Remigiusz Mróz

Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8


Скачать книгу

zawsze czuła specyficzną więź z dziewczynką, choć przypuszczała, że prędzej czy później zacznie ona słabnąć. Stało się jednak inaczej – od pewnego czasu emocjonalny związek zacieśniał się jeszcze mocniej. Chyłka zdawała sobie sprawę z powodu takiego stanu rzeczy. Po stracie dziecka w jej sercu powstała wyrwa, którą uczucia wobec siostrzenicy mogły przynajmniej częściowo zasypać.

      – Tak piszą na Facebooku – dodała dziewczynka, schodząc z ostatniego stopnia. – Że ich umordowała, żeby sama mogła przeżyć.

      Takie słowa z ust sześciolatki, w dodatku wypowiadane zupełnie bez emocji, uświadamiały Chyłce, że znieczulica jest cechą przyrodzoną wszystkich, którzy od pewnego czasu trafiają na ten świat. Właściwie nie miała nic przeciwko temu, bo dawało to nadzieję, że kolejne pokolenia lepiej poradzą sobie z dorosłością.

      – To tylko plotki, kochanie – odezwała się Magdalena. – I nie powinnaś w ogóle…

      – Podobno obcięła rękę jednemu z nich i ją zjadła.

      Julian odchrząknął nerwowo i z powagą – jak tylko ojciec potrafi.

      – Tak to jest – dodała rzeczowo młoda. – Takie rzeczy czasem się zdarzają.

      – I to nie od dziś – włączyła się chętnie Joanna. – Głowił się nad tym już Karneades z Cyreny w drugim wieku przed naszą erą.

      Dziewczynka ochoczo pokiwała głową.

      – Tak czy inaczej, szykuje się głośna sprawa – wtrącił Brencz.

      Chyłka zmrużyła oczy i posłała mu długie spojrzenie.

      – Próbujesz skończyć temat kanibalizmu, zanim na dobre się w niego wgryziemy? – spytała.

      – Mówię tylko, że może to coś w sam raz dla Żelaznego & McVaya.

      Joanna prychnęła.

      – Prędzej powstanie linia tramwajowa z Woli na Wilanów, przedłużenie Woronicza do Żwirki i Wigury, a Zordon zamówi sobie w knajpie krwisty stek.

      – Moglibyście na tym…

      – Nie ma mowy.

      – Nie bierzesz pod uwagę, że…

      – Nie i koniec. Sprawa zamknięta jak Saska Kępa w trakcie meczu reprezentacji na Narodowym – ucięła Chyłka.

      – Nie za dużo tych miejskich porównań?

      – Nigdy. Warszawa ma moją dozgonną miłość – zadeklarowała. – Podobnie jak beznadziejne sprawy, ale w tym konkretnym wypadku uczucia muszę odsunąć na bok.

      – Bo?

      – Bo obrona Kabelis to rzecz wizerunkowo z góry przegrana – odparła, wskazując ekran, na którym pokazywano zdjęcie Klary wprowadzanej do niewielkiego budynku. – Uwalisz sprawę, to wszyscy będą mówić, że jesteś nieskuteczny. Wygrasz, to zarzucą ci, że bronisz potwora.

      – Bez przesady.

      – Tu nie ma miejsca na przesadę. Ludzie ją znienawidzą – rzuciła Chyłka bez wahania. – Teraz wszyscy jeszcze się zastanawiają, jak do tego podejść, ale zapewniam cię, że za kilka dni Kabelis stanie się obiektem zmasowanego hejtu. Przypomnij sobie, co się działo z Bieleckim po tym, jak ratował życie na…

      Gaszerbrumie? K2? Chyłka nie mogła wyłowić z pamięci konkretnej góry. Pamiętała za to tę metaforyczną, która wypiętrzyła się z gnoju wylewanego pod adresem Bogu ducha winnego wspinacza.

      – Na Broad Peaku – dopowiedział Brencz. – No tak…

      – Nie ma szans, żebyśmy to wzięli. I żadne pieniądze tego nie zmienią.

      Nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Zarówno jej samej, jak i kancelarii mocno oberwało się po sprawie Rafała Kranza. Stawanie w obronie człowieka, a szczególnie ginekologa, który atakował kobiety, nigdy nie było dobrym pomysłem. Wtedy jednak nie mieli wyjścia – teraz wręcz przeciwnie. Niepotrzebna była im kolejna niebezpieczna PR-owo sprawa.

      Rozmawiali o niej jeszcze przez bite dwie godziny, zanim Chyłka w końcu wysłała Kordianowi wcześniej uzgodniony sygnał, że najwyższa pora się ewakuować. Było nim niezawodne kopnięcie pod stołem.

      Pożegnali się wylewnie z domownikami, pogłaskali starego psa Brenczów i z szerokimi uśmiechami oznajmili, że spotkanie trzeba jak najszybciej powtórzyć. Kiedy weszli z powrotem do iks piątki, obydwoje głośno odetchnęli.

      – Nigdy więcej – odezwała się Chyłka, wciskając guzik startu.

      Silnik mruknął przyjemnie, a zaraz potem z porządnego systemu stereo ryknęły gitary elektryczne.

      – Mogło być gorzej – odparł Kordian. – Wyobraź sobie, co by było, gdyby nie temat Klary.

      – Z pewnością gadalibyśmy o twoich nawykach żywieniowych, mojej ciąży i retrowirusach na cztery litery.

      Oryński spojrzał na nią, gdy wycofywała na ulicę. Miał wrażenie, że nawet nie zerknęła w lusterko, więc sam obrócił się przez ramię. Kątem oka dostrzegł czarny, cylindryczny pojemnik na tylnym siedzeniu.

      – Co to jest? – spytał.

      Joanna spojrzała na przypominający rulon przedmiot.

      – Ty mi powiedz. Sam to przytaszczyłeś.

      – Pierwsze widzę.

      – Mhm.

      – Mówię poważnie.

      Chyłka spojrzała na niego, by upewnić się, że faktycznie nie żartuje. Potem zerknęła na tylne siedzenie i natychmiast wcisnęła pedał hamulca. Iks piątka zatrzymała się, jakby wrosła w ziemię.

      Joanna rozejrzała się nerwowo.

      – Co to, kurwa, jest? – wypaliła.

      Oboje odwrócili się i wbili wzrok w pojemnik, jakby miał się okazać ładunkiem wybuchowym.

      – I skąd to się tu wzięło?

      – Zamknęłaś samochód przed wyjściem?

      – A jak myślisz?

      Oryński drgnął, chcąc sięgnąć po czarny przedmiot, ale Chyłka natychmiast go powstrzymała.

      – Daj spokój – rzucił. – Przecież to nie…

      – Nie wiesz, co to jest, więc łapy przy sobie.

      Nie wydawał się przekonany, wyraźnie bagatelizował potencjalne zagrożenie. Nie bez znaczenia było to, że wypił u Magdaleny kilka kieliszków więcej, niż powinien.

      – Nikt nie podrzucił ci nowiczoka do samochodu – zastrzegł. – Bomby też nie. A już z pewnością nie takiej, która byłaby na pierwszy rzut oka widoczna.

      – Nie boję się, że to pierdyknie ci w rękach, Zordon. Nie chcę po prostu, żebyś zatarł ewentualne ślady.

      Kiedy otworzyła drzwi, on zrobił to samo. Wyszli z auta, Joanna natychmiast zapaliła papierosa, a zaraz potem zaczęli przyglądać się pojemnikowi. Jako pierwszy napis na boku dostrzegł Kordian.

      – H2SO4 – odczytał. – Mówi ci to coś?

      Chyłka niemal zakrztusiła się dymem. Odrzuciła papierosa na bok, po czym nachyliła się nad cylindrycznym przedmiotem. Oryński zbliżył się z drugiej strony i przez moment wyglądali, jakby starali się ostrożnie podejść spłoszone zwierzę.

      – Kwas siarkowy – odezwała się, a potem mimo woli przesunęła dłonią po bliźnie na szyi. – Jakiś skurwysyn podrzucił mi kwas siarkowy do auta – dodała.

      Zanim