irytacją, nieświadomi tego, że tylko bardziej drażnią bestię.
– Kurwa ich mać.
– Musisz tak rzucać mięsem? – mruknęła Anka.
– Tak. To lalochezja.
– Co?
– Od dwóch greckich terminów. Lala i khezo. Mowa i wydalanie.
– Aha.
– Oznacza wyładowywanie się przez przeklinanie.
– Innymi słowy twój styl bycia.
Chyłka się nie odezwała, a Kordian pochwalił ją w duchu. Od ostatniej sprawy między tymi dwiema dochodziło do pewnych tarć, choć Oryński nie pamiętał już powodu. Z pewnością był związany z Kormakiem, a konkretnie z tym, jak instrumentalnie traktowała go prawniczka.
Pod komendę dotarli spóźnieni, ale jeszcze przed rozpoczęciem konferencji prasowej. Kordian wchodził do budynku niechętnie, pamiętając swoją ostatnią wizytę. Trafił tutaj nie w charakterze obrońcy, ale oskarżonego. A to, co działo się potem, stanowiło początek całego szeregu problemów.
– Jeśli chodzi o tę lalochezję… – odezwał się Oryński, kiedy szli w kierunku oficera dyżurnego.
– To prawda. Naukowcy udowodnili, że to potrafi zmniejszyć nie tylko napięcie psychiczne, ale też fizyczny ból.
Stanęli przed funkcjonariuszem, który leniwie uniósł wzrok znad papierów.
– Chodzi o szereg neuroprzekaźników, które się wtedy uaktywniają – rzuciła Joanna, a potem postukała palcem w blat przed mężczyzną. – Gdzie znajdę Szczerbińskiego?
Policjant spojrzał na jej dłoń.
– Następne stuknięcie będzie w łeb – zapowiedziała. – Gdzie aspirant?
Zapewne gdyby nie wiedział, z kim ma do czynienia, uznałby, że właściwie doszło do znieważenia funkcjonariusza publicznego. Chyłka bywała tu jednak wystarczająco często, by mundurowi żywili do niej niejaką sympatię.
– Czeka w korytarzu – odparł policjant, wskazując kierunek.
Ledwo się odwrócili, zobaczyli wysokiego funkcjonariusza w pełnym umundurowaniu. Kordianowi przyszło na myśl, że Chyłka właściwie musiała mieć nierówno pod kopułą, by na pewnym etapie spławić Szczerbińskiego i wybrać jego.
Pokręcił głową, starając się odsunąć podobne dywagacje.
Aspirant wskazał im jedną z ławek. Usiedli po jego lewej, patrząc na niego ponaglająco.
– Nie spieszyło wam się.
– Zatrzymały nas szalejące hormony – odezwał się Oryński.
Policjant spojrzał na niego pytająco.
– Humorki ciążowe – dodał Kordian.
Joanna zbyła to milczeniem, masując jedną ręką odcinek lędźwiowy.
– Mieliśmy coś do załatwienia po drodze – ucięła. – A ty najchętniej byś nas tu nie widział, więc nie sil się na pozory.
Odwrócił głowę w kierunku wejścia do komendy, a potem spojrzał na prawniczkę z ukosa.
– Zależy mi na wyjaśnieniu tej sprawy tak samo, jak wam.
– Bzdura. Najchętniej zakopałbyś prawdę tam, gdzie nie dociera słońce.
– Nie. Wszyscy chcemy to rozwiązać. Prokuratorzy być może będą bronić swoich wcześniejszych ustaleń, ale…
– A, taką macie koncepcję. Jak nie udaje się skazać jakiegoś sukinsyna, to wina prokuratorów. Jak któryś okazuje się jednak niewinny, też oni skrewili.
– Nie wiedziałem, że masz w zwyczaju ich bronić.
– Nie mam. Ale w tym wypadku to wy zawaliliście w pierwszej kolejności – odparła stanowczo. – Zaczęliście ścigać człowieka, mimo że jedna z jego rzekomych ofiar żyła.
– Nie my go oskarżaliśmy. I nie my go sądziliśmy.
– Bogu niech będą dzięki. Gdyby system był tak skonstruowany, sama moja lalochezja wpędziłaby mnie za kratki.
– Co takiego?
– Mniejsza z tym – odparła i machnęła ręką. – Mów, co ustalił psycholog.
Szczerbiński oparł ręce na kolanach i pochylił się. Oczekiwał chyba, że prawnicy przyjmą równie konspiracyjną pozę, ale Kordian i Chyłka ani drgnęli. Joanna posłała za to funkcjonariuszowi ponaglające spojrzenie.
– Twierdzi, że chłopak rzeczywiście ma jakieś zaburzenia.
– Więc nie udaje?
– Według niego nie.
– A to w miarę rozgarnięty spec?
– Myślę, że tak.
– Na tyle, że rozpoznałby u Russella Crowe schizofrenię już na samym początku Pięknego umysłu, czy na tyle, żeby po pierwszych scenach Hannibala zorientował się, że Anthony Hopkins zajada się podejrzanie krwistym mięsem?
Szczerbiński milczał i Kordian właściwie mu się nie dziwił. Trudno było znaleźć właściwą odpowiedź.
– Myślę, że możemy zaufać jego opinii.
– To się okaże, jak stanie na miejscu dla świadków.
– Zamierzasz go powołać? Po co?
– Ot, tak. Lubię maglować psychologów. Wiedziałeś, że w stanie Nowy Meksyk poddano pod głosowanie poprawkę, która nakazywałaby im noszenie czarodziejskich czapek podczas składania zeznań?
– Nie – odparł i westchnął. – I do niczego ci niepotrzebna ekspertyza. W zupełności wystarczy to, że chłopak żyje.
– Nie, nie, Szczerbaty. Chcę wiedzieć, co się z nim działo. Chcę wiedzieć, czy naprawdę nie kontaktuje. I wreszcie chcę wiedzieć, dlaczego ktoś cztery lata temu uznał, że jego truchło znalazło się pod Warszawą.
Policjant znów zamilkł.
– Ktoś, to znaczy konkretnie wy – dodała. – Bo jeśli dobrze rozumiem cały ten proces wymierzania sprawiedliwości, to zaczyna się on właśnie od was.
– Cóż…
– I wbrew temu, co mówisz, to na was spadnie największa porcja gnoju. A ja będę stać nad wami i spychać ją prosto na wasze łby.
Wyprostował się