domu.
Zdążył wyjąć z kartonu przy biurku kilka rzeczy, zanim rozległo się łomotanie do drzwi. Nie czekając na zaproszenie, Chyłka raptownie je otworzyła.
Oryński obejrzał się przez ramię i odłożył na blat dwie spinki do mankietów.
– Meblujesz się à la Artur? – spytała podejrzliwie. – Czy szukasz sobie atrybutu władzy, której nie masz?
– Nie, po prostu… – Urwał i machnął ręką. – A ty naprawdę nie musisz pukać, skoro i tak…
– Kultura tego wymaga. A ja jestem jej ostoją w tej firmie.
– Oczywiście.
– Widzisz to inaczej?
– Nie, nie. W firmie jak najbardziej – odparł. – Gorzej w domu.
– Do czego niby pijesz?
– Do tego, że zdarza ci się wchodzić bez pukania do łazienki, kiedy myję zęby, a potem bez słowa siadać na…
– Bo to moja łazienka – ucięła. – Poza tym jeśli nie mogę przy tobie spokojnie się wydryzdać, jakim cudem mam spędzić z tobą resztę życia?
– Wydryzdać?
– Uwolnić nadmiar balastu z pęcherza, Zordon.
– Tak, wiem, ale… – Znów urwał i pokręcił głową. – Mniejsza z tym. Masz coś konkretnego?
Rezolutnie skinęła na niego ręką, po czym oboje ruszyli korytarzem na tyle szybko, by Oryński bez słów zrozumiał, że partnerka zrobiła postępy.
– Wyciągaj notes i zapisuj, żeby nie było jak z Abrahamem Lincolnem w Bloomington – poradziła, kiedy torowali sobie drogę do windy.
– Chyba nie znam tego kazusu.
– Abe wygłosił tam tak inspirujące przemówienie, że dziennikarze zamiast notować, słuchali go z rozdziawionymi paszczami. I przez to nie zachował się żaden zapis tamtej mowy. Przepadła zupełnie.
– To niefartownie.
Weszli do windy, a Chyłka czym prędzej wybrała parter.
– Prześledziłam jeszcze raz wszystko, co związane z Klarą – zaczęła. – Szczególnie filmiki, które kręciła w górach, i trochę wywiadów. Wylewna, medialna kobitka. Wiedziałeś, że wspinała się na Kanczendzongę, żeby odnaleźć Wandę Rutkiewicz?
– Znaczy się jej ciało?
– Właśnie nie. Kabelis rozpętała burzę w mediach, bo twierdziła, że nasza najwybitniejsza alpinistka nie zmarła na górze, tylko przeszła na drugą stronę i wciąż żyje w jednym z tamtejszych klasztorów.
Oryński spojrzał na Joannę z powątpiewaniem.
– Podobną wersję przedstawiała matka Wandy, ale mniejsza z tym. Klarze rozchodziło się głównie o szum medialny, potrzebowała sponsorów i łaknęła rozgłosu. Krytykowano ją za to w środowisku, ale niewiele sobie z tego robiła. I uzbierała po tej akcji wystarczająco dużo ofert sponsorskich, żeby ze spokojem wypiąć się na resztę towarzystwa.
– Medialny drapieżnik?
– Na to wygląda – odparła Joanna, kiedy winda dotarła na parter. Oboje szybkim krokiem z niej wyszli, a przed opuszczeniem Skylight skinęli jeszcze głowami do obsługi w Costa Coffee.
Chwilę później zasiedli w zaparkowanej w Złotych Tarasach iks piątce.
– Z Kabelis był tylko jeden problem.
– Z tego, co mówisz, chyba więcej niż jeden.
– Mam na myśli kłopot praktyczny – odparła Chyłka, przesuwając listę kontaktów na ekranie komputera pokładowego. – Klara ni w ząb nie zna angielskiego. Nigdy nie nauczyła się ani tego, ani żadnego innego języka, przez co towarzystwo innych wspinaczy z Polski to dla niej absolutna konieczność.
– Przypuszczam, że niełatwo jest jej znaleźć chętnych?
Joanna nie odpowiedziała. Wybrała numer Paderborna i kiedy odchrząknęła, Oryński zrozumiał, że to zapewne ten moment, w którym nauczony kazusem Lincolna, powinien zacząć notować.
Prokurator odebrał dopiero za drugim razem, kiedy mknęli już Alejami Jerozolimskimi w kierunku placu Zawiszy.
– Jak miło, że… – zaczął Olgierd Paderborn.
– Macie przejebane jak stąd do wieczności – wpadła mu w słowo Joanna.
Ripostą było chwilowe milczenie.
– My? – odezwał się w końcu Olgierd.
– Prokuratura.
– Znowu wydłużyli nam wiek emerytalny? Obcięli emerytury?
– Nie, ale w porównaniu z gównoburzą, która przejdzie dzisiaj nad Okęciem, to byłoby nic.
– Chyba pominąłem jakąś prognozę, bo żadnych lotów nie odwołano.
– Pominąłeś znacznie więcej, Pader. Ty i twoja kontrola prokuratorskich lotów w sprawie Klary Kabelis.
Z głośników dobiegło niepewne, ciche chrząknięcie.
– Bronicie jej?
Chyłka zignorowała pytanie.
– Słuchaj mnie teraz wyjątkowo uważnie, bo jeśli uronisz choć kroplę, nie dostaniesz dolewki – rzuciła. – Jestem w drodze na lotnisko i mam zamiar sprawić, że ta dziewczyna zostanie natychmiast zwolniona.
– Powodzenia.
– W dupę je sobie wsadź – odparła od razu. – Mnie ono niepotrzebne. W zupełności wystarczy mi znajomość przepisów prawa.
– To znaczy?
W przypadku każdego innego prokuratora Kordian podejrzewałby, że rozmówca jedynie gra głupa. Olgierd nie zwykł jednak tego robić – zdziwienie w jego głosie jednoznacznie świadczyło, że nie wie, w czym rzecz.
– Nie masz pojęcia, że Klara nie zna angielskiego, prawda? – spytała Joanna. – Nie wspominając już o tym, że po nepalsku nie potrafiłaby nawet oznajmić Szerpom, że chce iść w góry.
Paderborn milczał, ale na tym etapie musiał już się zorientować, że w istocie ma problem.
– Przypomnę ci rozwój wypadków – ciągnęła Chyłka. – Miejscowi śledczy ją zamknęli, a Kabelis nie skontaktowała się z polskim konsulem. Nie miała też do dyspozycji tłumacza.
– I?
– I może wszystko byłoby okej, gdyby nie to, że Nepalczycy umieścili ją w areszcie. Nie w naszej ambasadzie, jak to się normalnie dzieje w przypadku deportowanych.
– Nadal nie wiem, czego ode mnie…
– Artykuł szósty Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności.
Olgierd prychnął do słuchawki.
– Punkt trzeci jest dość obszerny, ale powinieneś go przeczytać. Jest tam mowa o prawie do bezpłatnego tłumacza, o informacji na temat zatrzymania i…
– To europejska umowa. Mówimy o Nepalu.
– Tak, ale jej znajomość przyda ci się na zaś – odparła z zadowoleniem Joanna, przyspieszając, by zdążyć na końcówkę żółtego światła przy zjeździe na Raszyńską. – Bo wyraźnie macie braki w prawie międzynarodowym. Poszperaj trochę, znajdziesz aż nadto przepisów o obowiązku zapewnienia tłumacza, by zatrzymany za granicą wiedział po pierwsze, za co pakują go za kratki, po drugie, co mu grozi, po trzecie, jak może się bronić