podczas gdy Ken Blankenship ma treść, lecz brakuje mu stylu.
– Pyta pan, dlaczego inne państwa nie uczestniczą w tym wysiłku finansowym – odparł gładko Cornell. – Otóż chcę pana zapewnić, że owszem, uczestniczą. Ta stacja jest naprawdę międzynarodowa. Prawdą jest, że Rosjanom brakuje gotówki. Prawdą jest, że musieliśmy uzupełnić ich zaległości. Ale bardzo zależy im na tej stacji. Wysłali tam swojego kosmonautę i mają wszelkie powody, żeby pomóc nam ją utrzymać. A do czego jest nam potrzebna ta stacja? Proszę spojrzeć chociażby na badania w dziedzinie biologii i medycyny. A także materiałoznawstwa. Geofizyki. Korzyści, jakie przyniosą, będą widoczne już za naszego życia.
Na widowni wstał kolejny polityk i Gordon poczuł, jak skacze mu ciśnienie. Jeśli istniał ktoś, kim pogardzał bardziej niż senatorem Parishem, to tą osobą był kongresman z Montany, Joe Bellingham, facet o urodzie kowboja z reklamy Marlboro i kompletny naukowy ignorant. Podczas swojej ostatniej kampanii domagał się, by w szkołach mówiono o dziele stworzenia. Wyrzućcie podręczniki biologii i otwórzcie zamiast tego Biblię. Uważa pewnie, że rakiety fruwają na skrzydłach aniołów.
– Czy musimy dzielić się najnowocześniejszą technologią z Rosjanami i Japończykami? – zapytał Bellingham. – Niepokoi mnie, że zdradzamy im za darmo nasze naukowe sekrety. Hasło międzynarodowej współpracy brzmi bardzo pięknie, ale co ich powstrzyma przed użyciem tej wiedzy przeciwko nam? Dlaczego mielibyśmy ufać Rosjanom?
Strach i paranoja. Ignorancja i przesądy. Za dużo tego było w tym kraju. Wystarczyło posłuchać przez chwilę Bellinghama, żeby wpaść w depresję. Gordon odwrócił się zdegustowany.
W tym samym momencie spostrzegł Hanka Millara, wchodzącego z zatroskaną miną na podium. Millar był szefem Biura Astronautów. Patrzył wprost na Gordona, który natychmiast zrozumiał, że wyłonił się jakiś problem.
Dyskretnie zszedł z podium i dwaj mężczyźni wyszli na korytarz.
– Co się stało?
– Był wypadek. Poszkodowaną jest żona Billa Haninga. Z tego, co wiemy, nie wygląda to najlepiej.
– Jezu!
– Bob Kittredge i Woody Ellis czekają w dziale public relations. Musimy wszyscy porozmawiać.
Gordon pokiwał głową, po czym spojrzał przez przeszklone drzwi audytorium na kongresmana Bellinghama, który wciąż perorował o tym, jak groźne jest dzielenie się najnowszą technologią z komuchami. Z ponurą miną wyszedł w ślad za Millarem na dwór i ruszył do sąsiedniego budynku.
Spotkali się w pokoju na zapleczu. Kittredge, dowódca lotu numer 162, był czerwony ze zdenerwowania. Woody Ellis, pełniący funkcję dyrektora lotu międzynarodowej stacji kosmicznej, wydawał się znacznie spokojniejszy, ale Gordon nigdy nie widział go zdenerwowanego, nawet w najbardziej kryzysowej sytuacji.
– Jak poważny był ten wypadek? – zapytał.
– Samochód pani Haning uczestniczył w dużym karambolu na drodze międzystanowej numer czterdzieści pięć – odparł Hank. – Ambulans odwiózł ją do szpitala Memorial Southeast. Dyżur na izbie przyjęć pełnił wtedy Jack McCallum.
Gordon kiwnął głową. Wszyscy dobrze znali Jacka McCalluma. Nie wchodził już w skład korpusu astronautów, wciąż jednak znajdował się na liście czynnych lekarzy agencji. Rok temu zrezygnował z większości obowiązków w NASA, żeby pracować w lecznictwie prywatnym.
– To Jack poinformował nas o Debbie – dodał Hank.
– Powiedział coś o jej stanie?
