wszystkie osiemnaście wyznań jednym głosem wołało; nie może! nie może!
Istniała w Coketown czytelnia-księgarnia; dostęp do niej był bardzo łatwy dla pospólności. Gradgrind męczył umysł swój niesłychanie, aby dojść, co i dlaczego ludzie czytają w tej czytelni-księgarni: małe strumyki rubryk statystycznych o tym przedmiocie spływały periodycznie do Wielkiego Oceanu tablicy statystycznej – oceanu, w którego głębiach pogrążający się nurek zawsze powracał w chorobliwym stanie umysłu. Krwawiąca serce okoliczność, fakt smutny był widoczny: uczęszczający do czytelni-księgarni ciągle znajdowali się w stanie zadziwienia. Dziwowali się oni naturze ludzkiej, namiętnościom ludzkim, nadziejom i obawom, walkom, zwycięstwom i przegranym; zajęciom, radościom i goryczom, istnieniu i zgonowi niewiast i mężów, znajdujących się na tym padole płaczu! Ileż to razy po piętnastogodzinnej pracy zasiadali, by czytać prostą powieść o mężach i niewiastach prawie takich samych jak oni, i o dzieciach prawie takich samych, jak i ich dzieci. Zamiast Euklidesa cisnęli do łona Defoego i daleko więcej pokrzepieni byli czytaniem Goldsmitha niżeli Cockera.
Gradgrind ciągle zastanawiał się w myśli, w słowie i druku nad tak ekscentrycznym wynikiem statystyki i nigdy nie mógł zrozumieć, skąd się wzięła tak niepojęta suma.
– Jestem smutny bez końca, Luciu. Znienawidziłem życie zupełnie; nienawidzę wszystkich, oprócz ciebie – mówił młody Tomek siedząc kiedyś z siostrą o zmierzchu w owym pokoju, podobnym do salonu perukarza.
– Czyż nienawidzisz i Cesi, Tomku?
– Nienawidzę tego przymusu, który mi ją każe nazywać Jupe. Ale ona mnie nienawidzi – rzekł Tomasz ponuro.
– O, nie. Jestem tego pewna.
– Musi nienawidzić – rzekł Tomek. – Musi nienawidzić nas wszystkich jak jesteśmy. U nas, nim ją wychowają, pewno zamęczą. Już chodzi blada jak wosk, a tak ociężała prawie, jak ja. Młody Tomasz wygłaszał te zdania, siedząc okrakiem na krześle przed ogniem; na koniec oparł ręce na poręczy, a głowę pochmurną na rękach. Siostra jego trzymała się w najmroczniejszym zakątku przedkominkowym; to spoglądała na brata, to wpatrywała się w iskry wyskakujące z ogniska.
– Co do mnie – rzekł Tomek targając rękoma włosy swe na wszystkie strony – jestem osioł, wielki osioł! W oporze dorównywam osłu, ale w głupocie przewyższam go o wiele; tyleż używam życia, co i osioł, i także, jak jemu – chce mi się nieraz wierzgać.
– Tylko nie na mnie, spodziewam się, Tomku?
– Nie, Luciu! Ciebie nie chciałbym kopnąć. Ty dla mnie jesteś wyjątkiem. Wiem, jakim by okropnym więzieniem był ten... – Tomek zatrzymał się, aby obmyśleć dostatecznie pochlebny przymiotnik dla domowego ogniska, lecz zadowolił się tylko przyciskiem na następnych słowach:
– ten dom bez ciebie, Luciu!
– I ty to mówisz rzeczywiście, jak czujesz – prawdziwie?
– Naturalnie, że tak. Jakąż inną rację miałbym mówić o tym – odpowiedział Tomek pocierając twarz rękawem surduta, jakby chciał umartwić swe ciało, by znalazło się w tym samym stanie, co umysł.
– Bo widzisz, Tomku – rzekła siostra po chwili milczącego zapatrzenia się na pryskające iskry – kiedym dorastać zaczęła, nieraz siadałam tu marząc i rozmyślając, zdziwiona; jakie to jest nieszczęście, iż nie umiem pogodzić ciebie z domem rodzinnym tak, jakbym pragnęła tego; nie umiem wielu rzeczy, które inne dziewczęta potrafią. Nie mogę zagrać, zaśpiewać dla ciebie. Nie umiem nic takiego powiedzieć, co by mogło ulgę twej duszy przynieść; bo nigdy nie widziałam nawet rozrywek, nigdy nie czytałam wesołych a zajmujących książek – aby, mówiąc ci o tym, zrobić ci rozrywkę w twym smutku i zniechęceniu.
