Bev były różowe z natury, ale oczy miała rozszerzone i iskrzące. Nie wyglądała na niewyspaną. Ależ skąd. Włosy opadały jej rudoczerwoną falą na twarz, ramiona i plecy. I… o, spójrzcie tylko, przyjaciele i sąsiedzi! Spójrzcie tylko tutaj! Czy ona właśnie wyjmuje z szafy walizkę? Walizkę? Na Boga, tak! „Zarezerwuj dla mnie pokój i módl się za mnie…”.
Cóż, w najbliższej przyszłości mała Beverly Rogan nie będzie potrzebowała pokoju w żadnym hotelu, bo nie ruszy się stąd nawet na krok, nie opuści tego domu i, o tak, przez następne trzy czy cztery dni będzie jadała posiłki na stojąco. A co się tyczyło zdrowasiek – miał wrażenie, że mogła tego potrzebować, zanim z nią skończy.
Cisnęła walizkę przed łóżkiem i podeszła do komody. Otworzyła górną szufladę i wyjęła z niej dwie pary dżinsów i parę sztruksów. Wrzucała je do walizki. Potem znów podeszła do komody, wydmuchując dym ponad ramieniem. Wyjęła sweter, parę podkoszulków, starą bluzkę (Ship ’n Shore), która wyglądała idiotycznie, ale którą mimo to wzięła. Ktokolwiek do niej zadzwonił, najwyraźniej nie przywiązywał wagi do ubioru. Wyglądało na to, że Bev szykuje się do upojnego weekendu.
Nie obchodziło go, kto do niej dzwonił ani dokąd się wybierała, bo dobrze wiedział, że nigdzie nie pojedzie. Nie to dręczyło jego otępiały i obolały od nadmiaru piwa i niedostatku snu umysł. To ten papieros.
Był przekonany, że wyrzuciła wszystkie. Ale widać się mylił. Namacalny dowód tkwił teraz w jej ustach. I ponieważ nadal nie zauważyła, że stał w drzwiach, z przyjemnością przypomniał sobie dwa wieczory, podczas których zupełnie przejął nad nią kontrolę.
– Nie chcę, żebyś kiedykolwiek przy mnie paliła – powiedział jej, kiedy wracali z przyjęcia w Lake Forest. To było w październiku. – Muszę dusić się tym parszywym dymem na przyjęciach, ale nie muszę tego wdychać, kiedy jestem z tobą. Wiesz, z czym mi się to kojarzy? Powiem ci prawdę. Jest niezbyt przyjemne, ale to prawda. Czuję się tak, jakbym zżerał czyjeś smarki.
Wydawało mu się, że zaprotestuje, powie coś, ale ona tylko spojrzała na niego w ten swój niewinny, milutki sposób. Jej głos był cichy, posłuszny i pełen pokory.
– W porządku, Tom.
– No to go wyrzuć.
Zrobiła to. Przez resztę wieczoru Tom był w świetnym humorze.
Parę tygodni później, gdy wychodziła z kina, bezwiednie zapaliła w holu papierosa i leniwie wydmuchiwała dym, kiedy szli przez parking do stojącego tam samochodu. To był chłodny, listopadowy wieczór, wiatr chłostał jak szalony każdy odsłonięty skrawek ciała, jaki udało mu się znaleźć. Tom przypomniał sobie, że czuł wtedy w nozdrzach zapach jeziora (jak to czasami bywa w zimne noce). To był płaski zapach, woń ryb, ale czegoś mu brakowało. Pozwolił jej wypalić papierosa. Nawet otworzył jej drzwiczki, kiedy doszli do samochodu. Siadł za kierownicą, zamknął drzwiczki po swojej stronie, a potem powiedział:
– Bev?
Wyjęła papierosa z ust i odwróciła się do niego z pytającym wzrokiem, a wtedy przyrżnął jej w twarz – jego twarda otwarta ręka zdzieliła ją w policzek tak mocno, że aż poczuł w niej lodowate mrówki, a głowa Beverly odskoczyła w tył, odbijając się od zagłówka. Jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia i bólu… i czegoś jeszcze. Uniosła dłoń do policzka, który pulsował i nieprzyjemnie mrowił.
– Auuu, Tom!
