Leila Slimani

Kołysanka


Скачать книгу

musi zapamiętać. Robi przebrania, opracowuje scenariusz pełen zaskakujących zwrotów akcji, bardzo pieczołowicie przygotowuje dekoracje. Dziecku nieraz się nudzi.

      – Proszę cię, bawmy się już! – błaga.

      Myriam o tym nie wie, ale Louise najbardziej lubi bawić się w chowanego. Tylko że nikt nie odlicza i nie ma żadnych reguł. Zabawa opiera się przede wszystkim na efekcie zaskoczenia. Bez uprzedzenia Louise znika. Kuli się w jakimś kącie i pozwala dzieciom się szukać. Często wybiera miejsca, skąd z ukrycia dalej może je obserwować. Wślizguje się pod łóżko lub za drzwi i w ogóle nie rusza. Wstrzymuje oddech.

      Mila rozumie wtedy, że zabawa się rozpoczęła. Krzyczy jak szalona i klaszcze w dłonie. Adam idzie w jej ślady. Śmieje się tak bardzo, że trudno mu utrzymać równowagę i upada kilkakrotnie na pupę. Wołają ją, ale Louise nie odpowiada.

      – Louise? Gdzie jesteś? Uważaj, Louise, idziemy, znajdziemy cię.

      Louise się nie odzywa. Nie wychodzi z kryjówki, chociaż wrzeszczą, płaczą, rozpaczają. Schowana w cieniu obserwuje panikę wyczerpanego, wstrząsanego łkaniem Adama. On nie rozumie. Woła „Louise”, połykając ostatnią sylabę, zasmarkany, z fioletowymi z wściekłości policzkami. Mila też w końcu zaczyna się bać. Przez chwilę wręcz sądzi, że Louise naprawdę odeszła, zostawiła ich w mieszkaniu, wkrótce zapadnie noc, są sami, a ona już nie wróci. Lęk staje się nieznośny i Mila błaga nianię. Mówi:

      – Louise, to nie jest śmieszne, gdzie jesteś?

      Dziecko się denerwuje, tupie. Louise czeka. Patrzy na nich, jak patrzy się na agonię świeżo złowionej ryby, na zakrwawione skrzela, na ciało wstrząsane drgawkami. Ryba rzuca się po pokładzie statku, usiłuje złapać powietrze zmęczonym pyszczkiem i nie ma najmniejszych szans, by wyjść z tego cało.

      Potem Mila zaczyna odkrywać kryjówki. Zrozumiała, że trzeba otwierać drzwi, podnosić zasłony, schylać się, żeby sprawdzić pod wycieraczką. Ale Louise jest taka drobna, że zawsze znajduje nowe skrytki, w których może się schować. Wślizguje się do kosza z brudną bielizną, pod biurko Paula lub w głąb szafy i przykrywa się kocem. Raz schowała się w kabinie prysznicowej w ciemnej łazience. Mila szukała jej wtedy na próżno. Wybuchła płaczem, a Louise zastygła. Mimo rozpaczy dziecka pozostała nieugięta.

      Któregoś dnia Mila przestaje krzyczeć. Louise wpadła we własne sidła. Mila się nie odzywa, krąży wokół kryjówki, udając, że nie widzi niani. Siada na koszu z brudną bielizną i Louise czuje, że się dusi.

      – Pogodzimy się? – mruczy dziecko.

      Ale Louise nie chce się poddać. Siedzi cicho z kolanami pod brodą. Stopy dziewczynki lekko uderzają w wiklinowy kosz na bieliznę.

      – Louise, wiem, że tam jesteś – mówi, śmiejąc się.

      Nagle Louise wstaje z szybkością, która zaskakuje Milę i sprawia, że dziewczynka spada na ziemię. Uderza głową w kafelki pod prysznicem. Oszołomiona wybucha płaczem, a potem, na widok triumfującej zmartwychwstałej Louise, która patrzy na nią ze szczytu swojego zwycięstwa, jej przerażenie zamienia się w histeryczną radość. Adam przybiegł do łazienki, dołącza do tańca i podskoków dwóch dziewcząt, które śmieją się do rozpuku.

      Stéphanie

      Gdy Stéphanie miała osiem lat, umiała przewinąć niemowlę i przygotować mu jedzenie w butelce. Wprawnym ruchem przytrzymywała delikatny kark noworodków, gdy podnosiła je z łóżeczka. Wiedziała, że należy je kłaść na plecach i nie wolno nimi potrząsać. Kąpała je, trzymając mocno za ramię. Krzyki, kwilenie noworodków, ich śmiech, płacz wryły się we wspomnienia jedynaczki. Wszyscy się cieszyli, że okazuje tyle miłości maluchom. Uważali, że jej instynkt macierzyński i oddanie są czymś wyjątkowym, rzadko spotykanym u dziewczynki w jej wieku.

