na moment zapada cisza, po czym matka zaczyna lamentować, ale jakoś bez przekonania:
– Dożyłam tej chwili, że własna córka jest przeciwko mnie. Ooooo, zmieniłaś się, zmieniłaś…
– Mamo, zaraz się tak zmienię, że mnie nie poznasz. Idź przeprosić ojca!
– Myślisz?
– Myślę.
– Chyba się przejął, nie? Wiesz, że może masz rację. W końcu mądrzejszy musi ustąpić, nie?
– Tak, mamo.
– No, dobra. W tę bordową?
– W bordową.
– Dobrze. Pójdę. Och, los żony nie jest lekki, nie jest. Pamiętaj o tym, gdybyś kiedyś chciała wyjść za mąż.
– Będę pamiętała.
– Ale na razie nie chcesz?
– Czego nie chcę?
– No za mąż wyjść. Nie planujesz?
– Na razie nie planuję.
– Bo wiesz, czas biegnie.
– Wiem, mamo.
– Lat ci nie ubywa.
– Raczej nie.
– Ludzie gadają…
– Mamo! Kończmy tę rozmowę. Idź po ojca.
– Idę, idę. No, to pa. Ach, słuchaj. W piątek na Zachodnim o dziewiętnastej będzie torba dla ciebie u Zdzisia w PKS-ie.
– Dobrze, mamo.
– Tylko odbierz zaraz, bo on wraca do Siedlec przed ósmą.
– Odbiorę.
– Będziesz tam miała coś specjalnego.
– Dobrze, mamo, dziękuję. Tylko kapusty nie dawaj!
– Nie będzie kapusty. Będzie pasztecik dla mojej córeczki. I kotlety mielone z indyka.
– Super, dziękuję.
– Tylko słoiki oddaj, bo już mi się kończą. Trzy tygodnie nie oddajesz. Zapakuj dobrze, żeby się nie stłukły – najlepiej w jakie gazety – i daj Zdzichowi.
– Dobrze, mamo.
– I dzwoń do starej matki!
– Będę dzwoniła.
– I przyjechałabyś na przyszłą niedzielę…
– MAMO!!!
– Dobrze, dobrze. To pa.
– Pa.
– Pa, pa.
Czekam przez chwilę i słucham jej oddechu.
– Mamo, odłóż słuchawkę.
– Ty pierwsza odłóż.
Cholery dostanę jak nic. Walę słuchawką w widełki i patrzę na zegarek. Ponad czterdzieści minut! W sumie nie tak długo, a mam wrażenie, jakby mnie ktoś przeciągnął przez maglownicę. Chyba nawet na siłowni nie straciłabym tylu kalorii w tak krótkim czasie. Jestem przekonana, że nie skończy się na tym jednym telefonie, bo teraz będzie musiała zdać mi relację z przebiegu wypadków. Przygotowuję się psychicznie do kolejnego telefonu, aż w końcu wpadam na znakomity pomysł, że przecież mogę odłączyć aparat. Niech dzwoni jutro – ja na dziś mam dosyć.
Walczę jeszcze jakiś czas z gotycką tkaniną i ostatecznie dochodzę do wniosku, że zrobię z niej zasłony, lambrekin i poduszki na kanapę. Kiedyś zrobię, bo dziś mi się już nie chce – matka tak mnie wykończyła nerwowo, że na nic nie mam siły. Wpycham materiał do szafy w sypialni, robię sobie kąpiel. Potem zamawiam przez telefon małą pizzę, wypijam dwa piwa i sprawdzam, co robi Janek. Telewizor słychać – sprawdzam szybko u siebie, który kanał. Discovery. Dają film o przedawnionych morderstwach, które zostały po latach wyjaśnione dzięki nowoczesnym metodom badania DNA. Oglądam, chociaż trochę obrzydliwe, ale to w razie czego może być temat do rozmowy – tyle nas łączy, oglądamy te same programy itp. Ogromnie przydatne.
