Tam wyładowali ostatni transport.
Kiedy razem przemierzają czterokilometrową trasę z powrotem do Birkenau, Leon potyka się i upada; wycieńczenie i niedożywienie robią swoje. Wstaje z ziemi. Baretzki zwalnia kroku, wygląda na to, że czeka na Leona, a potem podstawia mu nogę. Leon ponownie się przewraca. Baretzki powtarza to jeszcze kilka razy. Najwyraźniej spacer i radość z podstawiania nogi Leonowi pomogły mu wytrzeźwieć. Za każdym razem bacznie obserwuje reakcję Lalego, ale ten z niczym się nie zdradza.
W Birkenau Lale jest zaskoczony, widząc, że Houstek nadzoruje selekcję więźniów, którzy trafią do niego i Leona i przeżyją kolejny dzień. Zaczynają pracę, a Baretzki chodzi marszowym krokiem od jednego końca kolejki do drugiego, stara się wypaść jak najlepiej przed zwierzchnikiem. Jeden z młodych mężczyzn nie może powstrzymać jęku, gdy Leon tatuuje mu numer, a wyczerpany chłopak podskakuje, słysząc nagły dźwięk, i upuszcza obsadkę z igłą do tatuażu. Schyla się po nią, a wtedy Baretzki uderza go kolbą karabinu w plecy. Leon upada na ziemię twarzą w dół. Baretzki stawia but na jego plecach i przyciska go do podłoża.
– Szybciej skończymy, jeśli pozwoli pan mu wstać i wrócić do pracy – mówi Lale, widząc, że pod ciężarem buta esesmana Leon z coraz większym trudem łapie oddech.
Houstek podchodzi do nich i mówi coś Baretzkiemu do ucha. Kiedy znika, Baretzki, uśmiechając się kwaśno, raz jeszcze przyciska z całej siły ciało Leona do ziemi, zdejmuje stopę z jego pleców i zwraca się do Lalego:
– Ja jestem tylko skromnym sługą SS. Ale ty, Tätowierer, trafiłeś pod skrzydła Wydziału Politycznego, a on podlega bezpośrednio Berlinowi. To był twój szczęśliwy dzień, kiedy ten Francuz przedstawił cię Houstkowi i naopowiadał mu, jaki jesteś mądry, że znasz tyle języków.
Na to nie ma właściwej odpowiedzi, więc Lale skupia się na pracy. Ubłocony, kaszlący Leon podnosi się z ziemi.
– Wiesz co, Tätowierer… – Na twarz Baretzkiego znowu wypełza paskudny uśmiech. – A może byśmy się tak zaprzyjaźnili?
Jedną z zalet pracy jako Tätowierer jest to, że Lale wie, jaki jest dzień. Data jest zapisana w dokumentach, które dostaje każdego ranka i odnosi każdego wieczora. Nie tylko stąd to wie. Niedziela to jedyny dzień tygodnia, kiedy więźniowie nie muszą pracować, więc spędzają czas, chodząc po obozie albo siedząc na blokach, zbierając się w niewielkie grupy – przyjaciele sprzed obozu, przyjaciele z obozu.
To właśnie w niedzielę ją zauważa. Od razu ją rozpoznaje. Idzie akurat w jej stronę. Lale jest sam, a ona w otoczeniu grupy dziewcząt, wszystkie mają ostrzyżone na łyso głowy, wszystkie noszą takie same ubrania. Nic jej nie wyróżnia poza oczami. Są czarne, chociaż nie, brązowe. Najciemniejszy odcień brązu, jaki kiedykolwiek widział. Po raz drugi zaglądają sobie nawzajem w głąb duszy. Serce Lalego rwie się do niej. Nie odrywają od siebie wzroku.
– Tätowierer. – Na ramię Lalego spada ręka Baretzkiego i atmosfera pryska.
Więźniowie odsuwają się jak najdalej od esesmana i więźnia, do którego się zwraca. Grupka dziewcząt rozbiega się na boki, a ona zostaje i patrzy na Lalego, który patrzy na nią. Baretzki wodzi wzrokiem od jednego do drugiego, stojąc tak, że we troje tworzą idealny trójkąt, a każde z nich czeka, aż kto inny poruszy się pierwszy. Baretzki uśmiecha się wymownie. Jedna z jej koleżanek odważa się podejść i odciągnąć ją z powrotem do grupy.
