to Kristina się wybiera? – pyta.
Kristina rzuca jej szybkie spojrzenie, ostre jak szklany odłamek podejrzliwości. Kobieta zwróciła się do niej po imieniu.
To zwaliste ciało ubrane jest w błękitną bawełnianą sukienkę i biały fartuch. Jasne włosy zebrane w kucyk. Wygląda znajomo. Kristina wie, że widziała ją wcześniej, twarz powiewa nad nią jak we śnie, w którym próbuje ugryźć, ale ktoś ją przytrzymuje. Po postawie kobiety, po wyrazie jej twarzy orientuje się, że to ona tu decyduje. Stoi mocno osadzona w masywnych trzewikach. Usta twardo ściśnięte, wzrokiem trzyma Kristinę w silnym, wyzywającym uścisku.
Kristina stoi na zewnątrz swojego pokoju i sapie jak klacz po ciężkim galopie. Tu, w korytarzu, krzyki i głosy słychać zdecydowanie wyraźniej. Patrzy w jedną i w drugą stronę, do przodu i do tyłu, oczy ma rozbiegane po deskach ciemnej podłogi, która prowadzi prosto do wyjścia. Szybko oblizuje wargi, bada sytuację. Mogłaby wybiec! Mogłaby się rozpędzić i runąć przez drzwi, w nieznane, i biec dalej. Ukryć się, aż przestaną jej szukać. Zapukałaby do jakiegoś domu w najbliższej wiosce. Znalazłaby jakąś dziewkę z nożem pod ręką i poprosiła, żeby tamta rozcięła tę przeklętą rzecz, która ją tak pęta, tak mocno, że ledwo oddycha.
Kobieta stoi przed nią, z ramionami lekko odsuniętymi od ciała, w gotowości. Jest potężna i wygląda na doświadczoną. Kristina wie, że nie ma szans przejść obok, pobiec, nie w sytuacji, kiedy jest związana, więc podnosi wzrok na twarz kobiety, dyszy jeszcze przez chwilę, po czym mówi porywczo:
– Muszę się dostać do dzieci! Wypuśćcie mnie! – I dodaje łagodniej, ciszej: – Proszę.
Kobieta patrzy na nią przez dłuższą chwilę, a rozjuszona Kristina napotyka to spojrzenie, zmuszając się do spokoju. Gdyby tylko mogła nad sobą zapanować. Jeśli tylko będzie w stanie porozmawiać z tą kobietą klarownie i z opanowaniem, wszystko się ułoży. Chce rozluźnić ciało, zakryć zęby wargami, próbuje zmusić zęby, żeby przestały się zagryzać, ale nadal czuje, jak w jej twarzy wszystko drży i płonie, jakby nerwy pod skórą dostały amoku, a ciało trzęsie się z niepohamowanej wściekłości.
Kiedy kobieta napatrzyła się już na Kristinę, wpycha ją z powrotem do pokoju, a potem sama za nią wchodzi i zamyka drzwi od środka. Odwraca pacjentkę do siebie i przytrzymuje ją dwiema rękami. Nachyla się i spotyka jej wzrok.
Kristina zmusza się, by spojrzeć w niebieskie oczy, ciemniejsze wokół źrenicy, i spostrzega w nich nie tylko surowość, ale też coś innego, jakby zawoalowaną łagodność; potem kobieta wzdycha.
– Znam panią od czterech lat, a po raz pierwszy zwróciła się pani do mnie w tak przymilny sposób – mówi, gdy Kristina przez moment gapi się na nią.
– Kim pani jest? – pyta, a obca kobieta kiwa z politowaniem głową.
– Naprawdę pani nie wie?
Kristina powoli przesuwa głowę z jednej strony na drugą. Zaprzecza.
– A wie pani, gdzie jest?
Kolejne zaprzeczenie.
– A kim pani jest?
Tym razem Kristina wbija w nią wzrok.
– Nazywam się Kristina Andersson ze wsi Andtböle – cedzi przez zaciśnięte zęby. – Kim pani jest i gdzie są moje dzieci?
Mina kobiety nie zdradza, co myśli o tej konwersacji. Jedynie usta poruszają się na pulchnej buzi, policzki telepią się, gdy mówi.
– Fredrika Rask, jestem pielęgniarką w tym szpitalu.
– Szpitalu? Co to za szpital?
– Azyl dla nieuleczalnie chorych psychicznie. Jest pani tu od pięciu lat. Niedługo będzie sześć.
