wydusić z siebie słowa. Nigdy wcześniej nie widziała matki w takim stanie. W mroku chałupy jej oczy świeciły dziko, a ślina połyskiwała na wargach, kiedy Hilma krążyła po kuchni, wypluwając z siebie słowa.
Co teraz powiedzą o nich we wsi, no co? Że Kristina Andersson się puszcza. Że ona, Hilma, wychowała dziwkę. Och, nie będzie temu końca! Och, ależ będą się upajać, Fredrika, Alma i wszystkie diabelskie plotkary! Erik i ona będą się wstydzić przed całą wsią. Takie rzeczy to nie sprawy osobiste, dotyczą wszystkich. Więc dziecko musi zniknąć. Hilma o to zadba. A potem już nigdy nie będą o tym rozmawiać.
– Wrzucimy je do strumienia – powiedziała Hilma.
Kristinie pociemniało przed oczami. Przez chwilę była tam także ona, miotała się w wirach strumienia, nie mogła złapać oddechu, nie wiedziała, jak się wydostać na powierzchnię, i aby uratować się z szalonej toni, chwyciła oburącz klamkę od pieca, mocno ją ścisnęła, by nie upaść. Żar wdarł się w jej ciało przez dłonie i teraz palił policzki.
– Matko – odezwała się, już spokojniejsza. – Jeśli wrzucisz dziecko do strumienia, będziesz musiała i mnie tam wepchnąć.
Dziewczynka urodziła się w lipcu. Kristina dała jej na imię Helmi. Po części, żeby udobruchać Hilmę, która i tak trochę zmiękła, zanim dziecko przyszło na świat, po części, ponieważ uważała, że to piękne imię. Dziecko miało jasną cerę, błyszczało jak perła. Kiedy wyrosły mu ząbki, były równe i białe. Niekiedy, patrząc na dziewczynkę, Kristina przypominała sobie ten dzień w mrocznym lesie, zalewała ją wtedy fala obrzydzenia, ale odpychała myśli i dalej uciszała, kołysała i karmiła. Z czasem zdawało się, że wszystko wróciło na właściwą drogę. Wkrótce, kiedy Kristina wróciła do pracy w polu, Hilma zaczęła opiekować się dzieckiem. Hilma przesiadywała oparta o czerwoną ścianę sauny, brązowe włosy z siwymi pasmami zebrała w kok. Palce miała wtedy zajęte czyszczeniem jagód albo cerowaniem skarpet, ale jej wzrok zawsze spoczywał na ciemnych włosach Helmi, bawiącej się zwierzątkami z szyszek na piaszczystym podwórzu. Niebawem nikt już nie mówił o tym, skąd się wzięła czy dlaczego w ogóle istniała.
Ale wieś nie zapomina, a pożądania, które odczuła Kristina, gdy poznała Einariego, nie dało się poskromić. Było zbyt wielkie i silne, pochłonęło ich oboje, a potem już poszło, jak poszło. Dzieci przychodziły na świat w najmniej odpowiedni sposób, wiedziała o tym, ale Einari ją kochał. A jednak było w niej coś, głęboko w duszy, co sprawiało, że ze wstydu nie potrafiła patrzeć ludziom w oczy, kiedy wyszło na jaw, że spodziewa się kolejnego bękarta. Zamiast odwrócić się od niej, jak spodziewała się jego matka, Auli, Einari wziął ją za rękę i wyciągnął ze wsi. Na brzegu rzeki znalazł dla nich małą chałupę, nie większą od szałasu, to tam sprowadzili się razem, mając nadzieję, że wreszcie będą mogli żyć w spokoju.
A teraz wszystko przepadło. Wargi Kristiny się poruszają. Szepcze do siebie. Już nie leży w łóżku w domu matki i ojca. Weszła do chatki na brzegu rzeki i wdycha duszne, zatęchłe powietrze.
Gdyby tylko wiedzieli, jak bardzo boli to, że Auli była jedyną osobą, która ich odwiedzała. Nie była mile widziana, ta jędza, a jednak dalej przychodziła, również po wyjeździe Einariego.
On do ciebie nie wróci.
Tak powiedziała Auli. Wreszcie zostawił Kristinę i nie było to ani o dzień za wcześnie. Wyłupiaste brązowe oczy łypały triumfalnie. Kiedy już wróci na ląd, przyjedzie do Auli. Synek miał wrócić do mamusi, tam, gdzie jego dom, miał zostawić za sobą wszystkie niepowodzenia i zacząć od zera. Z kimś innym.