– Bardzo ładnie – mówi Baretzki, idąc obok Lalego.
Ten go ignoruje i z całej siły walczy z falą wzbierającej w nim nienawiści.
– Chciałbyś się z nią spotkać? – Lale nie odpowiada. – Napisz do niej, powiedz, że ci się podoba.
Czy on naprawdę myśli, że jestem taki głupi?
– Dam ci ołówek i papier, a potem zaniosę jej twój list. Co ty na to? Wiesz, jak ma na imię?
34902.
Lale nie odpowiada. Wie, że więźniowi przyłapanemu z piórem albo kawałkiem papieru grozi kara śmierci.
– Gdzie idziemy? – Lale zmienia temat.
– Do Auschwitz. Herr Doktor potrzebuje więcej pacjentów.
Lalego przeszywa lodowaty dreszcz. Pamięta mężczyznę w białym kitlu, jego owłosione dłonie na pięknej twarzy dziewczyny. Lale nigdy nie czuł takiej odrazy do doktora jak tego dnia.
– Przecież jest niedziela.
Baretzki wybucha śmiechem.
– Myślisz, że jak inni nie pracują w niedzielę, to ty też masz wolne? Może chciałbyś o tym porozmawiać z Herr Doktorem? – Baretzki śmieje się coraz głośniej, a Lalem wstrząsają kolejne dreszcze. – Zrób to dla mnie, Tätowierer, proszę. Powiedz Herr Doktorowi, że masz dzisiaj wolne. Strasznie chciałbym to zobaczyć.
Lale wie, kiedy trzymać gębę na kłódkę. Odsuwa się na bok, jak najdalej od Baretzkiego.
4
Kiedy wkraczają do Auschwitz, Baretzki zdaje się w wyśmienitym nastroju i zasypuje Lalego pytaniami.
– Ile masz lat? Co robiłeś wcześniej, no wiesz, zanim cię tu przywieźli?
Najczęściej Lale odpowiada pytaniem na pytanie i tym samym odkrywa, że Baretzki uwielbia o sobie opowiadać. Dowiaduje się, że esesman jest tylko o rok od niego młodszy, ale na tym kończą się podobieństwa między nimi. Kiedy mówi o kobietach, mówi jak nastolatek. Lale uznaje, że może to wykorzystać, i zaczyna opowiadać o swoich sposobach na dziewczyny, o tym, że nade wszystko liczy się szacunek i troska o to, co jest dla nich ważne.
– Czy przyniósł pan kiedyś dziewczynie kwiaty? – pyta Lale.
– Nie, a po co?
– Bo one lubią, jak mężczyzna przynosi im kwiaty. Najlepiej, jak sam je zerwie.
– Nie ma mowy. Wyśmialiby mnie.
– Kto?
– Koledzy.
– Czyli inni mężczyźni?
– No tak, pomyśleliby, że jestem mięczak.
– A co, pana zdaniem, pomyślałaby dziewczyna, gdyby dostała kwiaty?
– A co mnie to obchodzi, co by pomyślała? – Baretzki uśmiecha się szeroko i łapie za krocze. – Tylko do tego są mi potrzebne i tylko do tego one potrzebują mnie. Takie rzeczy się wie.
Lale idzie dalej. Baretzki podbiega do niego.
– Co? Coś źle powiedziałem?
– Naprawdę chce pan, żebym panu odpowiedział?
– Jasne.
Lale zatrzymuje się i staje z nim twarzą w twarz.
– Ma pan siostrę?
– Mam – odpowiada Baretzki. – Dwie.
– Czy chciałby pan, żeby inni mężczyźni traktowali pana siostry tak, jak pan traktuje kobiety?
– Jakby ktoś zrobił coś takiego mojej siostrzyczce, tobym go ubił. – Baretzki wyciąga pistolet z kabury i strzela kilkakrotnie w powietrze. – Ubiłbym jak psa.
Lale uskakuje. Echo wystrzałów rozchodzi się po okolicy. Baretzki dyszy ciężko, twarz ma czerwoną, oczy pociemniałe.
Lale podnosi ręce.
– Jasne. Po prostu coś do przemyślenia.
– Nie chce mi się już o tym dłużej gadać.
Lale