Kristina odwraca wzrok na ścianę. Bada brązowy wzór, próbuje sobie przypomnieć. Pięć lat? Kręci jej się w głowie, opada na łóżko. Kiedy złość odpływa z ciała, natychmiast popada w wycieńczenie. Pięć niepojętych lat?
– A co z dziećmi? – stawia pytanie, chociaż nie chce usłyszeć odpowiedzi, nie chce wiedzieć.
Nikt im nie może pomóc. Odeszły do Boga.
– Od dawna ich nie ma – wyjaśnia Fredrika. – Naprawdę niczego pani nie pamięta?
Siedząc, czuje, jak napływa do niej dawny smutek. Jest zimny i szary jak wystygnięta owsianka. Kleisty, zostaje w gardle, nie da się go przełknąć. Jedyne, co Kristina teraz potrafi zrobić, to jęknąć; odwraca twarz, kiedy wyciekają z niej liche słowa.
– Pamiętam… coś… – Powoli zbiera się w sobie. – Ale niewyraźnie.
Potem znów patrzy na Fredrikę.
– Dlaczego jestem związana? Dlaczego mnie tu trzymacie?
To na początku ciche pytanie zamienia się pod koniec w żałosny krzyk, Kristina dostrzega, że Fredrika wzdryga się i zaczyna nerwowo mrugać.
Boi się mnie, myśli; ta świadomość sprawia, że chce jej się płakać.
– Przepraszam – mamrocze. – Po prostu… nie mogę sobie przypomnieć.
Opuszcza wzrok na podłogę, powieki drżą jej od łez.
– Niebawem przyjdzie krwawienie – wyjaśnia Fredrika. – Zauważyliśmy, że jest pani niepotrzebnie nerwowa przed miesiączką i po niej, więc związaliśmy panią. Zawsze tak robimy.
Kristina przełyka ślinę, a potem oblizuje suche wargi.
– Na jak długo?
– Aż przestanie pani krwawić.
Wypuszcza powietrze, długi, drżący wydech. Co miesiąc. Od pięciu lat. Sześć dni. Może więcej? Oczy ma rozbiegane, aż w końcu podnosi je na Fredrikę.
– Ale… jak mam się załatwiać… jak mam jeść…
– My karmimy. Przez ten czas trzymamy panią tutaj, musi pani sobie poradzić najlepiej, jak potrafi – odpowiada Fredrika, wskazując nocnik.
Kristina dostrzega, że podłoga wokół porcelanowego naczynia jest wyblakła od rozbryzganego moczu. Znów przełyka ślinę i odwraca wzrok. Przez chwilę milczy, spogląda na okrągłą twarz Fredriki. Jej wąskie wargi to tylko blada kreska między dwoma zwisającymi, pulchnymi policzkami. Krwawienie, powiedziała Fredrika. Czuje, jak coś zaczyna w niej bulgotać, jak zaczyna szybko płynąć przez wszystkie kanały ciała, wściekłość. Zbiera się w niej ślina. Wzrok przesuwa się w dół, na szyję Fredriki, gdzie pod cienką bladą skórą odznaczają się niebieskie żyły. Przesuwa czubkiem języka po ostrym brzegu przednich zębów. Wyobraża sobie gorącą słodycz krwi, upojenie, gdy zmusza Fredrikę, żeby padła na kolana. Czerwone bryzgi na białym fartuchu. Niebawem przyjdzie krwawienie, powiedziała. Nawet nie podejrzewała, jak bardzo ma rację.
– Proszę… – zaczyna Kristina, wiercąc się, a Fredrika rzuca jej surowe spojrzenie. – Jest za mocno zaciśnięty. Ramiona… Boję się, że to mnie zniszczy. – Wstaje.
Fredrika sprawdza zawiązany materiał.
– Uważam, że jest jak zawsze.
– Nie, proszę… to ramię… Bardzo mnie boli.
– No dobrze. Niech będzie, ale tylko raz – zgadza się Fredrika, a Kristina odwraca się do niej plecami.
Kilka szybkich pociągnięć i materiał puszcza. Kristina czuje, jak obolałe stawy wślizgują się na swoje miejsce. Rozciąga kark, pochyla głowę do przodu, odrzuca w tył i na boki, podciąga ramiona do uszu, robi nimi kilka kółek i opuszcza je. Drzwi są niezamknięte. Jest wolna.
Teraz! –