Marcin Szczygielski

Nasturcje i ćwoki


Скачать книгу

to idiotyzm. Mnie możesz powiedzieć! Czy ja obca jestem, czy co?

      – Ale ona powiedziała, że nikomu…

      – Ale ja nie jestem nikt! Ja jestem twoją najbliższą, jedyną przyjaciółką! To mnie wszystko zawdzięczasz! Mnie nie powiesz?

      – Och, dżizas… – wzdycha Agnieszka. – Bardzo dużo mi powiedziała.

      – A konkretnie?

      – Kiedy umrę na przykład.

      – I kiedy?

      – Na starość.

      – No, to rzeczywiście jest genialna, ta wróżka. Ciekawe, gdzie ujrzała tę przepowiednię. Pewnie w fusach po kawie rozpuszczalnej. I co jeszcze?

      – Że wyjdę za mąż.

      – Niesamowite! Kiedy?

      – Niebawem.

      – Uuuua! A zdradziła ci, w co będziesz ubrana?

      – Wiedziałam, że będziesz się nabijać. Niepotrzebnie ci powiedziałam.

      – Nie, nie, nie! Nie będę już. I co jeszcze? Powiedziała ci, za kogo wyjdziesz?

      – Tak.

      No, tego się nie spodziewałam. Kogo ona jej mogła naraić? Może ta wiedźma ma jakiegoś syna kawalera, którego żadna dziewczyna nie chce?

      – I za kogo?

      – Za Mikołaja.

      – Świętego?

      – Kretynka. Nie odzywam się.

      – Ale ja naprawdę nie wiem, o kim ty mówisz.

      – Powiedziała, że poślubię tego, którego poznałam w tym roku przy nowiu w niezwykłych okolicznościach. A ja właśnie tak poznałam Mikołaja, tego z mojego bloku. Przecież ci mówiłam.

      Coś tam może i mówiła, ale ona ciągle poznaje jakichś facetów. Mikołaja sobie nie przypominam. Chociaż… zaraz…

      – Czy to ten facet, którego pies na spacerze wieczorem obsikał ci nogę pod blokiem?

      – Oj, zaraz obsikał. Źle wycelował po prostu.

      – Mówiłaś, że podbiegł, warcząc i szczekając na twoją Neskę, a kiedy ją wzięłaś na ręce, podniósł nogę i oblał ci spodnie.

      – Wcale tak nie było! On mnie wskazał Mikołajowi! To była opatrzność.

      – Fajna wskazówka. Pewnie, żeby łatwiej cię było zlokalizować po zapachu, jakbyś gdzieś uciekła. Ale przecież powiedziałaś, że właściciel tego psa to jakiś skończony ćwok?

      – Wcale tak nie powiedziałam! Byłam oszołomiona po prostu. Mikołaj jest super.

      – Aha.

      – Super jest! Jest po prostu boski w każdym celu.

      – Calu. Chyba że chodzi ci o sposoby używania go – zaczynam chichotać.

      – Co?

      – Nic.

      – Piękny jest – zachwyca się Aga. – A wiesz, jakie ma włosy?

      Przyznaję, że nie wiem.

      – Brązowe! A wiesz, jakie ma brwi?

      Także nie wiem.

      – Brązowe! A wiesz, jakie ma oczy?

      Mam pewne podejrzenia, ale mówię, że nie wiem.

      – Brązowe!!! A wiesz, jakie ma usta?

      – Brązowe? – ryzykuję.

      – Idiotka. Oczywiście, że nie ma brązowych ust.

      – No to jakie ma?

      – Ach, prześliczne… – moja przyjaciółka rozpływa się w westchnieniach.

      – No dobrze. A jak się nazywa ten twój adonis?

      – Mhmhm – wymrukuje Agnieszka.

      – Co?

      – Mikołaj.

      – To już wiem. A nazwisko?

      – A po co ci jego nazwisko?

      – Żeby wiedzieć w razie czego.

