coś innego, nie ten numer.
– A co byś wolał? – chce wiedzieć Pepan.
Lale uśmiecha się szelmowsko.
– Jak jej na imię?
– Mojej lubej? Nie mam pojęcia. Jeszcze jej nie spotkałem.
Pepan parska cichym śmiechem. Przez chwilę siedzą razem w milczeniu. Lale wodzi palcem po cyfrach na przedramieniu.
– Co to za akcent?
– Jestem Francuzem.
– A co się ze mną działo? – pyta w końcu Lale.
– Tyfus. Niewiele brakowało, a wylądowałbyś przedwcześnie w grobie.
Ciałem Lalego wstrząsa dreszcz.
– W takim razie jakim cudem teraz tu z tobą siedzę?
– Przechodziłem akurat koło twojego bloku, kiedy mieli cię wrzucić na wózek ze zmarłymi i umierającymi. Jakiś młody człowiek błagał esesmanów, żeby pozwolili ci zostać, obiecywał, że będzie się tobą opiekował. Poszli do drugiego bloku, a on wtedy zepchnął cię z wózka i próbował zaciągnąć do środka. Pomogłem mu.
– Kiedy to było?
– Jakieś siedem, osiem dni temu. Przez cały ten czas ludzie z twojego bloku opiekowali się tobą w nocy. Przychodziłem do ciebie tak często, jak mogłem w ciągu dnia. Jak się czujesz?
– W porządku. Nie wiem, co powiedzieć, jak ci podziękować.
– Podziękuj temu, co cię ściągnął z wózka. To jego odwaga wyrwała cię ze szponów śmierci.
– Dowiem się, kto to był. A ty wiesz?
– Nie, przykro mi. Nie powiedział, jak się nazywa.
Lale przymyka na chwilę oczy, słońce ogrzewa mu skórę, daje mu energię i wolę, żeby przetrwać. Prostuje skulone ramiona i czuje, jak na nowo wstępuje w niego siła. Ciągle jeszcze żyje. Staje na drżących nogach i przeciąga się, próbuje tchnąć nowe życie w osłabione ciało, któremu trzeba wypoczynku, jedzenia i wody.
– Siadaj, jesteś jeszcze bardzo słaby.
Dyskusja nie ma sensu, więc Lale słucha polecenia. Jednak teraz plecy ma proste, a głos pewny. Uśmiecha się do Pepana. Dawny Lale powrócił i jest złakniony informacji niemal tak samo jak jedzenia.
– Masz czerwoną gwiazdę – mówi.
– A, tak. Byłem wykładowcą w Paryżu i nie kryłem się z poglądami, na własną zgubę.
– Co wykładałeś?
– Ekonomię.
– I to dlatego, że uczyłeś ekonomii, tutaj trafiłeś? Jak?
– Cóż, Lale, człowiek, który wygłasza wykłady o podatkach i odsetkach, prędzej czy później zaangażuje się w politykę w swoim kraju. Polityka pomaga ci rozumieć świat, aż w końcu przestajesz cokolwiek rozumieć, a wtedy przez nią trafiasz do obozu. Tak właśnie działa polityka. I religia.
– Zamierzasz wrócić na uczelnię, jak stąd wyjdziesz?
– Ależ z ciebie optymista! Nie mam pojęcia, co mnie czeka w przyszłości, ani co czeka ciebie.
– Czyli nie masz szklanej kuli.
– W rzeczy samej, nie mam.
Wśród odgłosów budowy, szczekania psów i wrzasków wartowników Pepan nachyla się i pyta:
– Charakter masz równie silny jak ciało?
Lale patrzy Pepanowi w oczy.
– Zrobię wszystko, żeby przeżyć.
– Może się jeszcze okazać, że twoja siła to zarazem twoja największa słabość, zważywszy, gdzie się znajdujemy. Urok osobisty i uśmiech na twarzy mogą ci ściągnąć kłopoty na głowę.
– Zrobię wszystko, żeby przeżyć.
– W takim razie może zdołam pomóc.
– Masz wysoko postawionych znajomych?
Pepan wybucha śmiechem i przyjaźnie klepie Lalego w plecy.
– Nie, nie mam żadnych wysoko postawionych znajomych. Powiedziałem ci już, jestem Tätowierer. I słyszałem, że wkrótce zaczną tu przywozić znacznie więcej ludzi.
Obaj w milczeniu rozważają słowa Pepana. Lale nie może się opędzić od myśli, że ktoś gdzieś podejmuje decyzje, wybiera numery – skąd? Jak się decyduje, kto ma tu przyjechać? Na jakich danych opierają się takie decyzje? Na rasie, religii czy polityce?
– Intrygujesz mnie, Lale. Masz w sobie coś, co mnie zafascynowało. Było w tobie tyle siły, że nawet osłabione ciało nie zdołało jej ukryć. Dzięki temu siedzisz tu teraz przede mną.
Lale słyszy Pepana, ale sens jego słów mu umyka. W miejscu, gdzie teraz siedzą, ludzie umierają co dzień, co godzinę, co minutę.
– Chciałbyś ze mną pracować? – pytanie Pepana wyrywa Lalego z ponurej zadumy. – Czy wolisz dalej robić to co teraz?
– Robię, co mogę, żeby przeżyć.
– Więc przyjmij moją propozycję.
– Chcesz, żebym tatuował innych?
– Ktoś to musi robić.
– Nie wiem, czy dałbym radę. Skaleczyć kogoś, zrobić mu krzywdę… To przecież naprawdę boli.
Pepan odwija rękaw, spod którego wyłania się jego własny numer.
– Boli jak cholera. Jeśli ty nie weźmiesz tej pracy, na twoje miejsce przyjdzie kto inny, ktoś bezduszny, i sprawi tym ludziom jeszcze więcej bólu.
– Praca dla kapo to nie to samo co profanacja ciał setek niewinnych ludzi.
Zapada długie milczenie. Lale na powrót pogrąża się w ciemności. Czy ci, co podejmują decyzje, mają rodziny, żony, dzieci, rodziców? Niepodobna.
– Możesz to sobie wmawiać, ale i tak jesteś marionetką hitlerowców. Czy to ze mną, czy z kapo, czy przy budowie bloków, i tak wykonujesz dla nich brudną robotę.
– Ty to umiesz ująć to w słowa.
– A więc?
– W takim razie zgoda. Jeśli zdołasz to załatwić, to będę dla ciebie pracował.
– Nie dla mnie. Ze mną. Ale musisz pracować sprawnie i dokładnie, no i żadnych kłopotów z esesmanami.
– Dobrze.
Pepan wstaje i odwraca się, by odejść. Lale chwyta go za rękaw.
– Pepan, dlaczego właśnie mnie wybrałeś?
– Zobaczyłem, jak na wpół zagłodzony młody człowiek ryzykuje własne życie, żeby cię uratować. Pomyślałem sobie, że musisz być kimś, kto jest wart takiego ratunku. Jutro przyjdę po ciebie. Teraz odpoczywaj.
Tej nocy, kiedy więźniowie wracają do bloku, Lale zauważa, że nie ma wśród nich Arona. Pyta obu pozostałych kolegów z pryczy, czy nie wiedzą, co się z nim stało i od jak dawna go nie ma.
– Od jakiegoś tygodnia – słyszy w odpowiedzi.
Żołądek zaciska mu się boleśnie.
– Kapo cię szukał – mówi mężczyzna. – Aron mógł mu powiedzieć, że jesteś chory, ale bał się, że wtedy znowu każe cię wrzucić na wózek z trupami, więc powiedział, że już cię zabrali.
– I kapo