      Gdy Stéphanie była mała, jej matka Louise opiekowała się dziećmi we własnym domu, a raczej w domu Jacques’a, który z uporem to podkreślał. Rano matki zostawiały tam swoje maleństwa. Pamięta te spieszące się smutne kobiety, które stały potem z uchem przyklejonym do drzwi. Louise nauczyła ją słuchać ich nerwowych kroków w korytarzu. Niektóre wracały do pracy wkrótce po porodzie i zostawiały maleńkie niemowlęta w ramionach Louise. Dawały jej także w nieprzezroczystych torbach mleko, które nocą odciągały z piersi, a Louise chowała je do lodówki. Stéphanie pamięta stojące na półce pojemniczki z wypisanymi imionami dzieci. Kiedyś w nocy wstała i otwarła pojemnik z napisem Jules przeznaczony dla czerwonego noworodka, który ostrymi paznokciami podrapał jej policzek. Wypiła je duszkiem. Na zawsze zapamiętała smak zepsutego melona, kwaśny smak, który na kilka dni pozostał jej w ustach.

      W sobotnie wieczory zdarzało się jej towarzyszyć matce, gdy pilnowała dzieci w mieszkaniach, które wydawały się jej olbrzymie. Piękne dumne kobiety przechodziły korytarzem i zostawiały czerwone ślady szminki na policzkach dzieci. Mężczyźni nie lubili czekać w salonie, przeszkadzała im obecność Louise i Stéphanie. Niecierpliwili się, uśmiechając się głupio. Poganiali żony, potem pomagali im włożyć płaszcz. Przed wyjściem kobiety kucały w butach na cienkich obcasach i ocierały łzy z policzków syna. „Nie płacz już, kochanie. Louise opowie ci bajkę i utuli. Prawda, Louise?” Louise potakiwała. Trzymała na wyciągniętych rękach dzieci, które się wyrywały, domagając się matki. Nieraz Stéphanie ich nienawidziła. Nie cierpiała tego, jak biły Louise, jak zwracały się do niej niczym mali despoci.

      Gdy Louise kładła dzieci spać, Stéphanie grzebała w szufladach, w kasetkach leżących na okrągłych stolikach. Wyciągała albumy ze zdjęciami schowane na dolnej półce. Louise wszędzie sprzątała. Myła naczynia, ścierała ladę w kuchni. Składała ubrania, które przed wyjściem pani rzuciła na łóżko, zastanawiając się, co na siebie włoży. „Nie musisz zmywać – powtarzała Stéphanie. – Chodź, usiądź przy mnie”. Ale Louise to uwielbiała. Uwielbiała patrzeć na zachwycone twarze rodziców, którzy po powrocie stwierdzali, że oprócz baby-sitterki dostali darmową sprzątaczkę.

      Rouvierowie, dla których Louise pracowała przez kilka lat, zabrali je do domu na wsi. Louise pracowała, a Stéphanie miała wakacje. Ale nie przyjechała tu, tak jak mali państwo, aby się opalać i opychać owocami. Nie przyjechała tu, by naginać zasady, chodzić późno spać i uczyć się jeździć na rowerze. Przyjechała tu tylko dlatego, że nikt nie wiedział, co z nią zrobić. Matka prosiła, by nie rzucała się w oczy i cicho się bawiła. By nie sprawiała wrażenia, że za bardzo z tego wszystkiego korzysta. „Mogą sobie mówić, że my też mamy poniekąd wakacje, ale jeśli będziesz się zbyt dobrze bawić, źle to przyjmą”. Przy stole Stéphanie siadała obok matki, z dala od gospodarzy i ich gości. Pamięta, że ludzie cały czas mówili i mówili. One z matką spuszczały wzrok i w milczeniu przełykały jedzenie.

      Rouvierowie źle znosili obecność dziewczynki. Przeszkadzała im, to odczucie było niemal fizyczne. Czuli wstydliwą antypatię do tego ciemnowłosego dziecka z nadwagą, w spranym kostiumie kąpielowym, z twarzą pozbawioną wyrazu. Kiedy Stéphanie siadała w salonie obok małego Hectora i Tancrède’a, żeby oglądać telewizję, mimowolnie irytowało to rodziców. W końcu zawsze ją o coś prosili „Stéphanie, bądź tak miła i przynieś mi okulary, leżą w korytarzu”. Albo mówili, że matka czeka na nią w kuchni. Na szczęście Louise zabroniła córce zbliżać się do basenu, Rouvierowie nawet nie musieli w tej sprawie interweniować.

      W przeddzień wyjazdu Hector i Tancrède zaprosili sąsiadów, by poskakali z nimi na nowiutkiej trampolinie. Stéphanie, która była niewiele starsza od chłopców, wykonywała niesamowite figury. Salta, fikołki, na widok których pozostałe dzieci wydawały entuzjastyczne okrzyki. Pani Rouvier w końcu poprosiła Stéphanie, by zeszła i dała się pobawić