mi jej adres – oznajmił, ale zauważywszy uniesioną brew kapitana, zmienił taktykę. – Sądzę, że jego rzeczy wciąż tam są – powiedział.
– Owszem. Kilka drobiazgów, które miał przy sobie w dniu zabójstwa, mam u siebie w biurze. Może je pan odebrać w każdej chwili. Podobnie jak rzeczy, które są u panny Palmer. Już je przejrzeliśmy.
– Kiedy mogę zabrać brata do domu? – spytał Jonas, z trudem hamując gniew.
– Postaram się już dziś skończyć dokumentację. Potrzebne mi będzie również pańskie zeznanie… – wyliczał Moralas i znów zrobiło mu się żal tego mężczyzny. – Proszę przyjąć wyrazy współczucia.
– Załatwmy wszystko jak najprędzej – powiedział krótko Jonas.
Liz z westchnieniem ulgi weszła do domu. Zapaliła światło i włączyła wiatraki, które już dawno zamontowała pod sufitem. Sięgnęła po aspirynę, bo ból głowy nie opuszczał jej od chwili, gdy znalazła zwłoki Jerry'ego. Gdy wiadomość o niecodziennym wydarzeniu rozeszła się po okolicy, znów musiała wypłynąć łodzią pełną podekscytowanych gapiów. Taka ciekawość jest co najmniej niezdrowa, pomyślała z niesmakiem. Zastanawiała się, ile czasu minie, zanim będzie mogła zapomnieć o tym przerażającym widoku.
Rozebrała się i weszła pod prysznic. Z przyjemnością poddała się kojącemu masażowi chłodnej wody. Miała nadzieję, że na pewno poczuje się lepiej, gdy skończy się śledztwo. Nic dziwnego, że boli ją głowa, skoro patrzyła, jak policja przeszukuje jej dom i zadaje tysiące pytań.
To prawda, że prawie go nie znała, ale Jerry był miłym, zabawnym i ciekawym kompanem. Spał w pokoju jej córki i jadał w kuchni Liz. Ale co o nim wiedziała? Był kombinatorem i psem na kobiety. Potrafiła wykorzystać te jego cechy w sklepie, wypożyczalni i na łodzi. Był seksowny, atrakcyjny i leniwy. Wciąż czekał na swą wielką szansę. Liz była przekonana, że na sukces trzeba zasłużyć ciężką pracą lub odziedziczyć fortunę po przodkach. Jednak kiedy Jerry mówił, że znajdzie sposób, aby ustawić się na całe życie, błyszczały mu oczy. Gdyby była marzycielką, z pewnością porwałyby ją jego słowa. Ale wiedziała, że marzenia są dla młodych i naiwnych. Niestety, Jerry taki właśnie był.
Teraz nie żył, a jego rzeczy wciąż były porozrzucane po pokoju jej córki. Liz postanowiła je pozbierać i oddać kapitanowi Moralasowi. Z pewnością rodzina zmarłego będzie chciała je odzyskać. Przynajmniej tyle mogła dla niego zrobić. Jerry wspomniał kiedyś, że ma brata. Mówił o nim: „ten sztywniak”. Sam natomiast z pewnością nie był sztywniakiem.
Wyszła spod prysznica, owinęła włosy ręcznikiem i włożyła rozciągnięty podkoszulek, który zakrywał biodra. Przypomniała sobie, jak któregoś dnia Jerry próbował zaciągnąć ją do łóżka. Pocałował ją znienacka w korytarzu, szeptał czułe słówka i gładził jej plecy. Gdy mu odmówiła, nie nalegał. Łatwo puścili całą sprawę w niepamięć. Jerry był sympatycznym towarzyszem, który miał swoje wielkie marzenie. Liz nie po raz pierwszy zastanowiła się, czy nie było ono przyczyną jego nagłej śmierci.
Czuła się bardzo niezręcznie, pakując jego rzeczy. Ceniła sobie prywatność i nie lubiła naruszać cudzej. Gdy składała brązową koszulkę ze śmiesznym napisem, poczuła żal i zalała ją fala wspomnień. Popatrzyła na półkę pełną lalek córki. Jerry żartował sobie, że kiedy idzie spać, otacza go stadko pięknych kobiet. Przypomniała sobie, że sprawnie zreperował zepsute okno i przygotował paellę, aby uczcić swą pierwszą wypłatę.
Łzy popłynęły po jej policzkach. Jerry był taki młody, wesoły i pewny siebie. Nie mogła go nazwać swym przyjacielem, lecz przecież mieszkał z nią pod jednym dachem.
