się na tak zasadniczy remont. Nie wierzyła w swojego męża. Nie dopuszczała możliwości, że uda mu się pokonać przeciwności losu.
Była to dojmująca myśl, ale Patryk szybko odsunął ją na bok. Mil nie drążyła tematu, doskonale wiedząc, do czego może doprowadzić dalsza rozmowa. Zamiast tego obróciła stojącego na stole macbooka w kierunku męża.
– Coś się kroi – zauważyła.
Hauer zmrużył oczy i wbił wzrok w ekran. Naszły go obawy, że Seyda koniec końców okazała się typowym politykierem i kiedy tylko opuściła szpital, ujawniła mediom każdy szczegół rozmowy, którą odbyli.
Patryk długo zastanawiał się nad tym, czy dobrze zrobił. Wydawało się jednak, że nie ma innej możliwości. Daria Seyda była jego wrogiem, to nie ulegało żadnej wątpliwości. Ale Sun Zi pisał, że największe zwycięstwo osiąga się, pokonując go bez podejmowania walki.
I właśnie to Hauer miał zamiar zrobić. Owszem, w myśl zasady, że wróg mojego wroga jest moim przyjacielem, wspólnie wystąpią przeciwko Chronowskiemu. Zniszczą go, ale to, co stanie się później z Seydą, nie będzie miało nic wspólnego z triumfem.
Patryk uśmiechnął się w duchu. Wprawdzie słów Napoleona nie przywoływał równie często jak mistrza z Dalekiego Wschodu, nie miał też cytatów Francuza wydrukowanych i oprawionych w antyramy, ale Bonapartemu udało się sformułować kilka zgrabnych myśli. Takich jak ta, by nie przeszkadzać wrogowi, kiedy popełnia błąd.
Seyda właśnie to robiła. Nie mając o tym bladego pojęcia.
– Widzisz? – odezwała się Milena.
Hauer uświadomił sobie, że przebiega wzrokiem po tekście na portalu NSI, ale właściwie robi to zupełnie bezmyślnie.
– Co? – spytał.
– Jest zapowiedziana jakaś konferencja prasowa.
– I?
Skupił się na tekście. Nie było w nim właściwie żadnych konkretów i aż dziw, że artykuł znalazł się na głównej stronie. W dodatku link do niego przewijał się na czerwonym pasku na górze ekranu.
– Nie podają żadnych szczegółów – dodała Mil. – Oprócz tego, że zwołano ją na placu Defilad i czekają już reporterzy wszystkich większych stacji.
– Nie bardzo rozumiem.
– Nie wiadomo nawet, kto wystąpi.
Patryk doczytał artykuł, nie wyławiając z niego żadnych konkretów.
– Co to za bzdura? – spytał.
– Nie wiem. Ale nie wygląda dobrze.
– W ogóle nie wygląda – odparł Hauer, nakładając sobie kawałek farinaty. – To jakiś żart. Nie wiadomo, kto zorganizował konferencję ani dlaczego, a wszyscy zdają się tym interesować?
– Może chodzi o jakiś happening.
Hauer przez moment się zastanawiał.
– Albo o względy bezpieczeństwa – podsunął.
Milena uniosła pytająco brwi.
– Tylko rzucam pomysł – dodał Patryk i wzruszył ramionami. – Wiem, że było posiedzenie RBN-u, rzekomo rutynowe, ale… one właściwie nigdy nie odbywają się rutynowo. Może któremuś z polskich polityków grożono.
– Nie byłby to pierwszy ani ostatni raz – zauważyła Milena. – Ale organizowanie konferencji incognito to już coś nowego.
Miała rację. Dziennikarze jednak najwyraźniej wiedzieli, kto jest inicjatorem, skoro postanowili pokazać się pod Pałacem Kultury i spożytkować czas antenowy na relację.
Nie mógł wykluczyć, że chodzi o Seydę. Nie była w ciemię bita, mogła przejrzeć jego prawdziwe zamiary i postanowić, że lepiej wyprowadzić uderzenie wyprzedzające, niż czekać, aż to Hauer zorganizuje swoją konferencję.
