Piotr Rozmus

Piętno mafii


Скачать книгу

zeznała, że zostały zgwałcone w tym samym pokoju. – Wolański potarł ręce, a potem w nie dmuchnął. Robiło się coraz zimniej. – Ale sprawdzamy wszystkie.

      Biernacka wyciągnęła paczkę papierosów i wcisnęła jednego do ust. To był ten moment, kiedy stojący obok kobiety mężczyzna powinien sięgnąć po zapalniczkę. Sęk w tym, że Wolański jej nie miał, a poza tym nawet gdyby miał, to ta i tak zostałaby w jego kieszeni. Karina Biernacka nie lubiła konwenansów i była nieczuła na męski savoir-vivre. Wolański doskonale pamiętał, jak wylądował w jej sypialni po raz pierwszy. Była świetną kochanką, dziką i namiętną. Być może przeżył wtedy najlepszy seks w swoim życiu, ale po wszystkim poczuł się paskudnie. Wyrzuty sumienia z powodu Dominiki dopadły go szybciej, niż mógł się tego spodziewać. W zasadzie jeszcze zanim opuścił łóżko Biernackiej. Chciał czmychnąć z niego jak najszybciej, ale uznał, że wcześniej wypadałoby coś powiedzieć, cokolwiek, nawet śmieszne „dzięki” albo „byłaś niesamowita”. Zwrócił się w jej stronę, ale ona usiadła gwałtownie i jedyne, co widział, to jej nagie i smukłe plecy. Odpaliła papierosa. Pióropusz dymu wzbił się pod sufit.

      – Powinieneś już iść – powiedziała, nawet na niego nie patrząc.

      Posłuchał. Pasowało mu to i po części był jej wdzięczny za takie zachowanie. Wydawało mu się, że ona czuje się tak samo skrępowana jak i on. Żar zgasł i dwoje napalonych ludzi wreszcie odzyskało panowanie nad sobą. Do głosu doszedł rozsądek, ale było już za późno. Tymczasem prawda była taka, że Biernacka zachowywała się jak pozbawiona uczuć, wyrafinowana suka. I teraz, stojąc na balkonie i wpatrując się w jej profil, Wolański po raz kolejny musiał przyznać sam przed sobą, że chyba właśnie to podniecało go w niej najbardziej.

      – Jeżeli to o Makowskiego chodzi – odezwała się wreszcie – to czego mogą chcieć?

      – Nie mam pojęcia.

      – A może to jednak przypadek? – Zerknęła na niego. – Dziewczyna znalazła się w nieodpowiednim miejscu i w nieodpowiednim czasie. Zwykły pech.

      – Daj spokój. Chłopak odzywa się na Facebooku do jej koleżanki. Wie, że idą wieczorem do kina.

      – No właśnie. Zaczepia na Facebooku jej przyjaciółkę. Dlaczego nie próbuje nawiązać kontaktu bezpośrednio z nią?

      Wolański oparł się o barierkę.

      – Bo Agnieszka jest tą grzeczną i bardziej poukładaną. Jej koleżanka to raczej… – Nie dokończył.

      – Jej koleżanka to co?

      – Powiedzmy sobie, że prowadziła bardziej rozwiązłe życie. Prawdopodobnie chłopak wiedział, że ją będzie łatwiej poderwać.

      – Okej – odparła, choć nie wyglądała na przekonaną. – Załóżmy jednak, że chodzi o Makowskiego. Jaki jest motyw?

      – Kasa albo zemsta.

      – Facet nie żyje. Zdążyli zrobić swoje. Na kim chcą się mścić? Okup? – Biernacka wydęła czerwone usta. – Jestem w stanie uwierzyć w taką wersję, ale przecież musieli wiedzieć, że Makowski zostawił żonę z ogromnymi długami. – Zaciągnęła się głęboko. – A co z tą babką z agencji modelek, o której wspominałeś? Jak jej było?

      – Madejska.

      – Sprawdziliście ją?

      – Uhm. Ponoć miała lecieć do Tokio ze swoimi dziewczynami. Jedyna opcja to lotnisko w Berlinie. Jeżeli faktycznie się tam pojawi, to nasi ludzie ją zgarną.

      – Child Alert1? – zapytała, chociaż domyślała się odpowiedzi.

      – Na razie cisza.

      Biernacka zgasiła niedopałek o barierkę i już miała go wyrzucić, gdy Wolański złapał ją za nadgarstek i delikatnie przechwycił to, co zostało z papierosa.

