się i po raz pierwszy spojrzał na Emmę, natychmiast coś między nimi zaiskrzyło.
Teraz miał dziesięć lat więcej, jego ciemne włosy przetykała siwizna, a ramiona ponownie uginały się ze zmęczenia. Nie widziała go od trzech tygodni, odbyła z nim tylko przed kilku dniami rozmowę przez telefon, która szybko zmieniła się w kolejną głośną kłótnię. Ostatnio w ogóle nie potrafili się racjonalnie zachowywać, nie mogli zamienić spokojnie nawet kilku słów.
Nic dziwnego, że idąc ku niemu korytarzem, czuła, jak ogarnia ją niepokój.
Pierwszy zauważył ją Hank Millar i jego twarz natychmiast stężała, jakby wiedział, że zaraz dojdzie do bitwy, i chciał dać nogę, nim zacznie się strzelanina. Jack również musiał spostrzec zmianę wyrazu twarzy Hanka, bo odwrócił się, żeby zobaczyć, co ją spowodowało.
Na widok Emmy zastygł w bezruchu i w pierwszej chwili na jego wargach pojawiło się coś w rodzaju spontanicznego uśmiechu. Tak jakby był jednocześnie zdziwiony i ucieszony tym, że ją widzi. Po chwili jednak opanował się, uśmiech zniknął i jego miejsce zajęło spojrzenie, które nie było ani przyjazne, ani wrogie, po prostu obojętne. Spojrzenie kogoś obcego, właściwie bardziej bolesne, pomyślała, niż otwarta wrogość. Wiedziałaby wtedy przynajmniej, że żywi do niej jakieś uczucia, że z małżeństwa, które było kiedyś szczęśliwe, pozostały choćby porozbijane szczątki.
Zorientowała się, że odpowiada na jego zimny wzrok tak samo obojętnym spojrzeniem.
– Gordon powiedział mi o Debbie – oznajmiła, zwracając się do obu mężczyzn.
Hank zerknął na Jacka, mając nadzieję, że ten odezwie się pierwszy.
– Jest wciąż nieprzytomna – powiedział w końcu. – Jeśli chcesz się do nas przyłączyć, to proszę. Odprawiamy tu coś w rodzaju czuwania.
– Tak, oczywiście – odparła, ruszając w stronę poczekalni.
– Emmo! – zawołał za nią Jack. – Możemy porozmawiać?
– Zobaczę się z wami później – powiedział Hank, wycofując się pośpiesznie korytarzem.
Poczekali, aż zniknie za rogiem, i spojrzeli na siebie.
– Z Debbie nie jest najlepiej – stwierdził Jack.
– Co się stało?
– Miała krwotok nadtwardówkowy. Przyjechała przytomna, mówiła. A potem w ciągu zaledwie kilku minut jej stan znacznie się pogorszył. Zajmowałem się wtedy innym pacjentem. Nie zorientowałem się od razu. Zrobiłem jej trepanację dopiero wtedy, gdy… – przerwał i uciekł spojrzeniem w bok. – Jest teraz na respiratorze – dodał.
Emma chciała go dotknąć, lecz powstrzymała się, wiedząc, że na pewno odtrąci jej dłoń. Od dawna już nie przyjmował od niej żadnych słów pociechy. Bez względu na to, co mówiła i jak szczere były jej intencje, zawsze podejrzewał, że się nad nim lituje. A tego nie tolerował.
– To była trudna diagnoza – przyznała tylko.
– Powinienem postawić ją wcześniej.
– Powiedziałeś, że jej stan szybko się pogorszył. Nie analizuj, co by było, gdyby.
– Takie gadanie na pewno nie poprawia mi samopoczucia.
– Nie staram się wcale poprawić ci samopoczucia!
– odparła poirytowana. – Stwierdziłam tylko, że twoja diagnoza była trafna. I postępowałeś zgodnie z nią. Czy nie możesz sobie choć raz odpuścić?