– Włącz NSI – odezwał się.
Żona spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Coś nie w porządku? – zapytał.
W milczeniu podniosła się z krzesła. Nie musiała odpowiadać, by wiedział, co spowodowało jej konsternację. Sięgnął po ton, którego wobec niej nigdy nie używał. Władczy, nieznoszący sprzeciwu, wywyższający się.
Jeśli pobrzmiewał kiedykolwiek w ich relacjach, to tylko kiedy odzywała się ona.
Milena włączyła telewizor w salonie, a Patryk wziął talerz, obrócił wózek i zbliżył się do ekranu. Zdążył odgryźć jedynie niewielki kawałek, zanim pojawiła się informacja, kto zorganizował konferencję przed Pałacem.
Niewielka scena ustawiona przed głównym wejściem była jeszcze pusta, ale na pasku informacyjnym znalazło się wszystko, co było istotne.
Patryk obejrzał się przez ramię. Milena wstała od stołu i podeszła do niego.
– Marek Zwornicki? – jęknęła.
Większą część sceny przesłaniała czarna kotara, w tle słychać było cichą muzykę. Przywodziła na myśl najbardziej klimatyczne utwory Hansa Zimmera, które poprzez stopniowo narastające napięcie sprawiały, że widzom Interstellar czy Gladiatora serce zaczynało mocniej bić.
Przechodnie zatrzymywali się na Marszałkowskiej i placu Defilad. Powoli zaczynali schodzić się pod PKiN, zaciekawieni tym, co się dzieje.
– Ten aktor? – dodała Mil.
– Najwyraźniej.
Prychnęła cicho, jakby nie mogła uwierzyć, że poważne stacje telewizyjne zdecydowały się zrobić tyle szumu tylko dlatego, że Zwornicki zorganizował jakiś event pod Pałacem Kultury.
Spojrzeli na siebie, oboje naraz rozumiejąc, że musi być w tym coś jeszcze. Dziennikarze musieli mieć znacznie więcej informacji.
Niemal nierealne wydawało się jednak to, by wstrzymali się z ujawnianiem ich aż do samej konferencji. Hauer zastanawiał się przez moment. Ostatecznie doszedł do wniosku, że przeważyło to, co zwykle – znajomości.
W trakcie swojej kariery Zwornicki zawsze utrzymywał dobre kontakty z mediami. Był lubianym celebrytą, chętnie fotografowali się z nim nie tylko reporterzy brukowców, ale także poważniejsi dziennikarze.
Musiał wykorzystać kilka przysług.
– Przecież to jakiś żart – odezwała się Mil. – To przecież ten facet, który rzucił publicznie, że każdy mężczyzna choć raz w życiu próbował zawiesić sobie ręcznik na fiucie.
– Ten sam – mruknął Hauer.
– I ten, który twierdził, że zasypianie w przypadku mężczyzn to tylko kwestia odpowiedniego ułożenia jaj.
– Mhm.
– A teraz organizuje konferencję przed PKiN-em, na której stawiają się wszystkie stacje informacyjne? Kompletny absurd.
Niepokój w jej głosie był nader wyraźny. A co gorsze, zdawał się uzasadniony. Do tej pory to Hauer uchodził za najbardziej medialnego polityka w kraju. Jeśli Marek Zwornicki zdecydował się wejść na jego podwórko, mógł zagrozić tej pozycji.
Chyba nikt nie wiedział, jakie ma poglądy polityczne, ale w tym wypadku nie miało to żadnego znaczenia. Podobnie jak fakt, że brakowało mu jakiegokolwiek doświadczenia w sferze publicznej. Liczyło się tylko to, że był rozpoznawalny.
Jeśli zdecydował się wejść do polityki, z pewnością narazi się na kpiny. Ale było to zupełnie normalną reakcją obronną tych, którzy już się w niej znajdowali. Podobnie