– Poważny uraz głowy. Leży w śpiączce na oddziale intensywnej terapii.
– Jakie są prognozy?
– Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. – W ciszy, która zapadła, wszyscy zastanawiali się, co ta tragedia może oznaczać dla NASA. Hank westchnął. – Będziemy musieli powiedzieć Billowi o wypadku. Nie możemy tego przed nim ukrywać. Problem polega na tym… – zaczął i urwał.
Nie musiał mówić dalej; wszyscy wiedzieli, na czym polega problem.
Bill Haning znajdował się teraz na orbicie, na pokładzie stacji kosmicznej. Z zaplanowanego na cztery miesiące pobytu minął zaledwie miesiąc. Wiadomość o tragedii mogła go załamać. Ze wszystkich problemów, z którymi astronauci borykają się podczas długiego pobytu w kosmosie, najgroźniejsze są według NASA problemy natury emocjonalnej.
Astronauta, który wpadł w depresję, mógł przyczynić się do niepowodzenia całej misji. Coś podobnego wydarzyło się przed kilku laty na Mirze, kiedy Wołodia Diezkurow został poinformowany o śmierci swojej matki. Na kilka dni zamknął się w jednym z modułów stacji i nie chciał w ogóle rozmawiać z centrum kontroli lotów w Moskwie. Jego rozpacz zakłóciła pracę całej załogi Mira.
– Są do siebie bardzo przywiązani – mruknął Hank. – Już teraz mogę wam powiedzieć, że Bill nie zniesie tego dobrze.
– Uważasz, że powinniśmy go zmienić? – zapytał Gordon.
– Przy następnym planowanym locie promu. I tak będzie mu bardzo ciężko przez następne dwa tygodnie. Nie możemy od niego żądać, żeby spędził tam pełne cztery miesiące. Mają dwójkę małych dzieci – dodał półgłosem Hank.
– Jego zmienniczką jest Emma Watson – powiedział Woody Ellis. – Możemy wysłać ją rejsem numer sto sześćdziesiąt. Z załogą Vance’a.
Gordon pilnował się, żeby nie okazać żadnego zainteresowania, kiedy padło nazwisko Watson. Żadnych emocji.
– Co o niej sądzicie? – zapytał. – Czy jest gotowa polecieć trzy miesiące wcześniej?
– I tak miała zastąpić Billa. Śledzi na bieżąco wszystkie prowadzone na pokładzie eksperymenty. Dlatego uważam, że ta opcja jest do przyjęcia.
– Nie jestem z tego zadowolony – stwierdził Bob Kittredge.
Gordon westchnął ciężko.
– Nie spodziewałem się, że będziesz – poinformował dowódcę lotu.
– Watson stanowi integralną część mojej załogi.
Stworzyliśmy zgrany zespół. Nie chciałbym go rozbijać.
– Startujecie dopiero za trzy miesiące. Macie czas na dobranie nowego członka załogi.
– Utrudniacie mi moje zadanie.
– Chcesz powiedzieć, że w tym czasie nie zdołasz stworzyć nowego zespołu?
Kittredge zacisnął wargi.
– Twierdzę tylko, że moja załoga jest w tej chwili zgranym zespołem. Utrata Watson jest nam bardzo nie na rękę.
Gordon spojrzał na Hanka.
– A co z załogą lotu numer sto sześćdziesiąt? Z Vance’em i jego ludźmi?
– Z ich strony nie ma żadnych problemów. Watson będzie po prostu zwykłą pasażerką. Dostarczą ją na pokład stacji podobnie jak każdy inny bagaż.
Gordon zastanawiał się. Mówili na razie o opcjach, a nie o czymś pewnym. Być może Debbie Haning obudzi się ze
śpiączki i Bill zostanie na stacji zgodnie z planem. Podobnie jak wszyscy pracownicy NASA wiedział jednak, że trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność, że trzeba mieć alternatywne plany na wypadek, gdyby zdarzyło się A, B lub C.
Spojrzał na Woody’ego Ellisa, który kiwnął potakująco głową.
– W porządku – mruknął w końcu. – Znajdźcie mi Emmę Watson.
Emma zobaczyła go na samym końcu korytarza. Rozmawiał z Hankiem Millarem i chociaż był odwrócony do niej plecami