– I ja to samo zupełnie. W tym względzie obojeśmy równie nędzni, a w dodatku ja muł jestem; jeśli ojciec zamierzał ze mnie zrobić fanfarona lub muła – to, nie będąc fanfaronem, mułem być mi wypada. I jestem nim – rzekł Tomasz z rozpaczą.
– Bardzo to rzecz smutna – rzekła Ludwika po chwili milczenia, głosem zadumanym, ze swojego ciemnego kącika. – Bardzo smutna. To nieszczęście i dla ciebie, i dla mnie, Tomku.
– Tyś dziewczyna, Luciu, a dziewczęta łacniej wyplątują się z takich ostępów niżeli chłopcy. Tyś w moim mniemaniu doskonałością. Tyś jedyną mą pociechą i przyjemnością, tyś zdolna nawet takie miejsca rozjaśnić – a już ze mną, to potrafisz robić, co ci się podoba.
– Kochający z ciebie brat, Tomku, mniemasz więc, że zdolna jestem taki wpływ wywierać; ale ja jednak wiem, że to nieprawda. Wiedząc o tym, okrutnie się martwię. Wstała, pocałowała brata i powróciła do swego kącika.
– O, gdybym mógł zebrać wszystkie fakty, które nam nalano w głowę przez uszy – rzekł Tomasz, pogardliwie ścisnąwszy zęby – i wszystkie cyfry, i wszystkich ludzi, którzy je wymyślili,i gdybym mógł podłożyć pod nie tysiąc beczek prochu i wysadzić wszystko razem w powietrze! Jednak, być może, gdy już mnie oddadzą do Bounderby'ego – wynagrodzę sobie nudę całego życia.
– Wynagrodzisz sobie?...
– Spodziewam się! Zabawię się trochę, pozwolę sobie, coś zobaczę, coś posłyszę. Muszę wynagrodzić sobie to wychowanie, które odebrałem.
– Obyś się nie rozczarował przedwcześnie, Tomku! Pan Bounderby zgadza się w zdaniu z ojcem naszym; a daleko, daleko jest sroższy, a i w połowie nie tak dobry.
– Ba! – rzekł uśmiechając się Tomek – nie dbam o to, mając sposób udobruchania i ujeżdżenia starego Bounderby.
Cienie ich postaci zarysowały się na ścianie, ale cienie wysokich szaf pod nimi i nad nimi aż na suficie czerniały i zdawało się, że kształty brata i siostry wiszą w czarnej jakiejś pieczarze.
Bujna imaginacja – jeśliby rzecz tak zdradziecka mogła zamieszkać w tym domu – dojrzałaby w tych cieniach prorocze obrazy ich obecnych nadziei w ponurej przyszłości życia.
– Jakiż to tak umiejętny sposób ułaskawiania i ujeżdżania, Tomku? Czy to tajemnica?
– Jeśli to tajemnica, to niedaleko stąd się znajduje; owym sposobem jesteś ty sama. Jesteś jego cackiem, faworytką! Wszystko dla ciebie gotów uczynić. Kiedy mi powie coś nieprzyjemnego, to ja mu oświadczę, że moja siostra, Lucia, będzie tym urażona i zmartwiona; że ona zawsze utrzymywała, że pan Bounderby będzie dla mnie delikatniejszy i lepszy. Jeśli go to nie opamięta, to już nic tego nie dokaże.
Nie doczekawszy się od siostry ani słówka w tym względzie, Tomek zdawał się znudzony, ziewał i kręcił się na krześle i coraz silniej targał swe włosy; nareszcie spojrzał nagle na siostrę i zapytał:
– Co to? Tyś zasnęła, Luciu?
– Nie. Zapatrzyłam się w ogień, Tomku.
– Zdaje mi się, że ty daleko więcej upatrujesz w ogniu, niźli ja w nim widzę – rzekł Tomek – i to także jedna więcej korzyść z tego, że jesteś dziewczyną.
– Tomku! – pytała siostra powoli, dziwnym głosem, jak gdyby czytając w ogniu wypisane tam niewyraźnie słowa, które wymawiały jej usta – czy ty cieszysz się z przyszłego twego życia u pana Bounderby?
– Jedna rzecz będzie mi na pewno przyjemna – odpowiedział Tomek wstając i odtrącając krzesło – wyrwać się z tego domu nareszcie.
– Jedyna rzecz w tym przyjemna – powtórzyła Ludwika poprzednim dziwnym głosem – to wyrwać się z tego domu nareszcie. Tak.
– Zapewne – będzie mi przykro zostawić cię tutaj, opuścić samotną. Ale ja muszę oddalić się, czy chcę, czy nie chcę, wiesz Luciu;