      – Pozwolisz? Technicy i tak mają już pełne ręce roboty.

      Wyrwała rękę, zaciskając zęby. Zrobiło jej się głupio, bo zachowała się jak żółtodziób.

      – Informuj mnie na bieżąco o postępach – rozkazała. Już miała odejść, ale przystanęła jeszcze na chwilę. Długi palec wskazujący, zakończony czerwonym paznokciem, pojawił się tuż przed nosem Wolańskiego. – I pamiętaj. Jeśli się dowiem, że kontaktujesz się z Merkiem, zabieram ci tę sprawę. Nie żartuję.

      Odwróciła się na pięcie i odeszła.

      16. BJÖRN

      Było ich czterech i mieli na głowie czarne kominiarki. Dwóch z nich mówiło w języku, którego nie rozumiał. Inny, gdy zaczął płakać, odezwał się do niego po szwedzku. Kazał mu się zamknąć. Ale to odniosło skutek odwrotny do zamierzonego i chłopak rozbeczał się na dobre. Siedział na ostatnim fotelu busa z kolanami podciągniętymi pod brodę i wycierał smarki w rękaw kurtki.

      – Zamknij wreszcie jadaczkę! – krzyknął raz jeszcze ten siedzący najbliżej niego. Björn widział dwoje wytrzeszczonych oczu patrzących przez duże, wydarte w materiale otwory. – Chcesz jeszcze kiedyś zobaczyć mamusię i tatusia?

      Nerwowo pokiwał głową.

      – To zamknij japę, zrozumiano?!

      Znowu usłyszał obce słowa. Mężczyzna mówił bardzo głośno, żywo przy tym gestykulując. Björn pomyślał, że jest bardzo zdenerwowany. Ten, który siedział obok kierowcy, chyba próbował go uspokajać.

      Było mu zimno i trząsł się na całym ciele. Starał się, jak mógł, zapanować nad drżeniem, ale to było silniejsze od niego. Nie chciał ich denerwować. Zapytali, czy chce jeszcze zobaczyć rodziców. Bardzo chciał. Może jeśli będzie cicho, to naprawdę go wypuszczą?

      Skrył twarz w ramionach. Próbował sobie wyobrazić, jak zachowałby się Björn Żelaznoboki, gdyby znalazł się na jego miejscu. Pewnie by walczył, kopał i gryzł jak wściekły lis. Björn żałował, że nie miał przy sobie miecza, który wystrugał wspólnie z tatą. Zaraz potem pomyślał, że ci tutaj pewnie mają pistolety. Jeśli tak, to jego drewniana broń byłaby bezużyteczna.

      Zadzwonił telefon. Odebrał mężczyzna siedzący przy kierowcy. Długo rozmawiał i Björn zauważył, że miał wyjątkowo spokojny ton.

      Nie wiedział, dokąd jechali i jak daleko był od domu. Tak naprawdę rzadko opuszczał Härnösand.

      Znów wyobraził sobie, że jest Björnem Żelaznobokim. Nawet jeżeli nie udałoby mu się wydostać, to z całą pewnością Ragnar przybyłby z odsieczą. Nie pozwoliłby, żeby jego synowi stało się coś złego. I jego tatuś też nie pozwoli.

      Bus skręcił gwałtownie w jakąś leśną drogę. Kazali mu wysiąść. Znowu krzyczeli. Dwóch z nich wsiadło do innego samochodu. Ruszyli tak szybko, że aż się kurzyło. Wcześniej Björn zauważył, że zdjęli kominiarki. Nie mógł jednak dostrzec ich twarzy. Inny chwycił go za kurtkę w taki sposób, że jego stopy prawie nie dotykały ziemi, a potem wrzucił go na tylne siedzenie trzeciego z aut i zatrzasnął drzwi. Po chwili mężczyzna sam władował się za kierownicę, krzycząc coś do towarzysza, który wciąż stał na drodze. Kiedy i tamten wsiadł, odjechali w przeciwnym kierunku.

      17

      Merk bał się, że diabelski głos znowu zacznie go nęcić, więc zamiast do domu ponownie podjechał pod szpital. Pokusa urżnięcia się była duża. Bardzo. Pytanie nie brzmiało, czy jej ulegnie, ale kiedy…

      Oparł głowę o zagłówek fotela i spojrzał w kierunku gmachu.