i nieoczekiwany wzrost masy komórek. Proszę sprawdzić to przy użyciu waszej pokładowej aparatury mikropomiarowej.
Kolejne żądanie z serii „szarpnij za dźwignię”, pomyślał znużony. W przypadku wielu orbitalnych eksperymentów dane były rejestrowane bezpośrednio na półkach laboratorium, przy użyciu kamer lub automatów pobierających próbki, a rezultaty przesyłano prosto do naukowców na Ziemi. Przy takiej ilości zgromadzonej na stacji super nowoczesnej aparatury nie do uniknięcia były różne defekty. Tak naprawdę do tego głównie byli tu na górze potrzebni ludzie – żeby naprawiać kapryśną elektronikę.
Otworzył w komputerze plik dotyczący eksperymentu nr 23 i przejrzał protokół. Badania prowadziła komercyjna firma SeaScience. W pożywce rozwijały się archaeony, podobne do bakterii morskie organizmy pobrane przy głębokowodnych źródłach termicznych, nieszkodliwe dla ludzi.
Przepłynął przez laboratorium do pojemnika z kulturami komórkowymi i wsunął stopy w skarpetkach w strzemiona, które pozwalały zachować stałą pozycję. Pojemnik był skomplikowanym urządzeniem z własnym obiegiem cieczy i systemem doprowadzania, który stale skrapiał dwa tuziny pożywek i okazów tkanki. Większość eksperymentów odbywała się samoczynnie, bez ludzkiej ingerencji. W ciągu czterech tygodni, które Bill spędził na pokładzie stacji, tylko raz rzucił okiem na probówkę numer 23.
Wysunął z pojemnika tacę z okazami. Wewnątrz znajdowały się dwadzieścia cztery próbówki z pożywkami, rozmieszczone na obrzeżach pojemnika. Zidentyfikował próbówkę numer 23 i wyjął ją z tacy.
Natychmiast ogarnął go niepokój. Pokrywka wybrzuszyła się, jakby oddziaływało na nią wysokie ciśnienie. Zamiast lekko mętnego płynu, który spodziewał się ujrzeć, w środku była jaskrawa niebieskozielona masa. Przekręcił próbówkę do góry nogami, ale zawartość nie poruszyła się. Nie była płynna, lecz gęsta i kleista.
Wykalibrował urządzenie mikropomiarowe i wsunął próbówkę w otwór. Chwilę później na ekranie pojawiły się dane.
Stało się coś bardzo złego, pomyślał. Nastąpiło jakieś skażenie. Albo oryginalna próbka komórek nie była czysta, albo do próbówki dostał się jakiś inny organizm i zniszczył pierwotną kulturę.
Wystukał na klawiaturze odpowiedź dla doktor Koenig:
Potwierdzam wasze wyniki. W kulturze zaszły, jak się zdaje, drastyczne zmiany. Nie jest już płynna, lecz przybrała formę galaretowatej masy o jaskrawym, prawie neonowym niebieskozielonym zabarwieniu. Niewykluczone, że doszło do skażenia.
Na chwilę przestał pisać. Istniała inna możliwość: efekty mikrograwitacji. Na Ziemi kultury komórkowe mają tendencję do tworzenia płaskich arkuszy, rozwijając się tylko w dwóch wymiarach na powierzchni pojemników. W stanie nieważkości, nie poddane sile ciążenia, te same kultury zachowują się w inny sposób. Rozwijają się w trzech wymiarach, przybierając kształty, których nigdy nie przybrałyby na Ziemi.
Więc może próbówka numer 23 nie była wcale skażona? Może tak właśnie zachowywały się w stanie nieważkości kultury archaeonów?
Prawie natychmiast wykluczył tę ewentualność. Zmiany były zbyt drastyczne. Sama nieważkość nie mogła sprawić, żeby jednokomórkowy organizm przeobraził się w dziwną zieloną substancję.
Następnym promem przyślemy wam próbkę kultury nr 23 – dopisał. – Proszę o kontakt, jeśli macie jakieś dalsze instrukcje.
Wzdrygnął się, słysząc nagłe stuknięcie szuflady. Odwrócił się i zobaczył Kenichiego Hirai, który pracował przy swoim regale. Od jak dawna tu siedział? Japończyk tak cicho wsunął się do laboratorium, że Bill w ogóle go nie usłyszał. W świecie, gdzie nie ma „góry” i „dołu”, gdzie nie można usłyszeć czyichś kroków, werbalne pozdrowienie jest czasami jedynym sposobem, by zwrócić uwagę na swoją obecność.
