czy z tysiąc milionów. A pokazało się, żem odpowiedziała mylnie.
– Naturalnie, że mylnie.
– Później pan M'Choakumchild powiedział, że spróbuje po raz ostatni i mówi: "Oto są statyści..." – Statystyki – poprawiła Ludwika.
Tak panno Ludwiko, ale one mi zawsze przypominają statystów i dlatego ciągle się mylę. Więc mówi: "Oto są statystyki wypadków na morzu. Znajduję w nich, że w danym czasie sto tysięcy osób wsiadło na okręty, a z nich tylko pięćset utonęło lub spaliło się. Jakiż więc jest to procent?" A ja rzekłam, panno Ludwiko – tu Cesia na dobre rozpłakała się z wielką skruchą za tak straszną pomyłkę – odpowiedziałam, że nie było żadnego procentu.
– Żadnego?
– Naturalnie, dla krewnych i przyjaciół osób zagubionych. Nigdy niczego się nie nauczę – dodała Cesia. – A co najgorsze, że chociaż mój ojciec pragnął, abym się wiele nauczyła, i chociaż sama tego pragnę przez pamięć na niego, obawiam się, że to mi się wcale nie podoba. Ludwika patrzała na tę piękną i skromną główkę, pochyloną w poczuciu własnego poniżenia, tak długo, aż Cesia podniosła ją, by spojrzeć w twarz swej towarzyszki. Wtedy Ludwika zapytała: – Czy ojciec twój tak wiele sam umiał, że życzył sobie, abyś i ty nabrała wiadomości, Cesiu?
Cesia wahała się z odpowiedzią i tak wyraźnie dała do zrozumienia, iż pamięta o rozkazie Gradgrinda, by o tym nie mówiła, że Ludwika musiała dodać: – Nikt nas nie słyszy, a gdyby kto słyszał, pewna jestem, iż nie dojrzałby nic złego w tak niewinnym zapytaniu.
– Nie, panno Ludwiko – odpowiedziała zachęcona Cesia kiwając główką – tatko bardzo mało umiał. Co najwyżej potrafił pisać nieosobliwie, bo obcy z trudnością mogli odczytać jego charakter – ale ja czytałam bardzo łatwo.
– A twoja matka?
– Tatko opowiadał, że matka była prawie uczona. Umarła po moim urodzeniu. Była ona – Cesia z drżeniem nerwowym wymawiała następne słowo – była tancerką.
– Twój ojciec ją kochał?
Wszystkie te pytania Ludwika czyniła z silną, dziką obłędną, obcą jej dotąd ciekawością, która błąkała się dotychczas jak bezdomne stworzenie i kryła po kątach.
– O, zapewne! Zapewne, kochał ją czule, jak i mnie; mnie zaś tatko kochał przez pamięć na nią. Gdym maleńką jeszcze była, wszędzie mnie brał ze sobą i od tego czasu nigdy, nigdy się nie rozłączaliśmy.
– A teraz porzucił cię?
– Pewnie dla mego dobra. Nikt go tak nie rozumie jak ja, nikt go tak dobrze nie zna. Dla mego dobra mię opuścił, dla swego nigdy by tego nie uczynił. Ja wiem, że ta próba rozdarła mu serce, i on ani na chwilę nie dozna szczęścia, dopóki nie powróci do mnie.
– Mów mi o nim jeszcze – rzekła Ludwika. – Później nigdy się już pytać nie będę. Gdzie mieszkaliście?
– Wędrowaliśmy po kraju, nie mając stałej siedziby. Tatko jest z rzemiosła – ciszej wyszeptała to przeraźliwe słowo – pajacem!
– To jest człowiek pobudzający ludzi do śmiechu – rzekła Ludwika kiwnąwszy główką domyślnie.
– Tak jest. Ale czasami publiczność śmiać się nie chciała, a tatko wtedy płakał. Ostatnimi czasy coraz rzadziej śmieli się widzowie, a tatko powracał do domu w rozpaczy. O! Nie taki on, jak inni ludzie! Ci, co go mniej znali, albo, którzy go nie kochali jak ja, sądzili, że on niespełna rozumu. Często żartowali z niego, ale nie wiedzieli, jak on odbolał te żarty, a tylko przede mną smutek i ból ukrywał. On był bardzo nieśmiały, choć się to innym inaczej zdawało.
– I ty jedna byłaś mu pociechą we wszystkich goryczach?
Cesia kiwnęła główką, w oczach jej łzy błyszczały.