Światło gaszę przed drugą, ale nie mogę zasnąć, bo zaczynają mi się przypominać jakieś pierdoły, a konkretnie Michał. Że też takie idiotyzmy zostają w głowie! Wszystko przez ten film dokumentalny. Kiedyś coś podobnego oglądaliśmy razem. Pokazywali trepanację czaszki na męskich zwłokach wyłowionych z jakiejś rzeki w południowych Stanach. To był taki miły wieczór. Siedzieliśmy razem na kanapie, deszcz padał za oknem i w pewnym momencie Michał objął mnie miękko i pocałował w ucho. W telewizorze żona ofiary, szlochając, pokazywała zdjęcia ślubne. Wzruszyłam się i Michałem, i tą kobietą, chociaż miała sporą nadwagę i była ubrana w przerażający różowy dres.
– Też bym tak płakała, gdybyś umarł – powiedziałam. – A ty byś płakał?
– Jasne – odpowiedział Michał. Rozkleiłam się jeszcze bardziej.
– Zawsze będę przy tobie. Zawsze! – wyznałam i spytałam: – A ty będziesz przy mnie zawsze?
A ten dupek skończony odpowiedział:
– Bardzo chciałbym ci to obiecać, ale nie chciałbym się okazać niesłowny.
Co to jest za odpowiedź, ja się pytam? W pierwszej chwili nawet nie zrozumiałam dokładnie i nie zareagowałam. Już on to potrafił coś takiego powiedzieć w tak pokrętny sposób, że mózg się lasował. Po głębszym zastanowieniu zrobiłam mu piekielną awanturę, ale minęło już trochę czasu i on bardzo sprytnie udawał, że nie wie, o co mi chodzi.
Po jaką cholerę teraz o tym myślę? O, proszę, zdenerwowałam się tak, że już nie zasnę. A serce jak mi bije. Żeby tego gnojka szlag trafił. Wstaję, łykam tabletkę na sen, ale i tak przez następne dwadzieścia minut obracam się w łóżku z boku na bok. Wreszcie biorę stacjonarny telefon i wybieram numer Michała. Nie mogę zadzwonić z komórki, boby mnie zidentyfikował. Odbiera chyba po dziesiątym sygnale, czyli już spał. Doskonale. Specjalnie chrapliwie oddycham i słucham, jak Michał najpierw woła: „Halo, halo”, a potem zaczyna się wściekać. „Słyszę cię! Słyszę! Odezwij się!” – krzyczy. Odkładam słuchawkę w dużo lepszym nastroju i wracam do łóżka. Zasypiam błyskawicznie.
Rozdział 4
W sobotę koło południa bez uprzedzenia wpada do mnie Agnieszka. Przed chwilą Janek wyszedł z domu i pojechał na zakupy do supermarketu – zawsze robi zakupy w sobotę. Wprowadzam dane do mojego pamiętnika, gdy ktoś łomocze do drzwi. Prawie dostaję zawału.
– Zwariowałaś? – pytam, wpuszczając Agnieszkę do mieszkania. – Jak można przyjść z wizytą bez uprzedzenia?
– Ale ja tylko wpadłam. To nie jest żadna wizyta. Do ciebie pierwszej przyszłam się pochwalić. Już mam!
– Co już masz?
– Samochód! Własny samochód, godzinę temu odebrałam.
To już przechodzi wszelkie pojęcie! Przecież powiedziała mi o pomyśle z samochodem dzień albo dwa dni temu. I już go ma? To oznacza, że zaczęła załatwiać tę sprawę dużo wcześniej. A ja nic nie wiedziałam! Po jaką w ogóle cholerę jej samochód? I dlaczego ja nie kupiłam samochodu pierwsza?
– Nie spodziewałam się tego po tobie – mówię powoli.
– Czego?
– Zmieniłaś się…
– W co się zmieniłam? Czego się nie spodziewałaś?
– Że zrobisz mi coś takiego.
– Ale co ja ci zrobiłam?
– Załatwiłaś