Spojrzał na nią, mrużąc oczy i uśmiechnął się. Czekał. Chciał się dowiedzieć, co będzie dalej – jak Beverly zareaguje. Członek w jego spodniach zaczął sztywnieć, ale on prawie nie zwrócił na to uwagi. To mogło poczekać. Teraz musiał dać jej lekcję. Zrobił powtórkę z tego, co się przed chwilą wydarzyło. Jej twarz. Co to było, ten trzeci grymas, jaki wykwitł na jej obliczu, na ułamek sekundy, by zaraz potem zniknąć? Najpierw zdziwienie. Potem ból. A jeszcze później… to przypominało wspomnienie. Jakieś wspomnienie. Trwało nie dłużej niż chwilkę. Wątpił, czy w ogóle zdawała sobie sprawę, że ten grymas pojawił się na jej twarzy. Wątpił, aby potrafiła wychwycić to ulotne wrażenie, jakie zagościło w jej umyśle przez ten ułamek sekundy.
Chwileczkę, chwileczkę. To wszystko mogło się zawrzeć w słowach, których jednak nie wypowiedziała.
Wiedział o tym dobrze. To nie było: „Ty sukinsynu!” czy: „Zobaczymy się później, Macho City!” lub: „Bywaj zdrów, Tom”.
Ona tylko na niego spojrzała podkrążonymi, pełnymi bólu oczyma i powiedziała:
– Dlaczego to zrobiłeś? – Potem chciała coś dodać, ale zamiast tego wybuchnęła płaczem.
– Wyrzuć to.
– Co? Co, Tom? – Makijaż spływał jej po twarzy brudnymi strużkami. Nie zwracał na to uwagi. Lubił, kiedy tak wyglądała. Zmysłowy nieład. Było w tym coś, co go podniecało.
– Papieros, wyrzuć go.
Zrozumiała. A wraz z tym zrozumieniem pojawiło się poczucie winy.
– Po prostu zapomniałam! – krzyknęła. – To wszystko!
– Wyrzuć go, Beverly. Bo dam ci w mordę drugi raz.
Opuściła szybę i wyrzuciła papierosa. Potem odwróciła się do niego przerażona, z pobladłą twarzą, a mimo wszystko jakby pogodna.
– Nie możesz… nie powinieneś mnie bić, to marna podstawa… trwałego związku.
Próbowała odnaleźć właściwy ton i dorosły rytm mówienia, ale jej się to nie udało. Spowodował u niej regresję. Był w tym samochodzie z dzieckiem. Zmysłowym i seksownym, ale mimo wszystko dzieckiem.
– „Nie powinienem” i „nie mogę” to dwie różne sprawy, mała – odparł spokojnie, ale wewnątrz aż kipiał z wściekłości. – I to ja zadecyduję, co spaja długotrwały związek, a co nie. Jeśli umiesz się z tym pogodzić, to dobrze. Jeśli nie, droga wolna. Nie będę cię zatrzymywał. Może na odchodne kopnę cię w dupę, ale nie będę cię zatrzymywał. To wolny kraj. Cóż więcej mogę powiedzieć?
– Może już powiedziałeś zbyt wiele – wyszeptała i uderzył ją powtórnie, tym razem inaczej niż poprzednio, bo nikt nigdy nie miał prawa naigrawać się z Toma Rogana. Dopieprzyłby nawet samej królowej Anglii, gdyby zaczęła stroić z niego żarty.
Rąbnęła policzkiem w miękkie obicie deski rozdzielczej. Jej dłoń sięgnęła w stronę klamki, a potem opadła. Beverly skuliła się w kącie wozu jak królik, z jedną ręką przy ustach i przerażonymi, rozszerzonymi, wilgotnymi od łez oczyma. Tom patrzył na nią przez chwilę, a potem wyszedł i obszedł samochód. Otworzył drzwiczki po jej stronie. Z ust buchała mu para w ten czarny, wietrzny listopadowy wieczór, a zapach jeziora był bardzo wyraźny.
– Chcesz wysiąść, Bev? Widziałem, jak sięgałaś do klamki, więc chciałaś wysiąść. W porządku. Dobrze. Prosiłem cię, abyś coś zrobiła. I powiedziałaś, że to zrobisz. Ale nie dotrzymałaś słowa. I co, chcesz wysiąść? No to jazda. Wysuwaj. W czym problem? Wynocha! Chcesz wysiąść?
– Nie – wyszeptała.
– Co? Nie słyszę cię.
– Nie. Nie chcę wysiąść – rzekła, tym razem nieco głośniej.
– Co? Papierosy tak ci zaszkodziły, że już nie możesz nic powiedzieć? Skoro tak, to ci, kurwa, kupię megafon. To twoja ostatnia szansa, Beverly. Mów tak, żebym cię usłyszał. Chcesz wysiąść z samochodu czy wrócić ze mną?
– Chcę wrócić z tobą – powiedziała