był z nami, duża część Pedepu i SORP też. Co się stało?
– Twój wypadek się stał.
– I? – odbąknął Hauer, przygładzając prześcieradło na skraju łóżka. – Wina Chronowskiego nie ulega wątpliwości, całe społeczeństwo jest tego świadome. Adam ciągnie PDP w sondażach w dół, muszą chcieć się go pozbyć.
– Chcą, ale nie za wszelką cenę.
– To znaczy?
Teresa westchnęła.
– Zanim doszło do wypadku, byłeś naturalnym kandydatem na premiera. Ujawniłeś korupcyjny proceder, brylowałeś na komisji, stałeś się liderem. Nie brano nikogo innego pod uwagę we wniosku o konstruktywne wotum nieufności.
Skinął głową. Słuchałby tego z przyjemnością i satysfakcją, gdyby nie fakt, że szczególny nacisk Swoboda położyła na czas przeszły.
– Wszyscy byliśmy zgodni, że Chronowskiego trzeba odwołać, a potem postawić przed Trybunałem Stanu. W konsekwencji uchylić mu immunitet i pozwolić, by osądził go sąd powszechny.
– Mhm.
– Ale kluczem było wotum. Kiedy stało się bezzasadne…
– Raczej bezpodmiotowe – wpadł jej w słowo Hauer. – Straciliście kandydata, ale nie powód, dla którego mieliście podjąć tę uchwałę.
– To nie takie proste.
Było coś budującego w myśli, że wszystko posypało się tylko dlatego, że Patryk nagle znikł z tego równania. Zaraz jednak zdał sobie sprawę, że nie wynikało to z jego wyjątkowości. Jego kandydatura rzeczywiście była naturalna, bo stanowił uosobienie kruchego, naprędce skonstruowanego konsensu. Nie musiano nawet negocjować, bo czterem tak bardzo różniącym się od siebie partiom trudno byłoby wyłonić innego kandydata.
– Pedep chciał załatwić to od ręki – podjęła Teresa. – Zminimalizować szkody, a potem doprowadzić do przedterminowych wyborów.
– I co się zmieniło?
– Chronowski dostał czas, żeby przekonać partyjnych kolegów z PDP i SORP, że jeśli trochę poczekają, odbiją się od dna. I że w wyborach uzyskają znacznie lepszy wynik.
– Chce pani powiedzieć, że ten skurwiel nie stanie przed Trybunałem?
– Stanie. Z pewnością – odparła bez wahania Swoboda. – Ale jeszcze nie teraz.
Nie teraz, ale niedługo, dodał w duchu Hauer. Był o tym przekonany, bo doskonale znał ton głosu, którego używała Teresa. Udało jej się coś ugrać. Nie tydzień, nie miesiąc temu. Dziś rano.
– W tej sprawie odbyło się posiedzenie RBN-u? – spytał.
– Nie.
– A jednak sprawia pani wrażenie, jakby była tylko o krok od zniszczenia Chronowskiego.
Uśmiechnęła się lekko, a zmarszczki w kącikach jej oczu się uwydatniły.
– Może tak jest.
Patryk poczuł się niepewnie. Zrozumiał, co zaraz usłyszy.
– Chyba nie… – zaczął.
Miał nadzieję, że podejmie jego urwaną myśl, przewidując, co chciał powiedzieć. Swoboda jednak milczała. Nieczęsto się zdarzało, by nie wiedziała, jak wyartykułować swoje myśli. Ilekroć jednak do tego dochodziło, miała do przekazania rozmówcy niedobrą wiadomość.
Tak było też w tym przypadku.
– Dogadała się pani z WiL-em – odezwał się Hauer. – Z JON-em i z częścią Pedepu też…
Teresa wciąż nie odpowiadała.
– Zebrała pani bezwzględną większość.
– Być może. Dopinamy jeszcze ostatnie szczegóły.
– To znaczy, że…
– Tak – przerwała mu. – Mamy kandydata na premiera.
Hauer poczuł, że cała krew odpływa mu z twarzy.
– Ale…
– Przykro mi, Patryk. W tej sytuacji nie mieliśmy żadnego wyboru. Nie stać nas na dalszą zwłokę, a Chronowskiego trzeba odwołać natychmiast.
Poruszył się nerwowo, starając się odepchnąć myśli o tym, co to oznacza. Nie, to niemożliwe. Nie teraz, kiedy się wybudził. Nie, kiedy był gotowy do działania.
– Mam nadzieję, że to rozumiesz.
Rozumiał. Ale nie w tym sensie, który miała na myśli Swoboda. Hauer rozumiał, że czeka go walka nie tylko z przeciwnikami, ale także sojusznikami politycznymi. Z własną partią.
– Zanim przywykniesz do… nowych okoliczności, zanim wrócisz do życia publicznego… minie zbyt wiele czasu. A nas nie stać już na to, by tracić kolejny dzień.
Milczał, obawiając się, że powie za dużo.
– Wrócimy do tego tematu po wyborach, masz moje słowo.
Do tematu premierostwa? Nie było takiej możliwości. Patryk doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ktokolwiek otrzyma teraz tekę Prezesa Rady Ministrów, nie pozbędzie się jej przez lata. W świadomości społecznej szybko zapisze się jako osoba stanowiąca polityczne antidotum na choroby, którymi Chronowski zaraził kraj. Nie będzie mowy o tym, by po wyborach zmienić szefa rządu.
Hauer musiał działać. Będzie to wymagało niemałego wysiłku, być może nawet podejmowania kroków, na które dotychczas nie był gotowy. Ale Milena miała rację, mówiąc, że zrobi wszystko, by zdobyć władzę. Pójdzie po trupach, niejednemu przetrąci kręgosłup polityczny, zostawi za sobą spaloną ziemię – i zrobi to z uśmiechem, którym porwie tłumy.
– Możemy na ciebie liczyć? – spytała Swoboda.
– Oczywiście – zapewnił ją Patryk.
Rozdział 6
Kolumna czarnych samochodów zatrzymała się przed szpitalem, tamując cały ruch wokół budynku. Wjechać na teren mogły jedynie karetki, a i one znalazły się pod czujnym okiem funkcjonariuszy BOR-u.
Chorąży Kitlińska otworzyła drzwi najbardziej reprezentacyjnej limuzyny, bmw serii 7 ze specjalnej linii high security, a potem skinęła głową do prezydent.
Seyda wyszła na zewnątrz.
– Ten cały cyrk naprawdę jest konieczny?
– Tak – odparła ruda funkcjonariuszka Biura Ochrony Rządu. – I za każdym razem, kiedy mnie pani o to zapyta, odpowiedź będzie taka sama.
– Przynajmniej nie zaprzeczasz, że to w istocie cyrk.
– Jak zwał, tak zwał. Ważne, żeby była pani bezpieczna.
Daria potoczyła wzrokiem po gmachu, przed którym stały.
– Przyjechałam do szpitala – burknęła. – Jedyne, co może mi tu grozić, to kilka zarazków.
Kitlińska podniosła dłoń i powiedziała coś do rękawa. Potem obydwie ruszyły w kierunku głównego wyjścia, obstawionego już przez innych funkcjonariuszy. Seyda czuła się, jakby znalazła się w punkcie pomocy humanitarnej MCK na przedmieściach jakiegoś syryjskiego miasta, a nie w jednej z największych europejskich stolic.
– W tych okolicznościach ostrożności nigdy za wiele, pani prezydent.
– Jakie to okoliczności?
Ruszyły w kierunku wejścia.
– Ktoś podłożył