mogła zadzwonić, mając pewność, że nie usłyszy kłamstw ani wykrętów.
– Nie odzywasz się, Szczerbaty.
– Tak?
– Wyobrażam sobie, że przywołałeś już rzecznika prasowego i teraz na migi dajesz mu znać, że powinien zacząć układać zgrabne formułki dla prasy.
– Niezupełnie.
– Więc będziesz brnął?
– Nie.
Wychwyciła w jego głosie dziwną, dotychczas niespotykaną wyniosłość. Spojrzała na Oryńskiego, a ten zmarszczył czoło, jakby wyłapał tę samą nutę. Czekali w milczeniu na to, co powie funkcjonariusz.
– Ten suspens mnie zabija – odezwała się Joanna. – Więc niech trwa.
Szczerbiński głośno nabrał tchu.
– Oscar Wilde – wyjaśniła. – Choć nieco go sparafrazowałam.
– Musiałem po prostu przejść do innego pokoju – odparł policjant.
– Hitchcockowskiej przyszłości więc ci nie wróżę.
Funkcjonariusz znów zamilkł, a po chwili rozległ się dobrze słyszalny dźwięk zamykanych drzwi i skrzypienie krzesła. Chyłka przypuszczała, że zamknął się w swoim gabinecie.
– Podejrzewam, że i tak niebawem dowiesz się wszystkiego – odezwał się Szczerbiński.
– Ba. Zawsze prędzej czy później dokopuję się do prawdy. A jeśli nie potrafię sama tego zrobić, angażuję mojego nornika. On potrafi…
– Nie to miałem na myśli – uciął rozmówca. – Niedługo mamy konferencję prasową, wszystko wyjaśnimy.
Joanna przypuszczała, że „wszystko” w tym wypadku oznacza jedynie część prawdy, ale zachowała tę uwagę dla siebie. Nie zamierzała przeszkadzać Szczerbatemu, kiedy ten najwyraźniej chciał przekazać jej jakieś konkrety.
– To znaczy? – spytała. – Co macie zamiar wyjaśniać?
– Nieoczekiwane pojawienie się Lewickiego.
– Nieoczekiwane? Raczej niesłychane. Ostatni raz taki numer wykręcił pewien nazarejczyk jakieś dwa tysiące lat temu.
– Posłuchaj…
– Słucham.
– Ten chłopak się do nas zgłosił.
Chyłka otworzyła usta, ale się nie odezwała. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów nie wiedziała, co powiedzieć. Gdyby rozmawiała z kimkolwiek innym, pomyślałaby, że rozmówca sobie z niej kpi. W przypadku Szczerbińskiego to nie wchodziło w grę – był zbyt porządnym facetem.
– Jesteś?
– Tak. Zastanawiam się, czy mówimy o tym samym – odparła i potrząsnęła głową, wracając do siebie. – Jezus się do was zgłosił?
Szczerbaty zaśmiał się cicho, wypuszczając powietrze nosem.
– Lewicki raczej go nie przypomina – powiedział. – Chłopak ni stąd ni zowąd przyszedł na komendę.
– Kiedy?
– Kilka godzin temu.
– I co powiedział?
– Nic – odparł policjant, a ona mogłaby przysiąc, że wzruszył przy tym ramionami. – Od kiedy się zjawił, nie odezwał się słowem. Najpierw sami próbowaliśmy z nim porozmawiać, potem uznaliśmy, że trzeba ściągnąć specjalistę.
– Od czego? Waterboardingu?
– Nie stosujemy tortur.
– Tak wam się tylko wydaje – odparła, mimo woli gładząc się po brzuchu. – Każda wypowiedź mundurowego w mediach to katorga dla moich uszu. Ta wasza nowomowa, to pustosłowie, ten „dzień dzisiejszy”, „w chwili obecnej” i…
– Interesuje cię meritum?
– Bardzo. Kontynuuj.
Szczerbaty odchrząknął i chyba zmienił pozycję, bo znów słychać było skrzypienie krzesła. Chyłka popatrzyła na Oryńskiego, który wbijał w nią wzrok. Trudno było stwierdzić, co ma oznaczać to spojrzenie.
– Przypuszczamy, że z Lewickim coś jest nie tak – podjął aspirant. – Dopóki nie przyjedzie psycholog, niczego nie przesądzimy, ale na moje oko ten chłopak jest autystyczny.
– Żartujesz?
– Nie. Nie ma z nim absolutnie żadnego kontaktu, wodzi wzrokiem wokół, jakby szukał zagrożenia, i wyraźnie się denerwuje.
– Udaje?
– Chciałbym, żeby tak było – odparł ciężko Szczerbiński. – Ale musiałby być wyjątkowo dobrym aktorem. – Na moment urwał. – Niestety wygląda to przekonująco, Chyłka.
Joanna znów potarła się nerwowo po karku. Jeszcze przed momentem sytuacja była dla jej klienta dość klarowna, teraz jednak stała się znacznie bardziej skomplikowana. Ostatecznie liczyło się wprawdzie przede wszystkim to, że chłopak żyje, ale bez szczegółów na temat jego zniknięcia trudno będzie zbudować wiarygodną wersję dla sądu.
– Miał przy sobie jakieś dokumenty? – spytała. – Ktoś z przechodniów widział, czy był sam?
– Nie mogę dzielić się z tobą szczegółami na temat…
– Możesz. Daję ci przyzwolenie i moje błogosławieństwo – ucięła. – Poza tym już się dzielisz.
Nie pierwszy i nie ostatni raz, skwitowała w duchu. Wiedziała doskonale, że żeruje na uczuciach, które żywił do niej Szczerbaty, ale nie miała sobie nic do zarzucenia. Od początku stawiała sprawę jasno. Fakt, że on w pewnym momencie zaczął widzieć to inaczej, miał drugorzędne znaczenie.
Jej myśli skręciły niebezpiecznie w stronę ojca dziecka. Szybko je odsunęła.
– O której jest ta konferencja? – zapytała.
– Za dwie godziny.
– Świetnie. Zdążę więc z nim porozmawiać.
– Wiesz dobrze, że…
Rozłączyła się, zanim zdążył dokończyć. Popatrzyła znacząco na Kordiana i nie musiała się odzywać, by ten ruszył w kierunku drzwi. Przytrzymał je, a potem przepuścił ją w progu.
Do żółtego daihatsu na placu Defilad szli w milczeniu. Dopiero gdy znaleźli się w aucie, Oryński nabrał głęboko tchu i się odezwał:
– Ten chłopak był zdrowy, zanim zniknął.
– Wiem.
Kordian obrócił kluczyk w stacyjce, a kilkunastoletni, nieco ponad litrowy silnik cicho zarzęził.
– Co to wszystko znaczy? – spytał Oryński.
Nie miała dla niego odpowiedzi i na tym etapie być może lepiej było nawet jej nie poszukiwać. Sam fakt pojawienia się Lewickiego był wystarczająco frapujący, dodatkowe elementy tej niejasnej układanki zdawały się nadmiernym zawikłaniem, by objąć to umysłem.
– Jedź – rzuciła. – Dowiemy się czegoś na miejscu.
6
Zakład karny, Białołęka
Tadeusz Tesarewicz mógł spodziewać się ostatniej wizyty, ale kolejna była dla niego zupełną niespodzianką. Znał nazwisko człowieka, który chciał się z nim zobaczyć, ale nie było żadnego powodu, by mężczyzna o to zabiegał.
A mimo to teraz siedział naprzeciwko