– Spodziewam się, że tak było, i tatko tak utrzymywał. Kiedy stał się niepewnym siebie i nieśmiałym, gdyż czuł się biednym, wątłym i nieoświeconym – to jego słowa, panno Ludwiko – chciał koniecznie, żebym ja umiała wiele i nie doznawała jego upokorzeń. Zwykle, aby podnieść go na duchu, czytałam mu głośno, on to bardzo lubił. Podobno to były książki złe bardzo, zabroniono mi o nich tu wspominać, ale skądżeśmy mogli wiedzieć, że one są złe?
– A on lubił ich słuchać?- pytała Ludwika wpatrując się badawczo w oczy Cesi.
– O, bardzo, bardzo! One odrywały go często od tego, co dlań prawdziwym złem było. Niejedną przemarzył, zapominając o swych umartwieniach – czy sułtan dozwoli tej pani dokończyć powieści, czy też każe jej ściąć głowę przed końcem.
– I twój ojciec zawsze był dobry? Aż do końca? – zapytała Ludwika, przekraczając zasadniczy zakaz i w coraz większym podziwieniu.
– Zawsze! O, zawsze! – odrzekła Cesia załamując ręce. – Był on lepszy, lepszy niż wypowiedzieć potrafię. Raz tylko, w nocy, rozgniewał się i to nie na mnie, lecz na Wesołołapego. Wesołołapy – ledwie wyszeptała ten straszliwy fakt – był to pies uczony.
– Czymże go pies rozgniewał?
– Powróciwszy z widowiska tatko kazał zaraz Wesołołapemu stanąć na poręczy dwóch krzeseł i tak się trzymać; była to jedna ze sztuk tego psa. On spojrzał na tatka i nie posłuchał od razu. Tego wieczora nic nie udało się ojcu, publiczność nie była zadowolona, litości.
Zaczął więc krzyczeć, a później nawet bić biednego psa. Przelękłam się bardzo i wołałam:
"Tatku! Tatku! Nie bij tego biednego stworzenia, które do ciebie tak jest przywiązane! Dla miłości Bożej przestań!" On przestał. Pies był skrwawiony i tatko rzucił się na ziemię, i wziął psa w objęcia, i płakał, a pies lizał mu twarz i ręce.
Ludwika, widząc, że Cesia płacze, zbliżyła się do niej, pocałowała ją, wzięła za rękę – i usiadła obok niej.
– Opowiedz mi do końca, jakim sposobem twój ojciec cię opuścił. Kiedyś mi tyle powiedziała, możesz i koniec powiedzieć. Jeśli w tym jest co nagannego, w co wątpię – to nagana dla mnie a nie dla ciebie być powinna.
– O, dobra panno Ludwiko! – mówiła Cesia zakrywając ręką oczy i szlochając jeszcze. – Powróciłam ze szkoły tego wieczoru i zastałam tatka, który tylko co przyszedł z cyrku. Siedział przed ogniem bujając się na krześle, jak gdyby czuł ból jaki. Zapytałam: "Czyś się, tatku, potłukł dziś!" (bo to się i jemu, i innym zdarzało czasami). Odpowiedział mi: "Trochę, moja pieszczotko".
A gdym się zbliżyła i spojrzała mu w oczy, zobaczyłam, że płakał. Im więcej mówiłam, tym bardziej ojciec twarz ukrywał; drżał i tylko pieścił mię słowami: "Moja kochanko! moja ty jedyna." W tej chwili wszedł niedbale do pokoju Tomek i spojrzał na obie panienki chłodno i obojętnie, wykazując zainteresowanie dla własnej osoby jedynie, a i to niewielkie.
– Wypytywałam się Cesi o niektóre rzeczy, Tomku – rzekła Ludwika. – Możesz zostać z nami, sekretu nie ma, ale proszę cię, kochany Tomku, nie przerywaj nam przez jaką chwilę.
– Bardzo chętnie – rzekł Tomek. – Tylko że ojciec przyprowadził z sobą Bounderby'ego i chce, abyś poszła do bawialni. Jeśli tam pójdziesz, to stary Bounderby pewno poprosi mnie na obiad, ale bez ciebie nie uczyni tego.
– Zaraz przyjdę.
– To zaczekam tu na ciebie – rzekł Tomek – dla pewności...
Cesia ciągnęła dalej opowiadanie cichszym głosem:
– Na koniec biedny tatko powiedział, że znów nie udało mu się