– Słuchaj, tu wcale nie chodzi o mnie – odpalił. – Chodzi o ciebie.
– Co to ma znaczyć?
– Debbie na pewno szybko nie opuści szpitala. A to oznacza, że Bill…
– Wiem. Gordon Obie pozwolił mi lecieć.
– To już postanowione? – zapytał po chwili Jack. Pokiwała głową.
– Bill wraca do domu. Lecę następnym promem, żeby go zastąpić. – Jej wzrok powędrował ku oddziałowi intensywnej terapii. – Mają dwoje dzieci – dodała cicho. – On nie może tam zostać. Nie przez kolejne trzy miesiące.
– Nie jesteś przecież gotowa. Nie miałaś czasu…
– Będę gotowa – odparła, odwracając się.
– Emmo…
Wyciągnął rękę, żeby ją zatrzymać. Dotyk jego dłoni kompletnie ją zaskoczył. Zmierzyła go ostrym wzrokiem i od razu ją puścił.
– Kiedy wyjeżdżasz do Centrum Kennedy’ego? – zapytał.
– Za tydzień. Na kwarantannę.
Najwyraźniej wytrąciło go to z równowagi. Przez chwilę nie odzywał się, próbując przyswoić sobie tę wiadomość.
– Skoro o tym mowa, czy mógłbyś podczas mojej nieobecności zaopiekować się Humphreyem?
– Nie możesz go oddać do schroniska?
– Trzymanie go przez trzy miesiące w zagrodzie byłoby okrutne.
– Czy ten mały potwór ma już wyrwane pazury?
– Daj spokój, Jack. On drapie różne rzeczy tylko wtedy, gdy czuje się ignorowany. Zwracaj na niego uwagę, to zostawi twoje meble w spokoju.
– Doktor McCallum proszony jest na izbę przyjęć – zabrzmiało w głośnikach. – Doktor McCallum proszony jest na izbę przyjęć.
– Musisz chyba iść – powiedziała i odwróciła się, zamierzając odejść.
– Zaczekaj. To dzieje się zbyt szybko. Nie mieliśmy czasu porozmawiać.
– Jeśli chodzi o rozwód, mój adwokat może ci udzielić odpowiedzi na wszystkie pytania, kiedy mnie nie będzie.
– Nie! – odparł i wzdrygnęła się, słysząc złość w jego glosie. – Nie, nie chcę rozmawiać z twoim adwokatem!
– Więc co chcesz mi powiedzieć?
Wpatrywał się w nią przez moment, jakby nie potrafił znaleźć odpowiednich słów.
– Chodzi mi o tę misję – wykrztusił w końcu. – Jest zbyt pośpiesznie organizowana. Nie podoba mi się to.
– Co to znaczy?
– Dołączono cię w ostatniej chwili. Lecisz z inną załogą.
– Vance jest świetnym dowódcą. Nie mam żadnych obaw, jeśli idzie o ten lot.
– A pobyt na stacji? Może się przeciągnąć do sześciu miesięcy.
– Poradzę sobie.
– Ale to niezgodne z planem. Wszystko jest robione na łapu-capu.
– Więc co twoim zdaniem powinnam zrobić, Jack? Wycofać się?
– Nie wiem! – Sfrustrowany przeczesał dłonią włosy. – Nie wiem.
Przez chwilę oboje stali w milczeniu. Żadne nie wiedziało, co powiedzieć, i żadne nie chciało zakończyć tej rozmowy. Siedem lat małżeństwa, pomyślała, i tak to wygląda. Dwoje ludzi, którzy nie potrafią ze sobą wytrzymać i mimo to nie są w stanie się rozstać. A teraz nie ma już czasu, żeby to naprawić.
– Doktor McCallum proszony jest pilnie na izbę przyjęć!
– zabrzmiało kolejne wezwanie.
Jack posłał jej rozdarte spojrzenie.
– Emmo…
– Idź, Jack – ponagliła go. – Potrzebują cię.
McCallum spojrzał na nią