i odzyskania tego, co zostało w ciągu dwóch tysięcy lat zdegradowane i stłumione, zepchnięte w ciemne głębie podświadomości zbiorowej przez prawowierne chrześcijaństwo”. Stało się tak, utrzymuje Mikołejko, bo „sprowadzono to, co boskie, do jednej tylko strony – męskiej. Celem tej rekonkwisty jest więc przywrócenie żeńskiego pierwiastka chrystianizmu, a tym samym nadanie owej religii równowagi i pełni”. Pięknie. Tylko że takimi postulatami, choćby nawet ktoś wziął je za dobrą monetę i uznał, iż faktycznie na tym polega problem chrześcijaństwa, nie da się usprawiedliwić tolerancji dla nieuctwa, głupoty i powierzchowności. A jeśli już ktoś tak robi, to lepiej byłoby, by zrzucił szatę religioznawcy i badacza, a przybrał strój maga, czarnoksiężnika czy wieszczka. Tylko występując w takiej roli, można pisać, że „Książka Maria Magdalena i Święty Graal przeobraża się tak oto w jeden z ważnych i bulwersujących manifestów ideowych naszych czasów. (…) ukazanie się książki Starbird, zwłaszcza w Polsce, jest wydarzeniem niezwykle ważnym. Dotyka ona bowiem spraw w oficjalnej tradycji chrześcijańskiej z reguły pomijanych, a nierzadko przez tę tradycję wyklętych. Co więcej, proponuje nową wizję chrześcijaństwa – takiego, które winno wreszcie ujawnić i wcielić w życie wątki przechowane przez herezję Graala oraz sekretną duchowość magdaleńską, które powinno przywrócić kobiecie należne jej miejsce w Kościele”. Uff, to są prawdziwe cytaty. To naprawdę dzieje się na naszych oczach, w XXI wieku. I naprawdę można przeczytać, że opowieści o córce Jezusa i Marii Magdaleny to szansa na przywrócenie kobiecie jej praw w Kościele. Przywykłem do takich fraz. Do retoryki przypisującej wszystko, co złe, prawowiernemu chrześcijaństwu, które tłumiło, tłamsiło, prześladowało, żyć nie dawało, na bok spychało to, co dobre i piękne.
Mikołejko nie jest jedyny. Pokazałem, z jakim uznaniem i rozgłosem spotkało się ujawnienie przez panią King rzekomego fragmentu tekstu koptyjskiego. Od lat 80. XX wieku narasta ruch, który chciałby dokonać całkowitego przeobrażenia chrześcijaństwa tak, aby nadać mu nowe, kobiece oblicze. Różnorakie są jego przejawy. Jedno jest w nim wszakże charakterystyczne: to próba nadania nowego znaczenia Marii Magdalenie. Staje się ona symbolem walki z rzekomą kościelną dominacją. Ma być rzecznikiem interesów nowego ruchu feministycznego z jednej strony, z drugiej zaś, w wersjach skrajnych, żoną Jezusa, świętym Graalem. Nie jest przy tym ważne, co o Marii Magdalenie piszą Ewangelie Nowego Testamentu, bardziej istotne staje się to, czego o niej nie piszą. Wnioskuje się z milczenia i niedopowiedzeń. To, co przekazane, interpretuje się, wychodząc od tego, czego nie przekazano; to, co jasne, wychodząc od tego, co ciemne. Jak zauważyła najważniejsza zapewne autorka i poniekąd twórczyni całego ruchu Elisabeth Schuessler Fiorenza w In Memory of Her. A Feminist Theological Reconstruction of Christian Origins: „Gdziekolwiek głosi się Ewangelię i sprawuje Eucharystię, słyszy się opowieść o apostole, który zdradził Jezusa. Pamięta się o imieniu zdrajcy, lecz zapomina się o imieniu wiernego ucznia, ponieważ był on kobietą (s. XLII)”. To, że o Marii Magdalenie wiadomo tak niewiele, wynika zatem z uprzedzeń, z wrogiego, a przynajmniej niechętnego nastawienia ewangelistów. Dlatego że była kobietą, stała się ofiarą oczerniania, lekceważenia, odrzucenia.
W takiej sytuacji należy odzyskać Marię Magdalenę i przywrócić jej stosowne miejsce. Trzeba odwoływać się do niej jako do patronki zmagań o godność. Jak napisała inna przedstawicielka tego ruchu Holly E. Hearon (The Mary Magdalene Tradition. Witness and Counter-Witness in Early Christian Communities), „często widziałam, że jestem zmarginalizowana w takich sprawach, jak równość płci, teologia, sprawiedliwość społeczna. Kościół nigdy nie był dla mnie miejscem pozbawionym konfliktu. Raczej jest on miejscem walki” (s. 18). O co? O przywrócenie władzy kobietom, o odzyskanie przez chrześcijaństwo pierwotnego charakteru, który miał polegać, dowodzą autorki, na radykalnej równości, na egalitaryzmie. Maria Magdalena ma być apostołką, której władza i autorytet dorównywały lub przewyższały znaczenie Piotra, Jakuba czy Jana. W tych nowych pracach odwraca się hierarchię, zmienia sens odziedziczonych opowieści. Ważne, że wszędzie dokonuje się to pod sztandarem Marii Magdaleny. To odwrócenie hierarchii pociąga za sobą nie tylko odrzucenie kanonu i postulat, żeby na równi z pismami Nowego Testamentu traktować dzieła gnostyków i pisma odkryte w Nag Hammadi czy w innych miejscach, ale także prowadzi niekiedy do uznania, że to Maria Magdalena była nauczycielką Jezusa, a nie odwrotnie. Jak pisze Bruce Chilton: „Jezus naśladował praktykę kobiet uprawiających domową magię, której nauczył się najprawdopodobniej od swej najwybitniejszej uczennicy – Marii Magdaleny”, Mary Magdalene. A Biography (s. 18).