Czując na sobie spojrzenie Amerykanina, Kenichi skinął po prostu głową i wrócił do pracy. Jego milczenie irytowało Billa. Kenichi stał się kimś w rodzaju nawiedzającego stację ducha, zakradając się bez słowa do różnych modułów i napędzając wszystkim stracha. Bill wiedział, że Japończyk ma kompleksy z powodu słabej znajomości angielskiego, i żeby uniknąć upokorzeń, postanowił rozmawiać bardzo mało albo wcale. Mimo to, wpływając do modułu, mógł przynajmniej powiedzieć „cześć”, żeby nie szarpać nerwów kolegom.
Bill ponownie skupił uwagę na próbówce nr 23. Ciekawe, jak ta galaretowata masa będzie wyglądać pod mikroskopem, pomyślał.
Wsunął próbówkę do pleksiglasowej komory rękawicowej, zamknął zasuwkę i wsunął dłonie w rękawice. Wiedział, że jeśli dojdzie do wycieku, masa i tak pozostanie w komorze. W innym przypadku unoszące się w stanie nieważkości bańki cieczy mogły poważnie zaszkodzić okablowaniu elektrycznemu stacji. Delikatnie otworzył probówkę. Wiedział, że jej zawartość jest pod ciśnieniem; widział, jak wybrzuszyła się pokrywka. Mimo to był zszokowany, gdy wyskoczyła z hukiem niczym korek od szampana.
Niebieskozielona substancja rozprysnęła się po ścianach komory i przywarła do nich na chwilę, drżąc jak żywa. Ale przecież była żywa: tworzyły ją miliony mikroorganizmów połączonych galaretowatą osnową.
– Bill, musimy porozmawiać.
Ten głos zaskoczył go. Szybko zakorkował z powrotem próbówkę i odwrócił się do Michaela Griggsa, który właśnie wpłynął do laboratorium. Tuż za nim unosiła się Diana. Jacy oni piękni, pomyślał. Oboje wyglądali na zgrabnych i wysportowanych w swoich granatowych koszulkach NASA i kobaltowego koloru szortach.
– Diana powiedziała mi, że masz kłopoty – oświadczył Griggs. – Rozmawialiśmy z Houston. Uważają, że byłoby dobrze, gdybyś rozważył wzięcie jakichś leków. Żeby przetrwać następnych kilka dni.
– Musieliście napędzić stracha Houston.
– Martwią się o ciebie. Wszyscy się martwimy.
– Słuchaj, moja uwaga na temat CRV była czysto teoretyczna…
– Ale wszystkich nas wyprowadziła z równowagi.
– Nie potrzebuję valium. Po prostu dajcie mi spokój. Wyjął próbówkę z komory rękawicowej i wsunął ją z powrotem w otwór pojemnika z kulturami. Był teraz zbyt zdenerwowany, żeby pracować.
– Musimy ci ufać, Bill. Tu, na górze, musimy na sobie polegać.
Bill odwrócił do niego rozwścieczoną twarz.
– Czy widzisz przed sobą majaczącego szaleńca? Powiedz!
– Myślisz teraz o swojej żonie. Rozumiem to i…
– Niczego nie rozumiesz. Wątpię, żebyś w ostatnich dniach poświęcał zbyt wiele myśli swojej własnej żonie…
Rzucił znaczące spojrzenie Dianie, a potem pokonał cały moduł i wpłynął do węzła. Miał zamiar zajrzeć do modułu mieszkalnego, ale zatrzymał się, widząc tam Luthera, który przygotowywał sobie obiad.
Nie ma gdzie się schować, pomyślał. Człowiek nigdzie nie jest sam.
Czując, jak łzy podchodzą mu do oczu, wycofał się z powrotem do węzła.
Odwrócony plecami do innych, patrzył przez okno na Ziemię. W polu widzenia pojawiło się już wybrzeże Pacyfiku. Kolejny wschód i kolejny zachód.
Kolejna wieczność, którą musiał przeczekać.
Kenichi patrzył, jak Griggs i Diana wypływają z modułu laboratoryjnego, pomagając sobie nawzajem dobrze obliczonymi pchnięciami. Poruszali się z gracją, podobni jasnowłosym bogom. Często obserwował ich, kiedy nie zdawali sobie z tego sprawy. Szczególnie lubił przyglądać się Dianie Estes, kobiecie o tak jasnych włosach i tak bladej