      – W czego razie?

      – Gdyby znaleźli twoje dymiące zwłoki czy coś. To jak ma?

      – Weszka – z cichym westchnieniem odpowiada Aga.

      – Co?! Weszka – Weszka?

      – Jedno Weszka. Nazwisko rzecz nabyta.

      – Ale w przypadku faceta trudno zbywalna. Nazywa się Mikołaj Weszka?

      – Tak.

      – Rany boskie! Jakie niehigieniczne nazwisko! Słuchaj, to gdybyś ty rzeczywiście, jak to pięknie ujęłaś, poślubiła tego Mikołaja, to chcesz powiedzieć, że nazywałabyś się… Agnieszka Weszka?

      – Mogę być dwojga nazwisk!

      – Aha. Czyli byłabyś… byłabyś Agnieszka Perska-Weszka? – z wrażenia prawie spadam z siedzenia taksówki. – Perska-Weszka!

      – Jesteś skończoną idiotką, a w dodatku świnią. Nie odzywam się!

      – Oj, daj spokój – mówię pojednawczo, kiedy już udaje mi się zapanować nad konwulsyjnym śmiechem. Agnieszka wzrusza ramionami i uparcie patrzy na mijane domy. Drażni mnie to. – Założę się, że już z nim spałaś.

      – No jasne. Skąd miałabym wiedzieć, czy warto się z nim spotykać? Zresztą jestem zakochana – mówi Agnieszka i dodaje: – Czasami zastanawiam się, czy ty w ogóle lubisz seks.

      – Oczywiście, że lubię! – wykrzykuję, choć sama nie jestem pewna, czy to stuprocentowa prawda. Lubię seks, ale tylko z kimś, z kim jestem naprawdę blisko. Jeśli związek trwa kilka tygodni, jest miło, a facet jest w moim guście, seks jest cudowny. Natomiast przypadkowe numerki albo nawet pierwsze akcje z chłopakiem, który mi się podoba, są dla mnie z reguły mało satysfakcjonujące. Wydaje mi się, że jest mnie za dużo, wszędzie plączą się kończyny. Mam wrażenie oddzielenia się od swojego ciała – przebieg wydarzeń obserwuję beznamiętnie z boku, całe to stękanie, oddechy (uważać, żeby nie chuchnąć mu w twarz, bo nie pamiętam, co jadłam; odwracać głowę, żeby mi nie chuchnął w nos, bo nie wiadomo, co jadł i mogłabym zrazić się na zawsze), obca skóra, zapach, kształt, czy powinnam unieść biodra, wciągnąć brzuch, przejąć kontrolę, myśleć, nie myśleć, krzyknąć, wzdychać, jęknąć. To ciężka harówka, a nie przyjemność i nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek miała z tej okazji orgazm. Agnieszka to co innego, ona uwielbia przygody czy raczej afery, jak je nazywa.

      – Uważam, że prawdziwy seks jest tylko z kimś naprawdę ważnym i bliskim. Nie tak jak ty – mówię pogardliwie.

      – Och tak! – Agnieszka wcale nie czuje się urażona. – Ja lubię seks z każdym, kto mi się podoba oczywiście. Zawsze uważałam się za coś w rodzaju lampy Aladyna – trzy sekundy polerowania, a pokażę ci cuda, o jakich ci się nie śniło.

      – Uch, jesteś wulgarna – mówię z niesmakiem.

      – Naprawdę? – dziwi się Agnieszka zupełnie szczerze. – A ty naiwna. Wielka miłość – też coś.

      – A kto tu mówi o miłości? – prycham pogardliwie. Teraz ja odwracam się do niej plecami – przynajmniej na tyle, na ile pozwala ograniczona przestrzeń taksówki – i zaczynam przyglądać się ulicom.

      Koniec z miłością! Było, minęło – nigdy więcej, amen – myślę, gapiąc się przez szybę. Warowanie przy telefonie, skurcze żołądka, niepewność, brak