W normalnym wypadku Kristina ofuknęłaby Auli na samą myśl, że Einari miałby nieść ten krzyż pański tylko po to, żeby się poddać i ją zostawić, kiedy w końcu pojawiła się nadzieja, że im się poprawi, ale pewność Auli ją wycieńczała, podobnie jak jej uporczywe wizyty. Ziarna wątpliwości, które zasiała w niej Auli, zaczęły powoli dojrzewać i kiedy mijały tygodnie, a potem miesiące bez wiadomości od niego, najpierw pojawiło się wahanie, aż w końcu całkiem zwątpiła, kiedy tak siedziała przy stole i patrzyła na dzieci, na bawiącą się klockami na podłodze dziewczynkę w spranej i połatanej sukience i na chłopczyka pełzającego dookoła w samej brudnej pieluszce. Próbowała wyobrazić sobie, że to życie będzie toczyć się dalej, choć bez Einariego, że codziennie rano wstanie, zaprowadzi dzieci do Anny na brzegu rzeki, a potem powlecze swoje ciężkie ciało do gospodarstwa Löfströmów…
Jak długo? A kiedy zimą rzeka zamarznie?
Będą musieli pójść do przytułku! W przytułku zabiorą jej dzieci. A jeśli umieszczą je w sierocińcu… Będzie skończona.
Co powiedzą matka z ojcem?
Nadeszła jesień bez wiadomości od Einariego. Kristina zaczęła myśleć, że Auli miała jednak rację. A teraz rozumie, a wiedza ta rozbryzguje się w niej niczym wiadro pomyj w mroźny styczniowy poranek.
To nieprawda. Einari by mnie nie opuścił. Nie opuścił mnie. Nigdy by tego nie zrobił.
Zapada zmrok, kiedy tak siedzi z szeroko otwartymi obolałymi oczami. Nie potrafi płakać. Nie potrafi myśleć o niczym innym, tylko o jednym.
Wyrzuciłam moje dzieci na nic. Na nic. Na nic!
Zamyka oczy, mocno, długo, szepcze do Boga, w kółko to samo, żeby jej przebaczył, bo gdy tylko nadejdzie poranek, wstanie z łóżka i sama rzuci się do rzeki.
Ale taki poranek nigdy nie nadchodzi. Za to, kiedy ponownie otwiera oczy, widzi coś innego, siedzi w łódce z dziewczynką. Jest spokojna noc, łagodna i ciepła, wiosenna. Kosy wyćwierkują swą samotność i tęsknotę za latem i własnym gniazdem. Znad morza nadciąga gęsta mgła. Kristina sadza dziewczynkę na dziobie i wstaje, żeby uwolnić cumę. W chatce na brzegu rzeki palą się lampy naftowe, ciepłe, zachęcające światło, ale Kristina opiera się o pal pomostu i odpycha łódkę. Potem bierze dziewczynkę w ramiona i tuli ją mocno. Wspólnie suną do tyłu, w mgłę, która otacza je ze wszystkich stron, aż znikną.
5
W tym samym tygodniu, w którym zabierają Kristinę Andersson do aresztu, do wsi w dolinie lekarz sądowy wysyła protokolanta Johannisa Furu. Ten przyjeżdża ze skórzaną torbą przerzuconą przez ramię; przez trzy dni będzie chodził od domu do domu i wypytywał, kto znał podejrzaną o podwójne morderstwo. Jego zadaniem jest dowiedzenie się, jaka była Kristina Andersson w dzieciństwie, a potem jako młoda kobieta i czy zmieniła się od tamtego czasu, a jeśli tak, to kiedy, i może także: dlaczego tak się stało. Zbada również, czy w rodzinie występowały choroby psychiczne, po mieczu i po kądzieli.
Wysyłanie człowieka do wsi nie należy do zwykłych praktyk, ale ponieważ sprawa jest poważna, wielu z przesłuchiwanych to osoby w starszym wieku, czytać i pisać potrafią tylko zdawkowo, o ile w ogóle; poproszono go o spisanie ich odpowiedzi.
„Przewrażliwiona – mówi się o matce. – Wybuchowa, chytra i obrażalska. Finka czy Karelka? Uparta i wyniosła”. O ojcu mówią „małomówny i niezdarny, wręcz głupi”.
W areszcie Kristina Andersson nie odezwała się na razie ani słowem. Od kiedy wprowadzono ją do celi, nie ma gorączki, ale nie jest w stanie podnieść się z pryczy. Tuli brudny szary kocyk, a jeśli ktoś próbuje go jej odebrać, wymachuje rękami, syczy, gryzie i kopie. Poza tym zdaje się nie przejmować otoczeniem, nie orientuje się w czasie ani przestrzeni. Podczas badania, które przeszła zaraz po aresztowaniu, gwałtownie protestowała przed rozebraniem się. Dwaj strażnicy i policjant musieli ją przytrzymać, gdy czwarty ściągał z niej ubranie. Stojąc przed lekarzem, próbowała zakryć się rękami, siadała