Wielu, choć nie wszyscy, przyjmuje, że Jezusa i Marię Magdalenę mogły łączyć stosunki inne niż te między nauczycielem a uczennicą. Chilton pisze: „Jeśli Jezus miał kiedykolwiek partnera seksualnego, Maria Magdalena byłaby najlepszą kandydatką”. Oczywiście, nie wszyscy są równie wstrzemięźliwi, stąd tworzą się pseudonaukowe teorie, które w postaci już całkiem sprymityzowanej docierają do masowego odbiorcy i podbijają wyobraźnię milionów. Trzeba bowiem pamiętać, że ruchowi mającemu na celu przywrócenie godności kobietom towarzyszy proces inny, nie mniej istotny. Chodzi o coraz bardziej wszechobejmującą erotyzację i seksualizację kultury. Wystarczy przyjrzeć się rozwojowi sztuk pięknych i obrazom przedstawiającym Magdalenę, która z pokutnicy odsuwającej się od tego, co ziemskie i zmysłowe, przemienia się w kobietę kusicielkę, w kobietę wyuzdaną i rozwiązłą. Jej postać nie symbolizuje już przezwyciężenia cielesności, nie jest znakiem przekroczenia, wyzbycia się żądzy i chuci, ale przywiera coraz mocniej i bardziej niewzruszenie do świata. Coraz więcej nagości, coraz więcej zmysłowości. Nic dziwnego, że taka Maria Magdalena, naga, zmysłowa, z jędrnymi piersiami, skryta tylko za płaszczem rozpuszczonych włosów, musiała być, jakżeby inaczej, co najmniej żoną lub kochanką Galilejczyka. Skoro żyjemy w epoce erotycznej, w epoce, w której wszystko musi być przepełnione seksem, gdzie rozkosz erotyczna staje się najpełniejszym, najbardziej naturalnym i niewinnym wyrazem człowieczeństwa, wizerunek Marii Magdaleny musi się do tego dostosować. Jak to się właściwie stało? Jak do tego doszło? W jaki sposób, by posłużyć się tym razem książką Regis Burnet, „(…) dokonało się to przejście od pobożnej pokutnicy do wyuzdanej kochanki Jezusa, od niewzruszonego filaru Kościoła do tajemniczej kobiety, noszącej w sobie sekret, który może zachwiać w posadach całym chrześcijaństwem?” (Maria Magdalena. Od skruszonej grzesznicy do oblubienicy Jezusa). Co dokładnie znaczy, że żyjemy w epoce „magdaleńskiej”? Jak wytłumaczyć to nieprawdopodobne wręcz przejście, to przepoczwarzenie się Marii Magdaleny, która za Chrystusem pokornie podążała przez drogi i bezdroża Galilei, poszła z wonnościami trzeciego dnia do grobu mistrza, pierwsza ujrzała Go po zmartwychwstaniu, w niemal boginię buntu i kontestacji? Skąd się wziął ten nowy mit, to przeświadczenie, że Maria Magdalena będzie nową założycielką chrześcijaństwa? „Ten ruch radykalnej reformy czerpie inspirację z licznych prac Margaret Starbird czy Laurence’a Gardnera oraz gnozy. Maria Magdalena, współ-Mesjasz, małżonka Boga przez hieros-gamos (boskie małżeństwo), staje się drugą osobą Trójcy zredukowanej do pary. W ten sposób Maria Magdalena służy jako bogini całej serii kontestatorskich ruchów religijnych, które odcinają się od chrześcijaństwa, jednocześnie sięgając po jego dziedzictwo” (s. 164) – zauważa słusznie Burnet. Tak, tylko pytam, co ten ruch ma i czy ma w ogóle cokolwiek wspólnego z chrześcijaństwem? Co ma wspólnego, jeśli cokolwiek, właśnie z Marią Magdaleną – taką, jaką można poznać z historii? Wydaje się, że nic zgoła.
Powrót do historii
Judyta, Estera, Maria
W opisach ewangelicznych uderza obecność kobiet należących do szerokiego kręgu uczniów Jezusa. Współcześni komentatorzy nie mają wątpliwości, że samo to już było aktem rewolucyjnym. Kobiety nie były z reguły uczniami rabinów, nie dopuszczano ich do nauczania Tory, nie traktowano na równi z mężczyznami. Oczywiście, jak w wielu innych przypadkach nie ma całkowitej pewności, jaka była naprawdę pozycja kobiet w Palestynie w I wieku naszej ery. Talmud i jego przepisy pochodzą z epoki