Żałowała teraz, że nie poświęciła mu więcej czasu i nie była dla niego milsza. Kiedy zaprosił ją na drinka, wymówiła się papierkową robotą. Gdyby wtedy z nim poszła, może dowiedziałaby się, kim był, co robił i teraz wiedziałaby, dlaczego zginął.
Nagle Liz usłyszała pukanie do drzwi. Otarła łzy i powiedziała sobie, że płacz nic nie pomoże. To głupie z jej strony, żeby płakać po kimś prawie zupełnie obcym. Powinna oddać Moralasowi rzeczy Jerry'ego i zapomnieć o całej sprawie.
Otworzyła drzwi i zamarła. Brązowa koszulka, którą w roztargnieniu zabrała ze sobą, wyśliznęła się z jej rąk. Cofnęła się i zamrugała oczami. W progu stał Jerry i patrzył na nią oskarżycielskim wzrokiem.
– Jer… Jerry? – szepnęła i zadrżała.
– Elizabeth Palmer?
Przerażona Liz oparła się plecami o ścianę. Nie była przesądna i nie bała się duchów, lecz jak inaczej mogła sobie wytłumaczyć to, że Jerry powrócił do świata żywych? To musiał być jego duch!
– To ty jesteś Elizabeth Palmer? – powtórzył pytanie mężczyzna stojący w progu.
– Utonąłeś – powiedziała podniesionym głosem i skupiła wzrok na jego twarzy. – Kim jesteś?
– Jonas Sharpe. Jerry był moim bratem. Bliźniakiem – wyjaśnił krótko.
Liz zorientowała się, że nogi jej dłużej nie utrzymają i szybko usiadła. To nie Jerry, powiedziała sobie, gdy jej puls powoli wracał do normy. Jonas miał tak samo ciemne włosy, lecz nie miał żadnych problemów z ich porządnym ułożeniem. Jego twarz miała te same rysy, lecz oczy były zimne i nieprzystępne. Wyglądał, jakby urodził się w garniturze. Patrzył na nią z widocznym zniecierpliwieniem. Gdy Liz doszła nieco do siebie, strach zamienił się we wściekłość.
– Zrobiłeś to celowo! – krzyknęła i wytarła mokre od potu dłonie. – To było podłe. Wiedziałeś, co pomyślę, gdy cię zobaczę.
– Musiałem się przekonać na własne oczy.
– Jesteś draniem, panie Sharpe – oznajmiła, próbując odzyskać panowanie nad sobą.
– Mogę usiąść? – spytał, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.
– Czego chcesz? – spytała wrogo, ale wskazała mu krzesło.
– Przyszedłem po rzeczy Jerry'ego. I żeby porozmawiać.
Nie zamierzał być grzeczny i uprzejmy. Potrzebował informacji, a ta kobieta mogła mu ich udzielić. Gdy tylko usiadł, szybko rozejrzał się po królestwie Liz. Było niewiele większe od jego biura i utrzymane w zupełnie innym stylu. Jonas wolał harmonię, ład i stonowane kolory, natomiast właścicielka domu lubiła ostre kontrasty i przedziwne dodatki. Na ścianach wisiały maski Majów, a na podłodze leżało kilka puszystych dywaników. Słońce z trudem przebijało się przez czerwone rolety. Na pokrytym kurzem stoliku stał błękitny wazon z kwiatami, które już dawno zaczęły więdnąć.
Liz wpatrywała się w mężczyznę, który metodycznie oglądał jej mieszkanie. Pomyślała, że Jonas wygląda jak lustrzane odbicie Jerry'ego. Czy lustrzane odbicia nie są po części negatywami? Pewnie nie jest miłym kompanem, pomyślała. Nagle zapragnęła pozbyć się go jak najszybciej. To śmieszne, powiedziała sobie. To tylko zrozpaczony człowiek, który stracił brata.
– Przykro mi. To musi być dla pana trudna sytuacja.
Gdy tylko się odezwała, spojrzenie mężczyzny przeniosło się na nią. Liz mogła udawać, że nie widzi, jak Jonas ogląda jej pokój. Nie potrafiła jednak pozostać obojętna, gdy w ten sam metodyczny sposób zaczął się jej przyglądać.
Była inna, niż się spodziewał. Miała szerokie kości policzkowe, wąski prosty nos i nieco wysunięty podbródek, sygnalizujący upór. Nie była piękna, lecz miała w sobie coś, co przyciągało